niedziela, 14 lipca 2013

Z Iranem nie ma żartów

Do tej pory globalny niepokój wzbudzali programem nuklearnym. Siali postrach wśród światowych mocarstw konstruowaną w pocie czoła bronią atomową. Ale od miesiąca mogą straszyć już zupełnie czymś innym. Następnego lata najadą brazylijskie stadiony reprezentacją dowodzoną przez wieloletniego asystenta Alexa Fergusona, byłego trenera Realu Madryt i Portugalii. Na pustyniach Bliskiego Wschodu wykluła się drużyna, która z powodzeniem może uczestniczyć w przyszłorocznej futbolowej sambie.
 
Irańska wiosna piłkarska
 
Noc 18 czerwca Irańczycy zapamiętają do końca życia. To właśnie wtedy podopieczni Carlosa Queiroza przypieczętowali awans na mundial. W grupie eliminacyjnej zajęli pierwsze miejsce, stracili raptem dwie bramki i dwukrotnie pokonali zawsze niebezpieczną Koreę Południową. Przeciętny obywatel tej azjatyckiej krainy, gdzie sympatyzowanie z futbolem ociera się o skrajny fanatyzm, po prostu nie mógł ukrywać szczęścia.
 
Stacje telewizyjne tuż po wywalczeniu przez zespół przepustek na mistrzostwa, pokazywały stolicę kraju, Teheran, którą ogarnęła istna piłkarska gorączka i zalała fala euforii. Tysiące fanów wyszło świętować na ulice, a w samym mieście nie znalazłoby się chyba domu nie przyozdobionego przez narodową flagę.
 
Rozentuzjazmowani kibice śpiewali i dzielili się radością m. in. na facebooku. Jeden z internautów napisał: „Myślę, że wszyscy umarliśmy i teraz jesteśmy w niebie”. Kolejny z sympatyków przed kamerami krzyczał: „Czuję się, jakby Bóg odpowiedział na nasze modlitwy”. Młody student w wywiadzie dla lokalnej stacji mówił: „Dwie wygrane w ciągu tygodnia dadzą ludziom to, czego potrzebują najbardziej, czyli nadzieję”.
 
Celebrowali oni podwójne zwycięstwo, bo parę dni wcześniej wybrali nowego prezydenta, który zastąpił przez osiem lat sprawującego autorytarne rządy Mahmouda Ahmadinejada. Ludzie wreszcie poczuli trochę swobody i mogli fetować w spokoju. Dotychczas w państwie panowały bowiem kompletnie odmienne reguły - obowiązywał ścisły zakaz publicznego świętowania. W czerwcu nikt jednak podekscytowanej gawiedzi uspakajać nie zamierzał.
 
Dyktator
 
Zgoła odmienne nastroje dominowały w 2009 roku. Okazało się, że drużyna narodowa nie pojedzie na południowoafrykański mundial, a masowe protesty przeciw niechcianemu, lecz mianowanemu na drugą kadencję, prezydentowi Ahmadinejadowi, doprowadziły do śmierci wielu niewinnych osób. Na areszt domowy skazani zostali ponadto jego najzacieklejsi polityczni rywale, m. in. Hossein Moussavi.
 
Ahmadinejad w ciągu swojej prezydentury dał się poznać od tej najgorszej strony. Jako dyktator, chełpiący się władzą totalną, do tego zagorzały zapaleniec piłkarski, którego częściej udawało się spotkać na stadionach niż na sali parlamentarnej.
 
Jego wpływ na futbol irański był znaczący. To on stał za zwolnieniem selekcjonera Ali Daei, którego wyrzucił po przekreślającej szanse na awans porażce z Arabią Saudyjską. Później odrzucił proponowanego na to stanowisko następcę i wskazał własnego kandydata. Swoje decyzje tłumaczył przed miejscowymi dziennikarzami: „Niestety, tę dyscyplinę dotknęły poważne problemy. Muszę interweniować, aby je wyeliminować”.
 
Jednak we wspomnianym 2009 roku grunt zaczął mu się osuwać spod nóg. Czarę goryczy przelało zatrzymanie Moussaviego. To wtedy strajki społeczeństwa przedarły się na obiekty sportowe. Podczas meczu eliminacyjnego do mistrzostw 2010 z Korę Południową zawodnicy Iranu założyli zielone opaski na znak poparcia dla przetrzymywanego działacza. Ci, którzy opaski nosili, zostali przez głowę państwa dożywotnio zdyskwalifikowani. Sprzeciwili się wówczas najsłynniejsi gracze: Mehdi Mahdavikia, Vahid Hashemian oraz Ali Karimi. Żadnego prezydent nie oszczędził. Jedynie ten ostatni powrócił niedawno do łask. Doświadczonego pomocnika odkurzył Carlos Queiroz.
 
Tymczasem federacja stanowczo zaprzeczyła i odcięła się od spekulacji, jakoby to ona zdecydowała o zawieszeniu zawodników. W kraju, gdzie futbol otoczony jest swoistym kultem, nie brakuje gotowych na wszystko fanatyków. Z nimi liczy się nawet sam parlament, jak bowiem informowało WikiLeaks: „irańskie władze mają pełną świadomość, że przegrane reprezentacji mogą prowadzić do lokalnych zamieszek”.
 
Nic nie może bardziej rozsierdzić tamtejszych kibiców niż niepowodzenia ich ukochanej drużyny. Ten piłkarski ekstremizm od dawien dawna stara się wykorzystać rząd. W trakcie kontrowersyjnych wyborów prezydenckich sprzed czterech lat, które zdaniem wielu sfałszowano, WikiLeaks donosiło: „W obliczu ogromnej rzeszy fanów, piłka nożna w Iranie stała się silnie upolityczniona”.
 
W okowach polityki
 
W Iranie futbol i polityka są nierozłączne. Wszystkich pierwszoligowców łączy ścisła symbioza z rządem bądź instytucjami państwowymi. Rah Ahan kontrolują stacje kolejowe, Naft Tehran znajduje się w posiadaniu koncernu naftowego, właścicielem Tractor Sazi jest firma produkująca sprzęt rolniczy, a FC Malavanem kieruje marynarka wojenna. W pozostałych palce maczają parlamentarzyści lub członkowie „Revolutionary Guard”, jednego z oddziału sił zbrojnych, odpowiedzialnego za bezpieczeństwo wewnętrzne.
 
Dzięki takim powiązaniom miejscowe ekipy zapewniają swym graczom wysokie wynagrodzenie, sięgające 800 tysięcy dolarów na rok. W rejonie, gdzie średnia roczna zarobków wynosi niecałe cztery tysiące, to olbrzymia suma pieniędzy.
 
Od woli zwierzchników uzależniony jest budżet danego klubu na określony sezon. Drużyny będące pod totalną kontrolą władz, nie muszą płacić wysokich rachunków i odprowadzać sowitych kwot przy transferach własnych graczy. Każdemu z zespołów zakazuje się współpracy z prywatnymi stacjami telewizyjnymi. Tylko dwa kluby należą do samodzielnych przedsiębiorstw. Grają one w drugiej lidze i pod względem finansowym nie potrafią sprostać, tym będącym w rękach państwa.
 
Szefów federacji nie zatrudnia się, ale wybiera, nie na podstawie sportowych kryteriów, lecz na podstawie stosunków i bliskości relacji z rządem. Przewodniczących związku piłkarskiego mianuje się najczęściej spośród wojskowych i do dziś ich nominacje mają wymiar silnie polityczny.
 
Cały Iran przesiąknął polityką, a manifestacje polityczne są obecne wszędzie. Politykierstwo jego obywatele mają najwidoczniej we krwi, negatywnie odbierane na świecie, w kraju zyskuje aplauz. W 2007 roku Ashkan Dejagah, Irańczyk z urodzenia, grający wtedy w młodzieżówce Niemiec do lat 20, odmówił występu przeciwko Izraelowi, największemu obok Stanów Zjednoczonych wrogowi jego rodzinnych stron. Dejagah zyskał uznanie w ojczyźnie i otworzył sobie furtkę do tamtejszej reprezentacji, jednocześnie zamykając drogę do dalszej kariery w kadrze niemieckiej.
 
To nie jest sport dla kobiet
 
Polityka to nie jedyna dziedzina życia w Iranie tak ściśle powiązana z futbolem, swoje trzy grosze wtrąca tam także religia. Zgodnie z wytycznymi islamu płeć piękna nie może oglądać widowisk piłkarskich. Z tego też powodu kobiety nie mogły przywitać swoich bohaterów na oficjalnej imprezie, zorganizowanej w połowie czerwca, związanej z ich powrotem z Korei do kraju. W maju tego roku grupa dziewcząt przebrana za chłopców została aresztowana tuż przed stadionem, bo chciała wejść na trybuny, żeby obejrzeć mecz.
 
Swego czasu głośno było o wykluczeniu kobiecej drużyny futbolowej z Igrzysk Olimpijskich w Londynie, ponieważ FIFA nie wyraziła zgody na stroje, w jakich piłkarki występowały. Swoje spotkania muszą one rozgrywać w strojach obowiązujących kobiety w tej azjatyckiej krainie na co dzień – dres i nakrycie głowy, zakrywające włosy.
 
Te religijne zalecenia zakorzeniły się tak mocno w podświadomości bliskowschodniej ludności, że kiedy Ahmadinejad zniósł zakaz oglądania meczów przez płeć piękną, natychmiast swój stanowczy sprzeciw wyraził ajatollah Ali Khamenei. Prezydent-dyktator musiał w końcu ustąpić. Być może nowomianowana głowa państwa, Hassan Rouhani, podejmie kolejną próbę wycofania zakazu. Wszak w Iranie wieje aktualnie nowy, świeży wiatr zmian. Duża w tym również zasługa ekipy Carlosa Queiroza.
 
Irańsko-portugalska mieszanka wybuchowa
 
Efekty jego pracy z reprezentacją są błyskawiczne. Portugalski szkoleniowiec uszczelnił defensywę – w rundzie finałowej kwalifikacji w ośmiu spotkaniach zespół stracił zaledwie dwie bramki; nadał mu taktycznej ogłady i dyscypliny; narzucił rządy twardej ręki – wyrzucił z kadry dwóch zawodników za nieodpowiednie zachowanie; zmienił mentalność swoich podopiecznych – zabrał ich do najuboższej dzielnicy Teheranu, gdzie grali i rozdawali autografy biednym dzieciom, wyzwalając w nich patriotyczne emocje i jednocześnie przypominając skąd pochodzą.
 
W Iranie wszyscy liczą na to, że graczom uda się powtórzyć 1998 rok i przywieźć do ojczyzny trzypunktową zdobycz. Zwycięstwo z USA jest do tej pory jedynym mundialowym triumfem, chociaż próbowano tej sztuki dokonać na trzech mistrzostwach. W obecnym zespole nie ma jednak równie znanych, jak podówczas nazwisk. W podstawowej jedenastce nie występują już zawodnicy pokroju Karima Bagheri, Mehdi Mahdavikii, Khodadada Azizi czy Ali Daei. Większość z nich reprezentuje lokalne kluby, a jedynie trzech biega po europejskich boiskach.
 
Drużyna narodowa na mundial jedzie zatem z jedną myślą – by pokazać światu, że Iran to nie tylko broń nuklearna. Choć sam Queiroz nie obraziłby się, gdyby jego tykająca futbolowa bomba, przeprowadziła kontrolowaną eksplozję właśnie na brazylijskich boiskach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz