piątek, 6 stycznia 2012

Robert Lewandowski, eksportowa gwiazda pierwszej wielkości

Ledwie potrafi przyjąć piłkę, udaje mu się podać do najbliższego partnera, a czasami nawet precyzyjnie uderzyć na bramkę rywala. Wyróżni się w kilku spotkaniach i media robią z niego bożyszcza, niezwykły talent, który lada dzień będzie podbijał Europę. Od transferowych plotek huczy, nie schodzi z czołówek gazet, a w głowie się gotuje. Myśli o wielkiej karierze, liczy napływającą gotówkę.

Tymczasem pierwsze zderzenie z zupełnie inną realnością jest brutalne. W nowym środowisku nie umie się odnaleźć, treningi są zbyt mordercze, mecze rozgrywane za szybko, powietrze jakby rzadsze, tchu nie może złapać przez cały dzień. Piękny sen przeradza się w traumatyczne doznanie. Siada na ławce rezerwowych, ale jeszcze tli się nadzieja. W końcu notorycznie pomijany przez wrednego szkoleniowca, ląduje na trybunach. W tym momencie wie, że jego kariera została bestialsko przerwana. Pragnie wracać do kraju czym prędzej. Trochę odetchnąć, pooddychać normalnym powietrzem, znaleźć się w błogiej rzeczywistości i znów stać się szanowanym piłkarzem, lecz tylko w  wymiarze lokalnym.

Tak oto wygląda typowa historia polskiego młodego, uzdolnionego kopacza, której świadkami byliśmy niejednokrotnie i, do której zdążyliśmy przywyknąć. Po tylu latach niepowodzeń, mniejszych lub większych rozczarowań uświadomiliśmy sobie, że piłka nożna nie jest dyscypliną dla Polaków, że nasze mięśnie na wzmożony wysiłek reagują z opóźnieniem, a szare komórki przetwarzają boiskowe wydarzenia zbyt wolno. Każdy wyhodowany na rodzimych murawach zawodnik, który w jednej sekundzie wzleciał niewiele ponad przeciętność, w drugiej wyjechał za granicę w roli gwiazdy, w trzeciej tracił wszystko. Ile to już razy widzieliśmy pięknie rozwijającą się karierę, a gdy zdążyliśmy się nią zachwycić, gracz pracował sumiennie wyłącznie na miano „niespełnionego talentu”.

Kiedy straciliśmy nadzieję, pojawił się ktoś, kto zadał kłam tej niechlubnej tradycji. Trochę ponad trzy lata temu grał w drugiej lidze. Spędził w niej zaledwie dwa sezony i został królem strzelców. Półtora roku temu grał w pierwszej lidze. Spędził w niej dwa sezony i został królem strzelców. Zdobywał bramki debiutując w Zniczu Prószków, Lechu Poznań, w europejskich pucharach i reprezentacji. W młodszym wieku najlepszymi strzelcami ekstraklasy byli tylko Włodzimierz Lubański oraz Andrzej Juskowiak. Jedynie Lubański był młodszy, gdy ustrzelił pierwszy raz w kadrze narodowej.

Teraz występuje w niemieckiej lidze. Jest nie tylko najskuteczniejszym z Polaków grających kiedykolwiek u zachodnich sąsiadów (średnia 0,4 gola na mecz), ale także w powszechnej opinii jednym z najwartościowszych napastników ligi. Robert Lewandowski to fenomen, który kwitnął w ekstraklasowej szarzyźnie i, który wciąż się rozwija, mimo iż obecnie jest gwiazdą Bundesligi.

W Borussi Dortmund staje się piłkarzem wszechstronnym, który potrafi cofnąć się i rozgrać akcję, przyjąć futbolówkę w powietrzu, obsłużyć kolegów z boiska perfekcyjnym podaniem, przeprowadzić atak skrzydłem czy nawet skutecznie dryblować (w spotkaniu z Olympiakosem Pireus w Lidze Mistrzów, był najczęściej dryblującym zawodnikiem kolejki, aż 28 indywidualnych pojedynków). Znacznie poprawił wydolność, pracuje na siłą fizyczną oraz techniką. Ta jesień należy do niego, w 31 meczach strzelał 19 razy, asystował dziewięciokrotnie. W niemieckiej lidze trafia do siatki średnio co 119 minut. W całej swojej karierze może pochwalić się w tej chwili setką goli (mimo 23 lat).

Jak sam mówi: „Nie chcę się zatrzymać, zadowolić tym, co mam. Chcę iść do przodu, poprawiać umiejętności i być lepszym piłkarzem. To są moje cele, na których się skupiam”. W Niemczech znalazł się w raju. Fantastyczni kibice, wspaniały ośrodek treningowy oraz stadion, wysoki poziom i wymagający przeciwnicy. Pod okiem znakomitego fachowca, Jurgena Kloppa, dojrzewa w błyskawicznym tempie. Szybko się zaaklimatyzował, nauczył języka. Już teraz podobno wzbudza zainteresowanie Liverpoolu oraz Chelsea.

Gdzie zatem tkwi klucz do sukcesu Roberta Lewandowskiego ? Dlaczego jego historia jest tak diametralnie różna od tych, do których przywykliśmy ? Odpowiedź jest zwyczajnie prosta. Lewandowski posiada cechy, aby zostać futbolistą wybitnym. Ma poukładane w głowie, doskonale zdaje sobie sprawę, że talent to nie wszystko, że ważna jest również wytrwała praca: „ Po treningach zostaję regularnie i ćwiczę. Ze skrzydłowym, obrońcom, bramkarzem. A czasem sam. Wtedy ćwiczę celność, żeby piłka leciała tam, gdzie chcę”.

Jest do tego niesamowicie ambitny, będąc w Lechu twierdził: „Wsiadłem na karuzelę, która kręci się, odkąd zacząłem grać w piłkę. Tempo może być szybsze, ale w polskiej lidze da się rozkręcić tylko do pewnego poziomu. Rozpędu dostaje się dopiero na Zachodzie”.

Nie traci pewności siebie, nie boi się przekazywać dosadnych uwag: „Poziom polskiej ligi jest słaby. Mógłbym tu grać i strzelać bramki latami. Jeśli zostanę w Lechu, powalczę o tytuł króla strzelców, ale nie chcę być królem własnego podwórka. Za same bramki w słabej polskiej lidze nikt mnie nigdzie nie kupi”. Zawsze zachowuje zimną głowę, kalkuluje na chłodno, stawia sobie rozsądne cele. Pomimo piorunującej kariery, wypowiada się i postępuje z rozwagą. Wie czego chce i konsekwentnie realizuje kolejne coraz trudniejsze zadania.

Piłkarskie życie potrafi być przewrotne. Parę lat temu wszyscy naśmiewali się słysząc o nowym „polskim Torresu”. Wówczas Hiszpan był jednym z najlepszych środkowych napastników na świecie. Lewandowski ledwie zaczął strzelać w Lechu. Obecnie Fernando Torres jest cieniem samego siebie, siedząc na ławce rezerwowych w Chelsea Londyn. Gracz Borussi z kolei jest niekwestionowaną gwiazdą Bundesligi, a w tym sezonie przerasta „El Nino” pod każdym względem. Latem być może będziemy świadkami spektakularnego transferu Roberta Lewandowskiego do Chelsea, szukającej następcy dla Torresa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz