niedziela, 21 lipca 2013

Fanoreksja – futbol ósmą plagą świata

Zarażona jest już połowa ziemskiej populacji. Nieuleczalnie chorych przybywa, bo zaraza szerzy się w tempie szybszym niż prędkość światła. Na cholerstwo nie ma antidotum, kto raz posmakował piłkarskich emocji, cierpiał będzie do końca swych dni. Liczba futbolowych świrów rośnie, a psycholodzy powoli zaczynają mówić o nowej chorobie XXI wieku.
 
Rozmaite strony internetowe proponują wypełnianie ankiet, które miałyby określić poziom naszego uzależnienia. Na razie przypomina to zwykłą zabawę, a nie rzeczywiste badania, lecz lekarze nie mają wątpliwości – niebawem także i z piłkarskiego nałogu będziemy się leczyć.
 
Futbol jako choroba przenoszona niewiadomą drogą
 
Czy zagorzałe kibicowanie ukochanej drużynie można nazwać jedynie niczym nie wyróżniającym się zamiłowaniem, czy raczej obsesją bądź nawet zdrowotną dolegliwością? Jeśli zwariowane dopingowanie tej jednej jedynej nie raz, nie dwa powodowało silne bóle głowy, depresję i napady szału, to zdaniem dr Marka Griffithsa, profesora Uniwersytetu w Nottingham, nie da się tego określić inaczej niż chorobą.
 
Na łamach swojego bloga sugeruje, aby tę przypadłość nazwać roboczo - „fanoreksją”. Nie wiadomo czy termin ten wkrótce trafi do słowników psychologii i zadomowi się tam na dobre, nie jest pewne również – jak podkreśla Griffiths - czy osoby uzależnione od piłki rzeczywiście będą przychodzić po poradę do specjalisty i zwierzać się ze swych słabości, a w zdecydowanie bardziej drastycznych przypadkach się z nich kurować.
 
Akademickie dyskusje na temat maniakalnego wspierania swoich ulubionych zespołów trwają już od dawna. Przed niespełna dwiema dekadami dwóch naukowców zajęło się tą kwestią, spisując wnioski do jakich doszli w artykule o znamiennym tytule – „The West Ham Syndrome”.
 
Przebadali oni przeszło dwa tysiące entuzjastów londyńskiej ekipy. Okazało się, że dla prawie 60% miłość do „Młotów” zaczęła się w wieku 11 lat. Więcej niż połowa z nich odziedziczyła geny kibicowania po własnych rodzicach. Jedna trzecia zaś z WHU zaczęła sympatyzować ze względu na miejsce zamieszkania.

I choć przyczyny powstawania uzależnienia nadal są nie do końca wyjaśnione, to zdaniem psychologów da się wyróżnić kilkanaście objawów futbolowego nałogu.
 
Symptomy zarazy
 
Wspominany Dr Griffiths wskazał na blogu, że nie ma dla nas ratunku jeżeli: traktujemy piłkę jako najistotniejszą rzecz na świecie; myślimy oraz działamy, będąc pod wpływem tej dyscypliny; ogarniają nas zmiany nastroju, częstokroć zależne od zwycięstw bądź przegranych najdroższej nam drużyny; cały nasz zapał i chęć do działania wiążą się nierozerwalnie z losami zespołu.
 
Kiedy nieuleczalnie chory nie może z jakichś powodów śledzić poczynań swoich pupilów, staje się nerwowy, drażliwy, bardzo łatwo wyprowadzić go z równowagi. Taka osoba staje się wtedy konfliktowa, w złość wprawia go nawet najmniejsza błahostka. A przeprowadzane w tym czasie prace urastają do rangi katorżniczej męki. Dla delikwenta, który pragnie tylko oglądać spotkania swojego klubu, w nierozwiązywalne problemy przekształcają się inne, codzienne zadania. Narastająca wówczas irytacja jest wprost proporcjonalna do zmarnowanego na te niepotrzebne sprawy czasu.
 
Wedle Josha Klapowa, doktora wydziału psychologii na Uniwersytecie w Birmingham, do najbardziej typowych oznak futbolowej manii należą: rozmyślanie o piłce w trakcie wykonywania innych czynności, nadpobudliwe reagowanie na porażki ulubionej ekipy, napady szału, gdy gra zostanie, choćby na moment przerwana.
 
Nieustannie kołacząca i rozbijająca się po łbie myśl o futbolu, nie pozwalająca skupić się na niczym innym, nieubłaganie atakujące zewsząd refleksje na temat piłki, natarczywe rozważania o ukochanej drużynie, uczucie pustki w przerwach między sezonami, nerwowe oczekiwanie na mecze, to wszystko oznacza, że ktoś cierpi na doprawdy nieustępliwą dolegliwość – maksymalne sfiksowanie na punkcie piłki kopanej.
 
Świat zna przypadki ludzi beznadziejnie zanurzonych w futbolu po same uszy, którzy własne życie układają podług piłkarskich widowisk. Powszednie obowiązki schodzą podówczas na drugi plan, przybierają formę drobnostek i są organizowane tak, by nie przeszkadzały im w obserwowaniu spotkań. Naczelną dewizą staje się powiedzenie, że są rzeczy ważne i ważniejsze. Żywot takich cierpiętników toczy się od meczu do meczu, od sezonu do sezonu. Kiedy w futbolowym świecie nie dzieje się nic, smutnieją, usychają i tracą siły witalne. Gdy zaś dzieje się za dużo, żyją w ciągłym napięciu emocjonalnym, które niekiedy okazuje się ponad ich siły.
 
Z nogą w głowie
 
Rok temu kulę ziemską obiegła informacja, że w Chinach pewien fanatyk futbolu wykończył się, bo oglądał bezustannie pojedynki Euro 2012. Po jedenastu nieprzespanych nocach, jego serce nie wytrzymało.
 

W niedalekich Indiach wielbiciel zespołu AC Mohun Bagan sprzedał swój dom, aby znaleźć odpowiednie środki pieniężne i przekonać do pozostania w drużynie jej największą gwiazdę - Jose Ramireza Barreto.
 
Wspomniany dr Griffiths opisywał przypadek kobiety, która rozwiodła się z mężem ze względu na jego przywiązanie do Chelsea Londyn. Na blogu przywoływał jej zwierzenia. Opowiadała ona, że ich wspólna sypialnia stała się świątynią Chelsea, że małżonek nie opuścił absolutnie żadnego spotkania „The Blues”, jeździł za klubem po Europie, wydawał oszczędności, narobił długów i został zwolniony z pracy, bo zawsze, kiedy występowała Chelsea, a on pracował, to natrętnie wydzwaniał po znajomych i wypytywał o wynik. W trakcie letniej przerwy stale był w ponurym nastroju i bez końca odtwarzał najlepsze dotychczasowe mecze ekipy z Londynu.
 
Daily Mail z kolei donosiło, że w środku ubiegłego sezonu zdesperowana żona, która nie mogła się dogadać ze swoim mężem - oczywiście piłkarskim szaleńcem - wywiesiła nad ruchliwą ulicą baner, oświadczający o rozwodzie. Cały problem sprowadzał się do nader łatwego dla niej, a niesamowicie trudnego dla niego wyboru – albo ona albo Aston Villa.
 
Alex Paz, miłośnik futbolu z Hiszpanii, prawie dwie dekady temu wyemigrował do Stanów Zjednoczonych. Mimo to przez te wszystkie lata nie opuścił, choćby jednego spotkania „La Furia Roja”. Na łamach magazynu „The Atlantic” tłumaczył: „Tu chodzi o tożsamość narodową. Hiszpanem czuję się jeszcze bardziej, gdy oglądam mecz reprezentacji”.
 
W podobnym tonie wypowiadał się jeden z fanów River Plate, który w wywiadzie dla lokalnej gazety stwierdził bez ogródek: „Mężczyzna może zmienić własne ubranie, dom, dziewczynę, a nawet seksualną orientację. Ale zmiana ukochanego klubu byłaby niewybaczalnym grzechem”.
 
Końca nie widać
 
Piłkę nożną uważa się współcześnie za najpopularniejszą dziedziną sportu. Jej królestwo wyceniane jest na 400 miliardów dolarów. Liczba graczy w porównaniu do lat osiemdziesiątych – 22 miliony zarejestrowanych zawodowców – wzrosła w krótkim czasie przeszło dziesięciokrotnie. Zgodnie z danymi sporządzonymi przez FIFA w 2007 roku na globie futbol uprawiało 265 milionów.
 
Finał Mistrzostw Świata z 2006 obejrzało 715 milionów widzów. Piłka nożna już wieki temu podbiła takie kontynenty jak Europa czy Ameryka Południowa. Ostatnimi czasy przebojem wdziera się do serc mieszkańców Azji i Ameryki Północnej. Mecze rozgrywanego obecnie Golden Cup - mistrzostwa północnej i środkowej Ameryki - przyciągają na trybuny nawet do 70 tysięcy kibiców.
 
Futbol dotarł już do 200 krajów świata. Niedługo na kuli ziemskiej nie będzie połaci ziemi nie skażonej pasją do tej dyscypliny. Powołując się na źródła Wikipedii, aktualnie na całej planecie interesuje się nią 3,5 miliarda ludzi. A jej popularność cały czas rośnie.

2 komentarze:

  1. Jak piszesz "Okazało się, że dla prawie 60% miłość do „Młotów” zaczęła się w wieku 11 lat" - u nas jest to samo, co szczególnie widać na meczach. Czasem to wręcz trochę dziwnie wygląda jak taki "kibol" stoi z malcem, co wyrośnie z niego?

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo ciekawy blog! :D a ten artykuł - MISTRZOSTWO! Zapraszam do mnie: allinmyheadisfootball.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń