czwartek, 27 czerwca 2013

Kanarki ćwierkają: liga piękna i bogata

Gdy reszta kraju więdnie w korupcyjnym i gangsterskim uścisku, piłkarska liga rozkwita w najlepsze. Rozgrywki z roku na rok pięknieją, bo kluby stają się coraz zamożniejsze, już tak łatwo nie wypuszczają ze swoich rąk najbardziej utalentowanych graczy, a po tamtejszych murawach biega znacznie więcej uznanych w futbolowym świecie nazwisk niż w latach  poprzednich.
 
Transfery Ronaldinho do Flamengo, Deco do Fluminese czy Pato do Corinthians nikogo teraz w Brazylii nie dziwią. Do kraju kawy zajeżdżają nawet gwiazdorzy holenderscy i urugwajscy. Swoją przystań odnaleźli tam Clarence Seedorf oraz Diego Forlán. A w kolejce czekają Kaká oraz Robinho. Potężniejąca Campeonato Brasileiro na rok przed mistrzostwami to chlubny wyjątek na tle mafijnych konszachtów, podejrzanych interesów i infrastrukturalnych wpadek przyszłorocznego gospodarza mundialu.
 
Ziemia obiecana
 
Dotychczas brazylijska liga była głównie dostarczycielem młodocianych perełek do Europy. I choć nadal jest największym eksporterem zawodników na Stary Kontynent, to ostatnio pewna tendencja zmienia się zupełnie - z Brazylii nie wypływa już zdecydowanie więcej piłkarzy niż do niej napływa.
 
Do ojczyzny przylatują reprezentanci osławieni grą w renomowanych europejskich firmach. Mało tego, w rodzinne strony przybywają oni jeszcze w sile wieku. Ronaldinho wybierając ofertę Flamengo na karku miał trzydziestkę. U Pato w dowodzie widniały 23 wiosny, kiedy przechodził do ekipy z Sao Paulo. Luis Fabiano wracał, gdy zainteresowani jego usługami byli m. in. Tottenham Hotspur i AC Milan.
 
Rozpędzająca się liga, która w najbliższym czasie ani myśli, by wyhamować, przyciąga atrakcyjnych graczy. A gwiazdy wykreowane na własnych boiskach nie kwapią się, żeby kraj w niedalekiej przyszłości opuścić.
 

Znamiennym przykładem, że z Campeonato Brasileiro nie da się już wyciągnąć uzdolnionego juniora za czapkę gruszek, jest Neymar. Od przeszło trzech lat figurował on w notesach największych futbolowego świata. I dopiero teraz, po trzech sezonach zachwycającej gry dla Santosu, odchodzi do FC Barcelony za rekordową sumę 57 milionów.
 
Nie tak dawno temu niemal każdy wybijający się ponad przeciętność zawodnik błyskawicznie wyjeżdżał za chlebem za granicę. To zwłaszcza wyśnione, zamożne i potężne pod względem piłkarskim państwa z Europy, dawały im możliwość spełniania swoich ambicji i zarobienia godziwych pieniędzy. Trend jeszcze chwilę temu tak silny i charakterystyczny dla tamtych ziem, powoli zaczął się odwracać. Dziś zrobił obrót o pełne 180 stopni.
 
Coraz bogatsze ekipy kuszą coraz bardziej znane nazwiska, które z kolei przed telewizory (niekoniecznie na trybuny) przyciągają coraz większe rzesze kibiców. Sponsorzy oraz telewizja nie szczędzą grosza i płacą coraz hojniej. A drużyny zwiększają dominację na kontynencie i renomę rozgrywek na kuli ziemskiej.
 
Brazylijskie eldorado
 
Od ośmiu sezonów dochodzą do finału Copa Libertadores. Przez magazyn „World Soccer” Campeonato Brasileiro została określoną piątą najlepszą ligą na globie. W ubiegłym roku pierwszoligowe zespoły odnotowały łączny przychód w wysokości 650 milionów euro, co pozwoliło wywindować brazylijską Serie A na szóstą pozycję na świecie. I ciągle pnie się ona w górę. Wkrótce najprawdopodobniej dogoni i wyprzedzi francuską Ligue 1. A parę lat wcześniej przynosiła ona mniejszy zysk niż angielska druga liga.
 
Kluby z kraju kawy w obecnym sezonie w wydatkach na nowych graczy po raz pierwszy przekroczyły barierę 100 milionów euro. Dochód najpopularniejszego w Brazylii zespołu – Corinthians – sięga 80 mln euro na rok, co daje mu miejsce w pięćdziesiątce najbardziej dochodowych drużyn na planecie.
 
O olbrzymich przychodach decydują rekordowe umowy sponsorskie. Nike na konto ekipy z Sao Paulo przelało około 150 mln dolarów - to najwyższy kontrakt sponsorski w dziejach brazylijskiego futbolu. Od innego przedsiębiorstwa, Caixa, za reklamę na koszulkach otrzyma 15 mln dolarów na rok. Jedynie siedem klubów z Premier League może pochwalić się lepszą umową.
 
Rozgrywki nie opływałaby w dostatek, gdyby nie rozwój kraju. Ligę z państwem łączy ścisła współzależność. Dziennikarze „The Times” wskazują, że za jej rosnącą potęgą stoi właśnie postęp ekonomiczny i gospodarczy oraz wzmacniająca się waluta. A brazylijski real stale się umacnia. BBC zauważyło, że na przestrzeni poprzednich trzech lat aprecjacja tej waluty wyniosła 11% względem funta brytyjskiego i 35% względem euro. W ciągu dekady real zbliżył się do euro tak bardzo, że tamtejsze zespoły nie mają już problemów, aby wypłacać zawodnikom wynagrodzenie niemal równe europejskim standardom.
 
Ćwiartkę piłkarza kupię
 
Innym ściśle związanym z dobrobytem ligi i specyficznym elementem południowoamerykańskiej piłkarskiej rzeczywistości jest „third-party ownership”. To właściwy latynoskim państwom sposób finansowania transferów i kontraktów graczy przez osoby trzecie, najczęściej agencje bądź prywatnych biznesmenów.
 
Proceder niechciany na Starym Kontynencie, zdelegalizowany m. in. we francuskiej Ligue 1 czy polskiej Ekstraklasie, w Brazylii stawowi integralną częścią futbolu, dającą wymierne korzyści. Tam korzystają na tym wszyscy: kluby, których normalnie nie stać, by utalentowanym młodzianom zapewnić odpowiednie pensje; piłkarze, którzy pobierają wynagrodzenia porównywalne do europejskich; oraz inwestorzy czerpiący zyski przy potencjalnych transakcjach. Dzisiaj, aż 90% futbolistów biegających po boiskach Campeonato Brasileiro w jakimś stopniu uzależniona jest od osób trzecich.
 
Korporacje takie jak Media Sport Investment lub Traffic Group wykupują procentowy udział w zawodnikach, opłacają ich kontrakty i czerpią profity ze sprzedaży. Umowę Ronaldinho w 80% pokrywa właśnie agencja Traffic. Neymar tylko w 55% należał do Santosu, 45% zaś znajdowało się w rękach dwóch firm – DIS Esporte i TEISA. Spółka DIS posiada również 45% praw do kolejnego reprezentanta Brazylii, Ganso. Podobnych przykładów można by mnożyć w nieskończoność.
 
W 2005 roku firma Traffic Group zaszła jeszcze dalej. Założyła drużynę Desportivo Brasil, która wyławia najzdolniejszych chłopców, kształci, a przede wszystkim nabywa do nich prawa, po czym odsprzedaje, cały czas zachowując udziały. W 2008 roku z Desportivo współpracę nawiązał Manchester United, który ma możliwość pierwokupu wyróżniających się graczy.
 
Moralna strona tego rodzaju powiązań i inwestycji budzi ogromne zastrzeżenia. Nie brakuje ortodoksyjnych głosów, określających takie działania mianem „niewolnictwa XXI wieku”. W istocie, jak niewolnik poczuł się Carlos Alberto, którego z Fluminese do Werderu Brema wytransferowała grupa MSI. Na łamach portalu inbedwithmaradona.com żalił się: „Moi właściciele chcą czegoś, czego ja nie chcę. Pragnę zostać we Fluminese”. Zawodnik musiał spełnić wolę agencji, bo to do niej przeważnie należy ostatnie słowo. W Niemczech spędził raptem kilka miesięcy, występując w zaledwie dwóch meczach.
 
Nie wszystko złoto, co się świeci
 
W tym, wydawać by się mogło, idealnym i niczym niezmąconym futbolowym świecie, nie brakuje jednak skazy. Choć rozgrywki majętne i wypchane prawdziwymi gwiazdami, to żaden stadion nie wypełnia się w całości. Fani nie idą ławą do piłkarskich świątyń, ponieważ ceny biletów są iście kosmiczne, największe na kuli ziemskiej. Na przestrzeni dekady wzrosły one o 300%. Zazwyczaj wahają się w przedziale 20-150 euro. A żeby obejrzeć futbolową sambę najwyższych lotów trzeba zapłacić minimum 50 euro.
 
Stąd frekwencja na obiektach nie jest najlepsza. Ligowe zmagania w zeszłym roku przyciągały na stadiony średnio 13 tysięcy widzów na spotkanie. Tyle samo, co w Australii. Na taki stan rzeczy wpływ miały nie tylko ceny wejściówek, ale również niedopracowany system ligi. W Brazylii piłkę kopie się na okrągło. Dosłownie na okrągło. W styczniu zaczynają się mistrzostwa stanowe, które trwają do maja. W maju zaś rozpoczyna się sezon zasadniczy, który ciągnie się, aż do końca grudnia.
 
Przebieg rozgrywek, tydzień w tydzień po brzegi wypchanych meczami, utrudniają w dodatku przygotowania do mundialu. W bieżącym sezonie kalendarz spotkań przypomina ser szwajcarski podziurawiony sparingami reprezentacji oraz Pucharem Konfederacji. A sytuacji nie poprawiają wciąż budowane obiekty i usprawniana infrastruktura.
 
Liga wizytówką kraju
 
Pieniądze uzyskane z biletów stanowią raptem 15% budżetów klubów. W niespełna dwustu milionowym państwie jedynie 350 tysięcy ludzi posiada klubowe karty członkowskie (odpowiednik karnetów sezonowych). Mimo tych problemów, w obliczu korupcyjnych praktyk w piłkarskiej federacji, dzielnicach nędzy przepełnionych biedotą i przemocą oraz nieudolnie wznoszonymi stadionami, tamtejszą ligę obok reprezentacji można uznać za prawdziwą wizytówkę kraju.
 
To ponadto nieliczna z dziedzin futbolowej Brazylii, która na nadchodzących mistrzostwach rzeczywiście skorzysta. Brakuje bowiem tylko, żeby ligę piękną i bogatą oglądała większa ilość widzów zebranych na trybunach. A to zapewnić mogą supernowoczesne obiekty szykowane na przyszłoroczny mundial.

wtorek, 18 czerwca 2013

Kanarki ćwierkają: mistrzowski bajzel

Zawalony dach, podtopione szatnie, zalane loże, stadion-kuriozum w centrum Amazonii, zatłoczone lotniska, zakorkowane miasta, niezrealizowane obietnice i poczucie wszechobecnego bałaganu - jeśli uważaliście, że przygotowania Polski do Euro 2012 częściej przypominały kabaret, to wyobraźcie sobie, że i pod tym względem Brazylia nas przebiła. Tam poprzeczkę absurdu podnieśli znacznie wyżej.
 
Na rok przed mundialem FIFA nie jest pewna niczego, lecz brazylijski rząd przekonuje, że ze wszystkim zdąży na czas. Przyszłoroczny gospodarz mistrzostw ciągle ma poważne kłopoty ze stadionami oraz infrastrukturą sportową w ogóle i nadal musi mierzyć się z problemami logistycznymi oraz kwestiami zapewnienia bezpieczeństwa.
 
Spokojnie, to tylko awaria
 
Oficjalne otwarcie Maracany przekładano dwukrotnie. Wizytówka kraju kawy, legendarna futbolowa świątynia pochłonęła największe pieniądze i miała być w pełni gotowa już pod koniec ubiegłego roku. Ale trudności występują tam nieprzerwanie, a jedna usterka popędza drugą.
 
Najpierw wystąpiły komplikacje z kanalizacją, która została wykonana w tak nieudolny sposób, że ścieki zalewały szatnie, kiedy w łazienkach odkręcano prysznice. Na obiekcie ponadto dochodziło do częstych podtopień murawy, bo odpowiednio nie działał system drenażu. Gdy udało się pokonać jedną przeszkodę, momentalnie pojawiała się druga. A zegar cały czas tykał.
 
Arena modernizowana od przeszło trzech lat, na której przebudowę spożytkowano ponad 500 milionów dolarów, i którą po mundialu czeka kolejny remont, na miesiąc przed oficjalną inauguracją w dalszym ciągu nie była w stu procentach wykończona.
 
Magazyn „The Week” informował, że kilkanaście dni przed meczem z Anglią ta piłkarska mekka wymagała znacznych poprawek: nierówna i podziurawiona podłoga, porozrzucane wszędzie kawałki metalu, chodniki leżące przy boisku, niesprawna winda oraz zalane loże vipowskie. Pracownicy w pocie czoła wykańczali mury, montowali brakujące krzesełka, a bramki i kasy biletowe nie funkcjonowały.
 
BBC Sport pisało, że tuż przed sparingiem na obiekt wciąż zwożono tony żelbetonu i stali, a mnóstwo ciężarówek z materiałami budowlanymi stało w gigantycznym korku. Dziennik „The Times” z kolei donosił, że trzy dobry przed spotkaniem roboty na stadionie trwały w najlepsze.
 
Nie najlepszy obrót sprawy przybierały również na pozostałych arenach. Nieco ponad dwa tygodnie przed Pucharem Konfederacji na Fonte Nova w Salvador da Bahia, goszczącym uczestników obecnie rozgrywanego turnieju, zawaliła się część dachu. Administrator obiektu przed kamerami BBC Sport tłumaczył usterkę silnymi ulewami i błędem w wykonaniu: „W trakcie instalacji dachu kawałek membrany został wygięty, co spowodowało, że woda w tym miejscu zbierała się niebezpiecznie”.
 
Przed turniejem retuszu potrzebował także futbolowy teatr położony w stolicy kraju, gdzie niedokończone były niektóre z korytarzy oraz sala konferencyjna. W ogóle, jedynie dwa z sześciu wytypowanych na Puchar Konfederacji stadionów otwarto w porze wyznaczonej przez FIFA.
 
Pałace z piasku
 
Jeszcze w maju międzynarodowa organizacja piłkarska wyrażała poważne obawy, dotyczące budowy połowy z szykowanych na mundial obiektów. Odnosiły się one głównie do tych nieużywanych podczas Pucharu Konfederacji. Sekretarz generalny FIFA, Jérôme Valcke, ostrzegał: „Ostateczny termin na oddanie stadionów do użytku to koniec grudnia. Nie będzie żadnych kompromisów”.
 
Tymczasem, im bliżej wskazanego terminu, tym niepokój coraz mocniej narasta. Stawianie futbolowej świątyni w Porto Alegre wydłużono o 269 dni, ponieważ wykonawca nie mógł dojść do porozumienia z przyszłym właścicielem Estádio Beira-Rio, klubem SC Internacional. Montaż dwudziestu tysięcy krzesełek na Estádio do Morumbi w Sao Paulo został wstrzymany, ponieważ Bank Narodowy nie wypłacił obiecanych dwustu milionów pożyczki.
 
Obecnie tylko pięć aren jest gotowych w stu procentach. Budowa zaś trzech z dwunastu – w Manaus, Natal oraz Cuiabá – stoi w miejscu. Obiekt w tym ostatnim mieście, to zresztą jeden z absurdów sprezentowanych przez, najwidoczniej śmiertelnie znudzonych, polityków. Miasto usytuowane w środkowej części kraju, bez reprezentanta w pierwszej czy drugiej lidze piłkarskiej, będzie gościć przyszłorocznych uczestników mistrzostw.
 
Inne kuriozum to arena wznoszona w Manaus, około dwumilionowej metropolii, położonej w samym sercu Amazonii. To miasto odcięte od cywilizacji, otoczone bezkresnym morzem zieleni i lasów, rozciągającym się na długości sześciuset mil. Tam burze tropikalne podobno powodują przeciążenia w sieci, a komputery, zamrażarki i klimatyzacje po prostu wysiadają. Wedle lokalnych dziennikarzy sezonowe deszcze mogą z boiska piłkarskiego zrobić basen.
 
Obiekt wznoszony w Manaus już teraz pożarł ogromne pokłady wysiłku i pieniędzy, o czym informował „The Guardian”. W pobliżu nie ma żadnej wytwórni stali, toteż sprowadzano ją z Portugalii. Sześć tysięcy siedemset ton stali załadowanej na trzy statki, płynęło z drugiego końca świata, po to, by futbolowy teatr mógł w ogóle powstać. Kłopoty zaczęły się wtedy, gdy do Brazylii dotarły tylko dwa okręty. To nie wszystko, drogą morską - ze Stanów Zjednoczonych i z Chin - trzeba było również sprowadzać ciężkie dźwigi.
 
Po mundialu, 43-tysięczny stadion będzie należał do tamtejszego klubu, Nacional, występującego w czwartej lidze, na którego mecze przychodzi średnio 600 widzów. Dotychczas, rekordową publiczność udało mu się przyciągnąć w pojedynku pucharowym z FC Coritibą – na spotkanie przybyło wtedy przeszło trzy tysiące kibiców.
 
Infrastrukturalny bałagan
 
Stadiony to nie jedyne zmartwienie Brazylii. Drugim - niemniej ważnym - jest infrastruktura, która zdaniem mediów ciągle znajduje się w opłakanym stanie: lotniska są zatłoczone i brudne, nie ma wystarczającej liczby miejsc hotelowych i parkingowych, żeby ugościć zawrotną rzeszę fanów, jaka przyjedzie do kraju w trakcie mistrzostw.
 
Nie lepiej jest z transportem i komunikacją miejską. Korki w największych metropoliach osiągają nawet dwadzieścia kilometrów długości. Państwo nie robi praktycznie nic, aby sytuację poprawić. Nowoczesne linie metra, które miały powstać, okazały się wyłącznie pustymi obietnicami. Według raportów lokalnych gazet władze wywiązały się raptem z 20% obiecanych projektów.
 
W Rio de Janeiro władze porzuciły ambitne plany stworzenia podziemnej kolei na rzecz korytarzy autobusowych. W Recife wejście do metra wciąż remontują, a drogi dojazdowe do stadionu w Fortalezie nadal są niewykończone. W innym mieście-gospodarzu, Cuiabá, kłótnie radnych opóźniły budowę nowego systemu oświetleniowego dla pojazdów kolejowych. W Sao Paulo duży niepokój wzbudza zakwaterowanie, bo w mieście brakuje hoteli i pensjonatów.
 
Sporo mówi się o tym, że Brazylia nie dopina swoich inwestycji w porach określonych przez FIFA, bezpieczeństwa jako takiego podczas robót po prostu nie ma (było kilka wypadków śmiertelnych), a państwo nie radzi sobie z przeludnionymi dzielnicami nędzy. Działania podjęte w favelach budzą zgorszenie na świecie.
 
Chleba i igrzysk
 
Brazylijskie służby porządkowe siłą usuwają, przy pomocy pałek i gazu, rdzenną ludność, zamieszkującą tereny w okolicy stadionów bądź atrakcyjne dla różnych inwestycji. Przymusowe przesiedlenia to ciemna strona przygotowań do mundialu. Rząd jednak zapewnia, że to czynności niezbędne, aby kraj przysposobić do zbliżającej się imprezy.
 
Tysiące biednych osób otrzymuje nakazy eksmisji. Dostają odgórne polecenia bez możliwości konsultacji czy protestu, a rekompensaty, które otrzymują za wyburzone mieszkania, często są zbyt małe, by móc przenieść się gdzie indziej.
 
Na zgliszczach ich domów stawia się nowoczesne centra handlowe oraz parki rozrywki. Dotychczasowe budynki zostały zniszczone i ustępują miejsca barom oraz restauracjom. Cel nadrzędny to stworzenie miast czystych i przyjaznych dla turystów, pozbawionych odstraszającej biedoty.
 
W Rio de Janeiro metr po metrze wyburzana jest favela do Metrô, usytuowana w sąsiedztwie Maracany. To część wielomilionowego projektu. Do czasu mistrzostw powstanie tam olbrzymi parking oraz sieć sklepów i kin.
 
W styczniu ubiegłego roku w faveli Pinierinho w Sao Paulo doszło do regularnych walk pomiędzy jej mieszkańcami a uzbrojoną policją. Pięć tysięcy ludzi walczyło o swoje mieszkania z dwoma tysiącami oficerów przy pomocy domowej roboty broni. Z całego miasta wysiedlono już około pięćdziesięciu tysięcy ludzi.
 
Patrick Wilcken, pracownik Amnesty International, od sześciu lat zajmujący się Brazylią, na łamach „The Guardian” opowiada, że tych, którzy odmówili wyprowadzki, usunięto siłą: „Robotnicy przychodzili, demolowali i zostawiali po sobie gruz. Uszkadzając sąsiednie budynki, niszczyli przewody i rurociągi, tak żeby nie było prądu oraz wody, co skutecznie uniemożliwiało dalszy pobyt w domach”.
 
Julio Cesar Condaque, działacz i aktywista, w wywiadzie dla „The Guardian” podkreśla, że to tylko początek i zaledwie wierzchołek góry lodowej: „Pomiędzy 2011 a 2014 rokiem w całym państwie półtora miliona rodzin zostanie przeniesiona ze swoich czterech kątów”.
 
Końcowe odliczanie
 
Batalia ludzi o własne domostwa na rok przed mundialem nie jest dla kraju w ogóle istotna. Swoją batalię o zupełnie innym wymiarze toczy rząd, który za wszelką cenę chce zdążyć z inwestycjami na mundial. W obliczu milionów, którymi operują, losy najbiedniejszych nie mają jakiegokolwiek znaczenia. Budowa stadionów w Brazylii już teraz kosztuje trzy razy więcej niż obiekty wzniesione w RPA. Szwajcarski bank inwestycyjny wyliczył, że piłkarskie areny pochłonęły o jakieś 30% więcej pieniędzy niż początkowo ustalono. A nadal nie wiadomo, czy wszystkie na czas mistrzostw zostaną ukończone.

wtorek, 11 czerwca 2013

Kanarki ćwierkają: góra kręci lody

Brazylia to obecnie szósta potęga gospodarcza świata, ale to również potężna, samonapędzająca się korupcyjna machina. Im bliżej turnieju, tym korupcyjna spirala rozkręca się coraz bardziej. Tam skorumpowani wydają się wszyscy, łapówkarz łapówkarza łapówkarzem pogania, a korupcja sięga samych szczytów władz. Od burzliwych wydarzeń przyszłoroczny gospodarz mundialu trzęsie się w posadach. 
 
Pierwszy poważny wstrząs nastąpił w 2011 roku. W obliczu korupcyjnych zarzutów do dymisji podał się ówczesny minister sportu, Orlando Silva. Do istnego trzęsienia ziemi doszło rok temu. Po nieco ponad dwóch dekadach prezydentury w futbolowej federacji z urzędu zrezygnował Ricardo Teixeira. On jednak ma znacznie więcej grzechów na sumieniu niż były minister. Jego poczynania nie ograniczały się jedynie do łapówkarskich praktyk, ale obejmowały także pranie pieniędzy, defraudacje czy oszustwa podatkowe.
 
W sieci powiązań
 
Teixeira stał się prawdziwym mistrzem w swoim skrzętnie skrywanym fachu. Jak nikt inny potrafił dbać o kontakty i wpływy. To dzięki nim za jego rządów związek stał się wiodącym graczem w piłkarskim świecie. Swego czasu mówiło się nawet, że Brazylijczyk przejmie schedę po Blatterze. Przez szmat czasu w pocie czoła tkał, więc swoją pajęczynę powiązań, lecz służyły mu one najczęściej do przestępczych zabiegów. Po drugiej, ciemnej stronie futbolu czuł się niczym ryba w wodzie, a dwie najważniejsze postaci z jego działaczowskiej kariery, Joao Havelange'a oraz Sandro Rosella, łączyły z nim głównie szemrane interesy.
 
Z pierwszym w latach dziewięćdziesiątych pracował nad intratnym biznesem z nieistniejącą dziś firmą ISL. W zmian za milionowe łapówki udzielili temu szwajcarskiemu przedsiębiorstwu praw do transmisji mistrzostw z 2002 i 2006 roku. Dopiero jednak dochodzenie senatu wykazało przestępstwa, które obaj popełnili. Żeby wszystko było trudniejsze do wykrycia, Teixeira otrzymywał gotówkę od korporacji z Liechtensteinu Sanud, współdziałającej z ISL. Dopiero niedawno stacji telewizyjnej BBC udało się dotrzeć do dokumentów poświadczających matactwa eksprezydenta federacji.
 
Z drugim łączy go wieloletnia zażyłość i podejrzane konszachty: przelewy dużych sum pieniędzy - na konto córki Brazylijczyka obecny zwierzchnik FC Barcelony przelał ponad milion funtów; nabywanie praw marketingowych za zawyżone kwoty czy fikcyjne umowy. O tym wszystkim informował dziennik „The Economist”, który posiadał kopie umów zawieranych między Teixierą a Hiszpanem.
 
W 1999 roku Rosell został dyrektorem oddziału Nike w Brazylii i nawiązał współpracę ze związkiem, podpisując 10-letni kontrakt opiewający na sumę 300 milionów. Transakcję pod lupę wzięła specjalna komisja powołana przez parlament i dowiodła wielu nieprawidłowości. Prokuraturze przekazano czternaście zarzutów złamania prawa przy jej uzgadnianiu, które następnie zupełnie niespodziewanie wycofano. Nike stwierdziła, że umowa była w pełni legalna.
 
W 2008 roku boss katalońskiej ekipy założył firmę Ailanto, która kilka miesięcy później od związku dostała cztery miliony dolarów na organizację sparingu z Portugalią. Część kasy nigdy jednak nie została przeznaczona na spotkanie, a szefa brazylijskiej federacji oskarżono o sprzeniewierzenie środków. Sprawa toczy się właśnie w sądzie, prokuratura posądza obie strony o niejasne procedury samego porozumienia, fałszowanie dokumentów i brak uprawnień przedsiębiorstwa do promocji futbolowych meczów.
 
Teixeira od dawien dawna nie miał dobrej opinii w ojczyźnie, a mimo to wielokrotnie udawało mu się uciekać spod szponów sprawiedliwości. Przetrwał 2001 rok, kiedy kongres opublikował druzgocący raport na temat jego rządów, który ukazywał go w najgorszym możliwym świetle, nazywając wprost jego prezydenturę „administracyjną katastrofą”.
 
Sekretarz generalny komisji, poseł Geraldo Alhoff, oskarżył w owym czasie zarząd federacji, w tym Teixeirę, o nielegalne przyznawanie sobie wysokich pensji i luksusowe życie na koszt związku. Według informacji podawanych przez dziennik „The Guardian” Brazylijczyk na jednej 4-dniowej podróży do Nowego Jorku wyłożył ponad tysiąc dolarów na przejazdy limuzyną, a kolejne 12 tysięcy wydał w restauracjach.
 
Teixeira tymczasem trwał na stanowisku cały i zdrowy, za każdym razem odpierał ataki i wywijał się spod topora sprawiedliwości. Ale ostatnio protesty kibiców wobec nowych, prasowych rewelacji niebezpiecznie narastały. Niezadowolenie rosło, a kiedy na jaw wyszły milionowe krętactwa, których się dopuścił - nie miał wyjścia - musiał w końcu ustąpić.
 
Senator niezłomny
 
Z takiego obrotu zdarzeń zadowolenia nie krył Romario, niegdyś napastnik reprezentacji, teraz senator, naczelny krytyk i wielki przeciwnik obecnych władz w brazylijskiej piłce. Tuż po dymisji Teixery na łamach „The Daily Nation” stwierdził bez ogródek: „Dziś możemy świętować. Usuwamy raka z brazylijskiego futbolu”.
 
Szczęście Romario okazało się przedwczesne, gdy wygrał jedną bitwę, toczyć musi następną. Schedę po Teixeirze przejął jego dotychczasowy zastępca José Maria Marin, wcale nie lepszy od poprzednika, na sumieniu mający równie podejrzane uczynki.
 
Gwiazda „Canarinhos” sprzed lat rozpoczęła, więc kolejny atak. W kwietniu Romario złożył petycję do federacji piłkarskiej, aby Marina odwołać. Z mroków przeszłości wydobyto bowiem wstydliwe fakty z jego życia. W latach siedemdziesiątych był deputowanym frakcji Arena, która popierała ówczesny reżim militarny. W 1975 roku potępił program o lewicowym charakterze, emitowany na stacji TV Cultura oraz nawoływał do przedsięwzięcia zdecydowanych kroków wobec dziennikarza i dyrektora owej stacji - Vladimira Herzoga. Dwa tygodnie później został on aresztowany i zamordowany. Potem Marin publicznie chwalił postępowania Sérgio Fleury, oskarżonego o torturowanie i znęcanie się nad ludźmi, a także zamieszanego w śmierć Herzoga.
 
Rok temu z kolei kamera zarejestrowała, jak Marin w trakcie ceremonii wręczania nagród dla mistrzów Brazylii U-18, wkłada jeden ze złotych medali do własnej kieszeni. W wywiadzie dla telewizji ESPN Soccer tłumaczył potem zmieszany: „To była zwykła uprzejmość ze strony lokalnych władz”. 
 
Korupcyjne pobojowisko
 
Romario w dalszym ciągu wzywa do prześwietlenia związku pod względem nieuczciwych działań. Doskonale wie, że samo odejście Teixeiry niczego nie załatwi. Wie, że nadal pracują tam osoby o niejasnej przeszłości, lecz jego krucjata przeciwko nieprawości i niesprawiedliwości przypomina jedynie walkę z wiatrakami.
 
Mataczą politycy - pięciu na siedmiu ministrów, którzy odeszli z rządu w obliczu korupcyjnych zarzutów w ciągu dwóch ubiegłych lat, maczało palce przy projektach związanych ze zbliżającym się mundialem. Oszukują konsorcja - spółka Delta odpowiedzialna za budowę infrastruktury na mistrzostwa, w tym m. in. renowację Maracany, ponoć regularnie dopuszczała się nieprawidłowości. Niedawno w ogniu krytyki znalazł się nawet eksprezydent Brazylii, Luiz Inácio Lula da Silva. Kiedy w 2002 roku był wybierany na głowę państwa solennie zarzekał się, że wypleni z niego korupcję. Dziś z jego obietnic nie pozostało nic.
 
W międzynarodowym rankingu oceniającym kraje pod względem transparentności i praworządności, Brazylia uplasowała się na odległej 69 pozycji, na jednakowym miejscu, co RPA i Macedonia. Dla przeciętnego Brazylijczyka nie ma to jednak jakiegokolwiek znaczenia. Najważniejsze, że piłkarska reprezentacja raczej nigdy nie upadnie tak nisko.

czwartek, 6 czerwca 2013

Kanarki ćwierkają: gangsterom depresja nie grozi

W kraju kawy gotuje się nie tylko kawa. Gotuje się również w głowach przedstawicieli futbolowej federacji. Kradzieże, porwania, rozboje, handel narkotykami i bronią, czy wreszcie nędza slumsów oraz ulic kontrastująca z bogatymi rejonami – problemów wciąż nie ubywa, a włodarze nad tym chaosem próbują zapanować. Na dwanaście miesięcy przed mundialem Brazylia prawie w niczym nie przypomina gospodarza przyszłorocznego turnieju.
 
W kwietniu gracz Vasco da Gama, Bernardo, został uprowadzony. Torturowany i postrzelony, odzyskał w końcu wolność. Trzy lata temu bramkarz Bruno Fernandes zlecił morderstwo swojej dziewczyny, której ciałem następnie nakarmiono psy. Teraz usłyszał wyrok skazujący na 22 lata więzienia. W 2009 gang zestrzelił policyjny helikopter, a rok wcześniej władze za pomocą policji i wojska uzbrojonego w czołgi rozpoczęły inwazję na najgroźniejsze dzielnice miast. Brazylii nadal daleko do oazy spokoju i bezpieczeństwa.
 
Intratny biznes
 
W ubiegłym dziesięcioleciu porwania przybrały postać prawdziwej plagi. W samym 2005 roku w ciągu pięciu miesięcy uprowadzono bliskich pięciu piłkarzy. Najbardziej znanemu spośród nich, Robinho, zabrali matkę. Bandyci przeskoczyli przez płot, wtargnęli na jej posiadłość i na oczach zebranych na rodzinnym grillu znajomych siłą ją uprowadzili. Zawodnikowi wysyłali później filmy wideo, ukazujące jak obcinają jej włosy i grożą śmiercią. Przestraszony gracz zapłacił gangsterom okup.
 
Dotychczas każda tego typu historia kończyła się szczęśliwie, ale porywacze zazwyczaj dopinali swego – otrzymywali wysoki haracz. Porywanie członków rodziny sławnych piłkarzy w pewnym momencie stało się modne i zyskowne. Do napaści najczęściej bowiem dochodziło wtedy, gdy zawodnik znajdował się u progu wielkiej kariery i – co istotniejsze dla porywaczy – ogromnych pieniędzy. Tak było w przypadku Robinho. Jego matkę uprowadzili, kiedy ten dopinał transfer do Realu Madryt. Siostrę Ricardo Oliveiry porwali, gdy ten lada chwila miał przejść do AC Milanu.
 
Doszło do tego, że wpływowi biznesmeni lub dyrektorzy firm podróżowali wyłącznie helikopterami, a znani sportowcy oraz ich rodziny przemieszczali się tylko pod opieką wynajętych ochroniarzy. W 2005 roku między styczniem a wrześniem odnotowano łącznie 83 porwania.
 
„W Rio, podobnie jak w Sao Paulo porwania są naprawdę niepokojącą rzeczą dla futbolistów. To nie pierwszy taki przypadek, wcześniej również napadali na bliskich piłkarzy bądź na ich samych” – tak po uprowadzeniu matki Robinho obrazował sytuację w swoim kraju dla „The Independent” dziennikarz Angelo Herrera.
 
Dalej w artykule szef policji Alberto Corazza podkreślał: „Ludzie, którzy osiągnęli szybki sukces, powinni być niesamowicie uważni, aby uniknąć tego rodzaju nieprzyjemności”.
 
Z biegiem lat ponury trend zdawał się wygasać. Coraz rzadziej słyszało się o uprowadzeniach. Teraz jednak demony nieodległej jeszcze przeszłości powracają. Dwie wiosny temu somalijski gracz Botafogo chciał oszukać klub, aranżując własne porwanie. W ubiegłym roku władzom nie było już do śmiechu. Wśród uprowadzonych znalazła się siostra Hulka. Tej wiosny wciąż nie milkną echa głośnego porwania zawodnika Vasco da Gama, Bernardo.
 
Południowy wschód Brazylii to nadal bardzo niebezpieczny region. Wraz z rozwojem ekonomicznym i gospodarczym następuje rozkwit przestępczości. Wedle statystyk w samym Sao Paulo średnio, co dwa dni porywana jest jedna osoba. Tam mrok zapanował nad dniem, tam mrocznych uczynków nie ukrywa się przed światłem dziennym.
 
Jak na wojnie
 
W położonym na wschodzie Brazylii mieście Salvador, będącym jednym z gospodarzy przyszłego mundialu, rabunki i zabójstwa w biały dzień są czymś powszechnym. Szajki rządzą niepodzielnie w slumsach i najbiedniejszych dzielnicach, nawet dzieci noszą broń, a wskaźnik morderstw wzrósł tam niedawno o 250%. Służby porządkowe ciągle walczą o przejęcie kontroli nad miastem. 
 
Salvador nie jest jednak jedynym niechlubnym wyjątkiem. Rokrocznie, na ulicach brazylijskich metropolii ginie w strzelaninach od 35 do 40 tysięcy ludzi. W zeszłym roku w państwie odnotowano największą liczbę zabójstw dokonanych bronią na kuli ziemskiej – przeszło 34 tysiące. Dla porównania: w drugiej na tej liście Kolumbii liczba morderstw była trzykrotnie mniejsza – około 12 tysięcy.
 
Magazyn „Vice” przedstawia inne zatrważające dane. W latach 1978-2000 na ulicach Rio de Janeiro zginęło więcej osób niż w całej Kolumbii. Ale ponure statystyki ostatnio tylko się pogarszały, a liczba ofiar rosła. Gangi infiltrowały rząd, policja i wojsko handlowały z nimi bronią, a szefowie komisariatów odchodzili w niesławie, bo na jaw wychodziły ich konszachty z najbardziej wpływowymi bossami ciemnego półświatka.
 
Specjalne oddziały policji, zajmujące się porwaniami, po ulicach najniebezpieczniejszych rejonów miast podróżowały pod przykrywką. Dowódca jednego z nich, w groźne strefy zapuszczający się starą karetką pogotowia, w wywiadzie dla stacji BBC World News, tłumaczył: „Jeśli bandyci odkryją, że jesteś gliniarzem, zabiją cię. Tam jest jak na wojnie”.
 
Kiedy w 2009 członkowie gangu zestrzelili helikopter, cierpliwość stracił rząd. Zainicjował operację o nazwie Unidade de Policia Pacificadora, w skrócie UPP, której celem było zaprowadzenie porządku w fawelach – dzielnice nędzy – położonych najbliżej stadionów przy użyciu służb mundurowych i uzbrojonego po zęby wojska. Do dzielnic wjechały czołgi i wozy pancerne, a domy przeszukiwano bez potrzeby nakazów.
 
Prawo i pięść
 
Pierwszą taką operację przeprowadzono w faweli Santa Marta w Botafogo. By spacyfikować jedną z najrozleglejszych fawel Rio de Janeiro – Rocinha – władze musiały wysłać około trzech tysięcy żołnierzy. Do tej pory udało się przejąć kontrolę nad 33 dzielnicami, a ładu pilnować ma w nich 8 tysięcy funkcjonariuszów.
 
Kapitan Marcio Rocha, sprawujący pieczę nad jedną z takich akcji, w wywiadzie dla dziennika „The Herald” chwalił decyzje rządu i stwierdził, że zmiany w rejonie, w którym działał, były diametralne: „Przedtem, dochodziło tam do regularnych walk o władzę. Szajki mordowały ludzi, którzy się im sprzeciwili”. Dalej wyjaśniał, że policjanci handlowali z gangsterami, brali od nich łapówki i dopuszczali się zabójstw, mordując średnio tysiąc osób na rok. W ostatnich latach jednak służby porządkowe interweniowały znacznie rzadziej. Zmalała również liczba zabitych.
 
W tym samym tekście Jailson de Souza, właściciel sklepu w Rio de Janeiro, relacjonuje: „Gangi sprawiały olbrzymie kłopoty. Zaczynały wychodzić poza własne terytorium, napadały na banki, porywały, atakowały nawet opancerzone pojazdy. Ludzie przestali czuć się bezpiecznie. Takie ekscesy przynosiły olbrzymie straty. A jeśli Rio chciało być metropolią globalną, to musiało nad tym zapanować”.
 
W 2010 w Rio de Janerio 34 osoby zostały ranne od pocisków. W roku poprzednim rannych było sześć razy więcej. W artykule z „The Herald” mieszkańcy regionów objętych programem opowiadają, że ich życie stało się nieco spokojniejsze. Mogą już posyłać swoje dzieci do szkoły bez specjalnej opieki. Nie muszą się martwić, że zginą gdzieś przypadkiem w strzelaninie.
 
Z drugiej strony wielu naocznych świadków wskazuje na nieudolność służb mundurowych i wojska. W tekście z magazynu „Vice” możemy przeczytać, że w 2011 roku w samym Rio de Janeiro z rąk policji zginęło 560 osób.
 
Z kolei Międzynarodowe Centrum Prawne Ochrony Praw Człowieka zarzuca Brazylii czystki socjalne. Na przestrzeni piętnastu miesięcy na ulicach miast umarło prawie dwustu bezdomnych. Zdaniem organizacji to działania tamtejszego rządu, mające na celu poprawę wizerunku przed nadciągającymi Mistrzostwami Świata. Podejrzenia budzi przede wszystkim sposób w jaki umierały ofiary, które w większości zostały spalone przez nieznanych sprawców.

Najpierw strzelaj, potem zwiedzaj
 
Na wszelkie głosy sprzeciwu głuche pozostają brazylijskie władze, które przed zbliżającym się Pucharem Konfederacji zmobilizowały 25 tysięcy żołnierzy. Ich zadaniem będzie patrolowanie obszaru wielkości 16 tysięcy kilometrów - granicy państwa na całej jej długości. Akcja o nazwie „Agata 7” rozpocznie się wraz z początkiem turnieju, czyli 15 czerwca.
 
To nie pierwszy taki manewr rządu, lecz pierwszy mający zapewnić bezpieczeństwo w trakcie tak dużej imprezy. Nie możemy, więc być pewni, że władze na czas przyszłorocznych mistrzostw zaprowadzą idealny i niczym niezmącony porządek. Nie możemy być pewni czy metoda prawa i pięści poskutkuje na tyle, że podczas mundialu ważniejsze będzie piękno piłkarskiej samby niż rabunki czy krwawe strzelaniny.
 
Dużo trudniej bowiem zapanować nad społecznym niepokojem, kiedy młodzież, pozbawioną jakiekolwiek perspektyw na lepsze jutro, pozostawia się samej sobie. Jeden z młodzieńców parę lat temu w wywiadzie dla stacji telewizyjnej BBC World News opowiadał: „Pewnego dnia budzisz się i postanawiasz zrobić coś ze swoim życiem. Zaczynasz, więc od kradzieży i porwań”. Lepszej okazji do wyjścia z nędzy, jak podczas nadchodzącego dużymi krokami mundialu, po prostu nie będą mieć. Nieważne, czy legalną czy nielegalną drogą. Im oraz gangsterom depresja, zatem nie grozi.