sobota, 30 kwietnia 2011

„The Special Two”


W ostatnich dniach wszystkie oczy piłkarskich fanów zwrócone były na Madryt, gdzie w środę miał miejsce pojedynek pomiędzy Realem a Barceloną. Przez media, wszelkie blogi i fora piłkarskie przetoczyła się dyskusja nad tym, czy Pepe rzeczywiście zasługiwał na czerwoną kartkę. Kontrowersjom nie ma końca, obie strony obwiniają się nawzajem, obie czują się pokrzywdzone. Real wynikiem, tłumacząc, że Barcelonę faworyzują sędziowie i gdyby nie oni ich sukcesy byłyby o wiele mniejsze. Z kolei katalońska drużyna samymi oskarżeniami i nazbyt ostrymi reakcjami madryckiego obozu. Nie chcę w tym miejscu rozpatrywać, czy kartka była słuszna, czy nie, czy ta sytuacja zaważyła na ostatecznym wyniku rywalizacji i czy „Królewscy”, grając w jedenastu, byliby w stanie wypracować korzystny rezultat. Pojedynek przeszedł już do historii. Pojedynek, w którym brakowało najważniejszego, czyli futbolu, który prowadzony był niczym „wojna totalna” z jednej i drugiej strony, mający wyniszczyć rywala, zabić chęć do gry i zmusić do uruchomienia najgorszych instynktów zarówno na boisku, jak i poza nim.

W natłoku złych emocji, kolejnych afer i niepotrzebnych utarczek słownych, zupełnie niezauważone zostały znakomite pod względem piłkarskim pojedynki w Lidze Europejskiej. W ogóle w tym sezonie puchar ten dostarcza o wiele większych przeżyć niż bezbarwna Liga Mistrzów. Warto zwrócić szczególną uwagę na Porto. Klub prowadzony przez wschodzącą gwiazdę ławki trenerskiej – Villasa-Boasa. Wizja futbolu i rozwiązania taktyczne stosowane przez tego trenera, poraziły mnie. Portugalski zespół prezentuje futbol bezkompromisowy, nastawiony tylko na ofensywę i stanowi wspaniały kontrast między regułami oraz założeniami używanymi przez Jose Mourinho.

Andre Villas-Boas, w Portugalii określany jako „The Special Two” odbył podobną drogę trenerską, co Mourinho. Tak jak on zaczynał pracę u boku Robsona, w wieku 17 lat otrzymując pierwszą licencję trenerską. Przez 7 lat był asystentem Mourinho, odpowiadał za rozpracowywanie najbliższych rywali. W 2009 roku postanowił spróbować swych sił jako samodzielny trener. Objął Academicę Coimbra, która z 3 punktami na koncie zajmowała ostatnie miejsce w tabeli. Na koniec sezonu fani drużyny niedowierzali, zajęła ona 11 miejsce, mając 9 punktów przewagi nad strefą spadkową. Kolejnym klubem w jego karierze jest właśnie Porto, z którym w ciągu 13 miesięcy zdobył Superpuchar Portugalii, mistrzostwo i jest na najlepszej drodze, aby wywalczyć Ligę Europejską.

Portugalski zespół pod jego wodzą gra rewelacyjnie i bije wszelkie możliwe rekordy. W 51 meczach strzelili już 135 bramek, wygrali 44, zremisowali 4 i przegrali tylko 3. W lidze zdobyli rekordowe 77 punktów, wygrywając 25 meczów i remisując tylko 2. Możliwe jest nadal powtórzenie wyczynu Benfiki z sezonu 1972/1973, która wówczas nie odnotowała żadnej porażki w lidze. Villas-Boas pobił rekord Mourinho w serii meczów bez porażki we wszystkich rozgrywkach – 36, zanotował serię 15 zwycięstw z rzędu, a ponadto ustanowił rekord w ilości wygranych meczów na wyjeździe – 12 – w jednej edycji Pucharu UEFA/Ligi Europejskiej UEFA od powstania rozgrywek w sezonie 1971/72.

Jednak to tylko rekordy, statystyki, a ważniejszy i z pewnością bardziej godny zapamiętania jest styl, w jakim tego wszystkiego dokonuje Porto. Demonstruje futbol niewyobrażalnie ofensywny, atakując od pierwszej do ostatniej minuty, ale także odważny - wysoko ustawiony pressing, niemal na połowie boiska. Prezentuje imponujące przygotowanie kondycyjne, determinację, waleczność, wybieganie i nieustępliwość. Do tego wszystkiego dochodzi świetna organizacja gry, pełna agresji i zawziętości, bardzo szybkie przejście z systemu ataku do systemu obrony i na odwrót (momentalne podwajanie krycia tuż po stracie piłki oraz błyskawiczne kontry tuż po jej odbiorze). Ponadto trener zaszczepił im ogromną pewność siebie, a zespół pokazuje często konsekwencję i olbrzymi charakter, nie poddaje się po drobnych niepowodzeniach (patrz pierwsza połowa z Villarreal). Z zawodników wyróżnić należy duet napastników Hulk – Falcao, który strzelił już 61 goli we wszystkich rozgrywkach.

Mam wielką nadzieję, że po tak wspaniałym sezonie drużyna nie zostanie rozprzedana i będziemy mieli przyjemność oglądać ją w Lidze Mistrzów. Ambicje „The Special Two” sięgają na pewno wysoko, już teraz zapowiedział, że nie interesują go jak na razie inne kluby niż Porto. Będzie chciał także udowodnić, że nazywanie go kopią Jose Mourinho jest dla niego krzywdzące. Gdyż Porto pod jego wodzą dalekie jest od stosowania prymitywnych chwytów, niemających z futbolem nic wspólnego. Jego zespół prezentuje nie tylko piłkę widowiskową, ale także najczystszą w swej intencji, nastawioną tylko i wyłącznie na grę.

środa, 27 kwietnia 2011

Był sobie klub ?

Już niedługo z piłkarskiej mapy może zniknąć jeden z najbardziej zasłużonych polskich klubów. Pogoń Lwów, wskrzeszona w październiku 2009 roku, ma ogromne problemy finansowe. Rezygnacja sponsora strategicznego spowodowała, że drużyna stoi na krawędzi bankructwa. Poprzedni sezon nie wskazywał jeszcze, że może być aż tak źle. Zespół wygrał Ligę Miasta Lwowa, awansował do Wyższej Ligi Obwodowej (IV liga) oraz dostał się do finału rozgrywek o Puchar Miasta Lwowa. Niestety coraz większe kłopoty finansowe mogą zmusić włodarzów do wycofania klubu z rozgrywek ligowych. Wówczas jego istnienie będzie zagrożone. W tym miejscu warto przytoczyć historię tej legendarnej drużyny, jednej z najlepszych w okresie międzywojnia.

Kolebka piłkarstwa polskiego

Pogoń to jeden z pierwszych klubów założonych w Polsce, zaś Lwów był pierwszym miastem rekrutującym młodzież do tworzonych w owym czasie drużyn piłkarskich. Inicjatorem i wielkim entuzjastą tej dyscypliny był Eugeniusz Piasecki. W 1899 roku objął funkcję nauczyciela w IV Gimnazjum, a w 1904 utworzył zespół pod nazwą Klub Gimnastyczno-Sportowy IV Gimnazjum, który dał początek Pogoni. Wówczas organizowano turnieje rozgrywane w Krakowie, między lwowskimi zespołami a tamtejszymi szkołami. Pomysłodawcami takich rozgrywek, które dały początek piłkarstwu krakowskiemu, byli Piasecki oraz Henryk Jordan.

Pierwszy oficjalny mecz Pogoń (pod tą nazwą) rozegrała z Czarnymi Lwów w 1907 roku, zaś jej pierwszym prezesem został wspomniany wcześniej Piasecki, który pełnił tę funkcję przez dwa lata. W tym czasie został opracowany statut drużyny, która otrzymała także własne boisko. Jej twórca nie ograniczał działalności jedynie do pracy w klubie. Z jego inicjatywy powstał 1909 Polski Związek Sportowy we Lwowie, a w 1911 roku Związek Polskiej Piłki Nożnej z siedzibą w Krakowie.

Z klubem i jego początkami łączy się nierozerwalnie rodzina Kucharów. Ludwika i Ludwik Kucharowie opiekowali się sportowcami i nie szczędzili grosza na wszelkie wyjazdy czy zakup sprzętu. Natomiast ich sześciu synów rozsławiło w późniejszych latach lwowski zespół. Najwybitniejszym sportowcem spośród nich był Wacław Kuchar (którego sylwetkę już prezentowałem), lider i najlepszy strzelec Pogoni w jej historii – 1065 goli (dwukrotnie był królem strzelców, lata 19222 i 1926), wielokrotny reprezentant kraju w latach międzywojennych – 25 występów.

W wolnej Polsce

Pierwszy rok rozgrywek o tytuł mistrza Polski nie był dla Pogoni udany. Drużyna zajęła dopiero 4 miejsce. Następny sezon to początek „złotej ery” i dominacja na rodzimym podwórku. Cztery tytuły z rzędu wywalczone zostały w latach 1922, 1923, 1925, 1926 (w 1924 roku rozgrywki nie odbyły się ze względu na przygotowania do Igrzysk Olimpijskich). Trzon drużyny tworzyli wówczas ważni gracze drużny narodowej: wspomniany wcześniej Wacław Kuchar, Mieczysław Batsch, Józef Garbień, Karol Hanke, Józef Słonecki, Emil Goerlitz, Franciszek Giebartowski oraz Władysław Olearczyk. Trenerem był Austriak Fischer, który zaszczepił zawodnikom nowoczesny, ofensywny styl gry. W latach 1925-1926 zespół zanotował wspaniały rekord 16 meczów bez porażki, nie przegrywając w ciągu tych dwóch lat żadnego ligowego spotkania.

Następne lata, w nowo utworzonej jednorodnej lidze, nie były już dla nich tak udane. Mimo to klub zdobył trzykrotnie wicemistrzostwo - 1932, 1933 oraz 1935. Na przełomie dekad doszło w zespole do zmiany pokoleń. Odchodzili starsi zawodnicy, jak np. Garbień, a w ich miejsce pojawiali się nowi, jeszcze niedoświadczeni piłkarze. Nową gwiazdą został Michał Matyas, król strzelców z 1935 roku, najskuteczniejszy strzelec Pogoni w rozgrywkach ligowych – 100 goli, a także wielokrotny reprezentant kraju – 18 meczów. Oprócz niego gwiazdami klubu byli Spiridon Albański – 21 meczów oraz Jan Wasiewicz – 14 meczów w drużynie narodowej.

W latach międzywojennych Pogoń często mierzyła się z drużynami zagranicznymi. Do jej największych osiągnięć należą: zwycięstwa ze Standardem Liege 3-0, Milanem 5-3, Lewskim Sofia 1-0 oraz Hapoelem Tel-Aviv 7-2.

Koniec działalności ?

Niestety burzliwe i tragiczne wydarzenia lat 1939-1945, spowodowały nie tylko dramat wielu tysięcy ludzi, ale miały także niebagatelny wpływ na losy zawodników oraz klubów. W 1945 roku po przejęciu znacznych ziem wschodniej Polski przez Związek Radziecki, w tym i Lwowa, siłą rzeczy drużyna przestała istnieć. Drużyna, która osiągała niesamowite sukcesy w latach międzywojennych, i która zrobiła tyle dobrego dla polskiej piłki. Dlatego wielką szkodą byłoby definitywne zakończenie jej działalności, tuż po reaktywowaniu w 2009 roku. Widocznie współczesną piłką rządzi tylko i wyłącznie pieniądz oraz komercyjne chwyty mające zaspokoić konsumpcyjne żądze społeczeństw. Gdyby zaś w większej cenie były piękne, szlachetne i czyste idee piłkarskie to wówczas zespół nie musiałby się martwić o swoją przyszłość.

Garść statystyk

Klubowe rekordy
Najwyższe zwycięstwo: 12:0 (1922 z Ruchem Wielkie Hajduki i w 1926 z KS Lublinianką)
Najwyższa porażka: 0:7 (1928 z Legią Warszawa oraz w 1931 z Wartą Poznań)
Najlepszy strzelec ligowy: Michał Matyas - 100 goli
Najwięcej meczów w lidze: Spirydon Albański – 234 mecze
Najlepszy strzelec w historii: Wacław Kuchar – 1065 goli
Królowie strzelców: Wacław Kuchar – 1922, 1926; Michał Matyas - 1935

Sukcesy
Mistrzostwo Polski: 1922, 1923, 1925, 1926
Wicemistrzostwo Polski: 1932, 1933, 1935
Ogółem w 1 lidze Pogoń spędziła 13 sezonów, rozgrywając 273 mecze, wygrywając 130, remisując 44, przegrywając 99, bramki 537-437.

Reprezentanci kraju:
Wacław Kuchar, Spiridon Albański, Michał Matyas, Jan Wasiewicz, Mieczysław Batsch, Józef Garbień, Karol Hanke, Józef Słonecki, Emil Goerlitz, Franiszek Giebartowski, Karol Kossok, Edmund Niechcioł-Majowski, Władysław Olearczyk, Stanisław Deutschmann, Bronisław Fichtel, Ludwik Szabakiewicz, Antoni Borowski, Ludwik Schneider, Stefan Sumara, Alfred Zimmer.

Bibliografia
Hałys Józef, Polska piłka nożna, Kraków 1986, Krajowa Agencja Wydawnicza, s. 812-821.

piątek, 22 kwietnia 2011

Ordynarny typ

Żaden trener na świecie nie wzbudza tak skrajnych uczuć, można go kochać bądź nienawidzić. Arogancki, często obrażający innych, pewny siebie, a przy tym piekielnie inteligentny, niesamowity strateg i wybitny motywator. Taki jest Jose Mourinho, główny autor sukcesu Realu Madryt, jakim było nie, zdobycie Pucharu Króla, lecz pokonanie Barcelony. A więc, jak wielu twierdzi, najlepszej drużyny w historii piłki nożnej. Jedynej łączącej tak doskonale, piękną i wręcz magiczną grę ze wprost niebywałą łatwością wygrywania i zdobywania trofeów. Natomiast Mourinho to chyba jedyny człowiek na ziemi, który jest w stanie pokonać (niemal) idealną katalońską machinę.

Mecz finałowy pokazał geniusz wielkiego trenera w każdym możliwym aspekcie. Począwszy od dobrania taktyki, składu, przedmeczowych analiz ustawienia przeciwnika, aż po sam pojedynek, to w jaki sposób go rozegrał, niczym wytrawny szachista, zmieniając strategię w momencie, kiedy wymagały tego wydarzenia rozgrywające się na boisku, ale także dokonując bardzo przemyślanych zmian personalnych. Tym, co poraziło każdego wnikliwego obserwatora meczów piłkarskich od samego początku, była niezwykła determinacja i wola walki każdego zawodnika „Królewskich”. Mourinho wpoił każdemu z nich własną filozofię piłki. Szokiem było oglądanie tak ofensywnych zawodników, jak Ozil czy Di Maria, harujących w defensywie i przedkładających poświęcenie dla dobra zespołu oraz realizowanie w pierwszej kolejności założeń taktycznych nad przyjemność, jaką sprawia im przede wszystkim gra ofensywna, pełna dryblingów i nieszablonowych zagrań.

Priorytetem dla Portugalczyka było zniwelowanie atutów przeciwnika, wyłączenie Xaviego, Iniesty oraz Messiego, a także wybicie rywala z rytmu, zredukowanie możliwości długiej wymiany piłek, słowem niedopuszczenie do tego, aby „Blaugrana” grała swoje. Tercet defensywnych pomocników – Xabi Alonso, Khedira, Pepe - wywiązał się ze swych obowiązków wybornie, skutecznie odcinając od podań reżyserów gry katalońskiego klubu. Na pochwały zasługuje Pepe, który nie tylko grał agresywnie, walecznie, ale także był groźny w ofensywie, szczególnie przy stałych fragmentach. Kolejnym założeniem było wprowadzenie nerwowości na boisku, sprawienie, aby mecz był szarpany, pełen niepotrzebnych fauli, chamskich zagrań czy różnego rodzaju kłótni i przepychanek.

Chcąc wygrać ten mecz, Mourinho musiał także pomyśleć o grze ofensywniej. Przygotował dwa warianty. Pierwszy z Ronaldo w ataku, oparty na szybkim kontrataku, krótkiej wymianie piłek, aby znaleźć się jak najszybciej w obrębie pola karnego. Drugi, wprowadzony, gdy gra madryckiej drużynie nie układa już się tak dobrze, z Adebayorem w ataku i oparciem akcji ofensywnych na długich podaniach. Oba warianty sprawdziły się doskonale i stanowiły ogromne zagrożenie dla defensorów Barcy. Kolejnym aspektem gry ofensywnej były stałe fragmenty. Portugalczyk chciał wykorzystać przewagę fizyczną swoich zawodników nad graczami Guardioli.

Strategia opracowana przez szkoleniowca „Królewskich” sprawdziła się niemal w stu procentach. Pierwsza połowa to dominacja Realu, rywal nie potrafił często wymienić między sobą kilku podań. Od dawna nie było klubu, która by tak zdominował Barcelonę. Z drugiej strony taka taktyka stwarzała ryzyko krańcowego wymęczenia. Biegając cały czas za piłką, walcząc z taką determinacją, ciężko zachować siły przez cały mecz. Real w drugiej połowie to Real męczący się, czasami nawet rozpaczliwie broniący i tylko dzięki znakomitym interwencjom Casillasa, udało zachować się czyste konto.

Dal fanów Barcelony Mourinho to taki ordynarny typ, który zabija piękno futbolu. Magicznej grze przeciwstawia destrukcję, niszczenie wszelkich oznak estetycznej piłki. Stosuje żelazną taktykę, rygor w defensywie, nierzadko ucieka się do prowokacji, agresji czy nawet chamstwa. Jego geniusz natomiast polega na tym, że wszystko, co czyni, jest do końca przemyślane. Mam wrażenie, że listopadowy blamaż 0-5, był tym, czego oczekiwał Portugalczyk. Zagrał z zespołem Guardioli ofensywnie, aby zobaczyć wszelkie atuty rywala. Doskonale zdawał sobie sprawę, że będzie to jego główny konkurent w walce o trofea. Gran Derbi zaś to dopracowywanie strategii i ustawienia.

Jeszcze kilka tygodni temu fanów „Królewskich” na myśl o pojedynku z Barceloną przeszywał dreszcz strachu. Z kolei nastroje w przeciwnym obozie były zgoła odmienne. Kataloński zespół był faworytem, na każdym kroku pokazywano pewność siebie, a w klubie panowała niemal sielankowa atmosfera. Paradoksalnie po środowym meczu to gracze i sztab szkoleniowy „Blaugrany” muszą coś zmienić, wymyślić, aby przeciwstawić się drużynie Mourinho. Gorzej dla nich, jeżeli ten po raz kolejny ich przechytrzy. Dla Portugalczyka taka sytuacja jest idealna. Wykreował świat, przesiąknięty jego regułami i zasadami, w którym to on jest głównym aktorem. Świat, którego meandrów nikt nie jest w stanie zrozumieć, bowiem to świat cynika, którego myślenie nastawione jest tylko na wygrywanie i zdobywanie trofeów.

sobota, 16 kwietnia 2011

Wielka hucpa

Hipokryzja PZPN-u nie zna granic. Związek, który nie ma żadnej wizji rozwoju piłki nożnej, który nie ma żadnego planu działań, a myślenie o przyszłości futbolu sprowadza jedynie do tematu Mistrzostw Europy w 2012 roku, organizuje z wielką „pompą” konferencję w ramach, której prezentuje nowe logo związku. Przedstawiono nowatorski, wspaniały logotyp, a zachwytom i wzajemnym uściskom nie było końca. Oto nastaje era nowego, lepszego związku, który w jeszcze większym stopniu zajmie się własnym wizerunkiem, a w największym poważaniu będzie miał problemy trawiące miejscowy futbol.

A jest ich co niemiara. Zacznijmy od reprezentacji, która nie ma własnego stylu, nie widać żadnego postępu i lepszej gry. Natomiast selekcjoner stwierdza zadowolony, że drużyna narodowa będzie grała dynamicznie i nowocześnie tak jak prezentowane logo. Sądzę, że w równie dynamiczny sposób pożegna się z samym turniejem, skończywszy na trzech meczach.

Kolejna sprawa to liga, której poziom sportowy i pieniężny być może stale rośnie. Niestety odbywa się to kosztem rodzimych zawodników. Obcokrajowcy są sprowadzani na potęgę, już niedługo takie drużyny jak Wisła Kraków czy Legia Warszawa złożone będą z samych cudzoziemców. Mówi się, że to wina polskich zawodników. Są oni za słabi, leniwi, mało ambitni i wręcz opływają w dobrobycie. Nikt natomiast nie mówi, że do takiego stanu doprowadziły kluby, które przepłacają, oferują kontrakty nieproporcjonalne do umiejętności.

Ważnym problemem polskiej piłki jest także szkolenie młodzieży. Dlaczego sekcje młodzieżowe ponoszą coraz więcej zawstydzających porażek, dlaczego w polskiej lidze gra tak niewielu młodych polskich zawodników. System szkolenia młodzieży dla PZPN-u to sprawa marginalna, coś, co nie istnieje i niewarte jest uwagi. Bynajmniej, nie aż takiej, na jaką zasługuje nowe logo.

Cieszymy się, że powstają nowe piękne stadiony. Kto tymczasem na nie będzie chodził. Pseudokibice, chuligani, dla których jedyną używką są, nie adrenalina i emocje, jakie powinny wytwarzać widowiska piłkarskie, a bijatyki i wyzwiska. Przyzwolenie na takie postępowanie daje zarówno PZPN, jak i zespoły. Klubami kibica rządzą często ludzie z niepewną przeszłością, wielokrotnie będący na bakier z prawem, do tego szantażujący prezesów, zawodników, a także szerzący wręcz szaleńczą nienawiść do przeciwnej drużyny.

Następnym niechlubnym aspektem, ale jakże już typowym jest wszechobecna korupcja. Co trochę słyszymy nowe nazwiska, znanych zawodników oraz trenerów, którzy ustawiali spotkania. Być może niedługo z reprezentacją pożegna się jej kilku etatowych zawodników, m. in. Łukasz P. Afera korupcyjna ciągnie się od kilku dobrych lat i nikt nie potrafi doprowadzić jej do końca.

Czy zatem taki obraz piłki nożnej i taka mnogość problemów uprawnia związek do wzajemnych uśmieszków, organizowania prezentacji nowego logo niczym jakiegoś festynu wzajemnej adoracji ? PZPN pragnie poprawić swój wizerunek wśród kibiców. Jednak ma chyba fanów futbolu za kompletnych idiotów, marnotrawiąc pieniądze na badania marketingowe, projekty, mamiąc wzrok nic nie niewartą błyskotką i zapowiadając, że od teraz zmieni się wszystko.

Prawda jest jednak brutalna. Naczelnemu hipokrycie związku, prezesowi Lacie, chodzi tylko i wyłącznie o reelekcję. Pierwszym krokiem do zdobycia całkowitego poparcia miał być wybór do Komitetu Wykonawczego UEFA. Nie udało się, więc trzeba szukać innych strategii. PZPN działa jak dobra partia polityczna. Wszystkie ważne dla piłkarstwa polskiego kwestie spycha na margines, gdyż nie widzi możliwości ich rozwiązania czy poprawy, tworząc w zamian szum medialny i sielankową atmosferę. Działając tylko i wyłącznie w myśl zasady, iż nowy wizerunek może rozwiązać stare problemy, daje świadectwo, że ceremonia, której byliśmy świadkami była wielką hucpą, gdzie zebrały się jednostki wybitnie cyniczne, tym samym pokazujące swoją prawdziwą naturę.

sobota, 9 kwietnia 2011

Ocalić od zapomnienia: część 6


„Pewnego dnia zebrało się wokół nas kilku górników, wracających z pracy, i przyglądało się naszej grze. Oddałem silną bombę. Zamiast do bramki - trafiłem prosto w głowę jednego z widzów, zrzucając mu kapelusz. Był to młody górnik Wiktor Markiefka, znany nam dobrze zawodnik Śląska Świętochłowice. - Jak się nazywasz? - zapytał ostrym tonem Markiefka, kiedy poprosiłem go o zwrot piłki. Wymieniłem swoje nazwisko z obawą, że pójdzie ze skargą do ojca. Ale Markiefka zabrał mnie na trening swojej drużyny. To był początek kariery” – Teodor Peterek.


Przedwojenny atak chorzowskiego Ruchu należał do najsłynniejszych i zarazem najskuteczniejszych. Główną rolę odgrywała wówczas trójka Peterek - Wodarz – Wilimowski, która zdobyła dla śląskiego zespołu łącznie 313 bramek. Pierwszy z wyżej wymienionych zdobył 155 bramek i do tej pory jest najlepszym strzelcem Ruchu w historii (zajmuje również 4 miejsce wśród najlepszych strzelców ekstraklasy w historii). To nie jedyny rekord Peterka, który, np. bramki zdobywał w 16 kolejnych ligowych meczach (rozpoczął 10 kwietnia, strzelał aż do końca sezonu – 11 września, a dwa kolejne trafienia dorzucił w dwóch pierwszych meczach następnego sezonu). Oprócz tego jako jedyny w historii zdobywał bramki w odstępie 20 lat, pierwszą w 1928 (mając niespełna 18 lat), ostatnią w 1948 roku.

Karierę rozpoczynał w Śląsku Świętochowice, ale już w wieku 18 lat przeszedł do dużo większego i bardziej utytułowanego rywala. Kiedy Ruch skompletował swoją słynną trojkę napastników, nie było na nich mocnych w polskiej lidze. W latach 1933-1938 aż pięciokrotnie był mistrzem, a ogromny wkład w jego sukcesy miał Peterek, który dwukrotnie zdobywał koronę króla strzelców, w 1936 oraz 1938 roku. Nie miał jednak szczęścia do reprezentacji. Wówczas aż roiło się od wspaniałych napastników, więc w narodowej drużynie rozegrał tylko 9 meczów, strzelając 6 bramek. Mimo to był obecny w kadrze, która wywalczyła 4 miejsce na Igrzyskach Olimpijskich w 1934 oraz na Mistrzostwach Świata w 1936 roku. Aczkolwiek jego wkład w sukcesy był niewielki i nie odegrał on tak znaczącej roli, jakiej by sobie życzył.

Peterek był typowym napastnikiem, niezawodnym strzelcem i egzekutorem rzutów karnych. Mierzył 182 centymetry i doskonale grał głową. Bramki zdobyte głową po zagraniach z lewej flanki przez Gerarda Wodarza, stały się wręcz znakiem firmowym chorzowskiego klubu.

Z jego karierą wiąże się kilka anegdot, między innymi taka, że pierwsze buty piłkarskie kupił, wymieniając je za skrzypce swego ojca. Debiutując w Ruchu, w meczu przeciwko byłemu klubowi - Śląskowi Świętochowice - zdobył dwie bramki, ale otrzymał reprymendę od kapitana Koeniga za lekceważenie założeń taktycznych (grał wówczas na prawym skrzydle). Spowodowało to przesunięcie do zespołu juniorskiego.

Kto wie, jak potoczyłaby się jego dalsza kariera, gdyby nie II Wojna Światowa. Po jej wybuchu Peterek grał w Bismarckhutter Sport Verein, a w 1942 został przymusowo wcielony do Wehrmachtu. We Francji poddał się aliantom, po czym trafił do Wojska Polskiego, gdzie grał w reprezentacyjnej drużynie piłkarskiej, występując w 88 spotkaniach. Po wojnie grał we francuskim St. Avon, w 1948 wrócił do Chorzowa. W Ruchu zagrał jeszcze jeden sezon. Po zakończeniu kariery piłkarskiej, został trenerem, ale większych sukcesów nie odniósł. Trenował śląskie kluby z niższych klas. Zmarł w 1969 roku.

Bibliografia:
Józef Hałys, Polska Piłka Nożna, Kraków 1986, Krajowa Agencja Wydawnicza, s. 921.

poniedziałek, 4 kwietnia 2011

O Serie A słów kilka


Świetne derby Włoch, akcja za akcje i wynik w dużej mierze nieoddający tego, co się na boisku działo. Pasjonujący i niezwykle dramatyczny pojedynek między Napoli a Lazio. Widowisko okraszone aż 7 bramkami, widowisko stanowiące rozkosz dla każdego piłkarskiego smakosza. Do tego dobry, dynamiczny, zacięty i pełen walki mecz Romy z Juventusem. Tak wyglądała ostatnia kolejka ligi włoskiej. Wszystko to zmusiło mnie do refleksji nad stanem i kondycją włoskiej piłki oraz jej postrzeganiem w Europie, a w szczególności w Polsce.

Według powszechnych, obiegowych opinii Serie A uchodzi za ligę najnudniejszą, najbardziej defensywną, toporną oraz brutalną. Każdy mecz jest spektaklem żenującym i stanowiącym udrękę dla każdego fana futbolu. Dodając korupcję, nagminne kupowanie spotkań, brzydkie stadiony czy wielokrotnie skandaliczne zachowanie kibiców, to obraz, jaki nam się wyłania stanowi esencję tamtejszej piłki. Czy, aby na pewno ?

Wystarczy spojrzeć na garść statystyk i już mamy jako taki ogląd sytuacji. Liga włoska pod względem bramkostrzelności nie ustępuje wiele uznanym za najsilniejsze, najpiękniejsze i po prostu najlepsze ligi: angielskiej i hiszpańskiej. Serie A to średnia 2,42 goli na mecz, z kolei Premiership to 2,77, a Primera Division 2,7. Czy zatem przerażająca różnica, aż trzech dziesiętnych decyduje o większej atrakcyjności ? Idąc takim tokiem rozumowania, za najładniejszą należy uznać Bundesligę, gdzie w meczu padają średnio 3 bramki (2,94).

Drugą sprawą jest sama definicja atrakcyjności. Na czym ona polega, czy na wspomnianych wyżej statystykach i ilości strzelanych bramek, czy na zaciętości i wyrównanej walce o tytuł mistrzowski, czy może na estetycznej i tak niezwykłej grze najlepszych, że reszta drużyn nie ma najmniejszych szans na rywalizację. Jeżeli brać pod uwagę walkę o tytuł to w tym sezonie równych nie ma sobie Serie A. Na 7 kolejek przed końcem o mistrzostwo rywalizują cztery zespoły. Przy czym Napoli i Udinese stanowią wspaniały powiew świeżości, zupełnie nową jakość, grając ofensywnie, bezkompromisowo, zawsze walcząc o trzy punkty.  Z kolei ligę hiszpańską równie dobrze można by było zredukować do dwóch drużyn. Od 6 lat wyłącznie Barcelona i Real tłuką się o prym w lidze, raz tylko dopuszczając Villarreal do 2 miejsca w sezonie 2007/2008. Natomiast liga angielska to pojedynki między trzema klubami (Manchester United, Chelsea i Arsenal). Ostatnimi czasy nieśmiało próbują do nich dołączyć Manchester City oraz Tottenham. Jednak tym, co niszczy futbol na Wyspach jest wszechobecnie panujący pieniądz. Możni szejkowie, przepych oraz szalejący rynek transferowy to rzeczy, które mogą nużyć, a nawet odtrącać.

Paradoksalnie o atrakcyjności Serie A decyduje kryzys finansowy tamtejszych zespołów. Wszystko stało się jakby normalniejsze. Wielkich firm nie stać już na wydatek rzędu kilkudziesięciu milionów na młode gwiazdy, grające w mniejszych drużynach, tj. Alexis Sanchez, Edison Cavani, Marek Hamsik czy Javier Pastore. Nie stać ich także na horrendalne pensje, a stawki dla piłkarzy stają się powoli przeciętne na tle Europy. Prowadzi to do niezwykłej wręcz różnorodności. Każdy z lepszych klubów ma w swoim składzie kilka brylantów, które wymagają tylko oszlifowania, aby stać się gwiazdami piłki europejskiej. Każda konfrontacja staję się więc zaciętym bojem, którego rezultat bardzo często potrafi zaskoczyć.

Nie chcę jednak tylko wychwalać ligi włoskiej, bo i tam dzieją się rzeczy niedobre. Po aferze „calciopoli” Inter sięgał pięciokrotnie po tytuł mistrzowski, nie dając szans innym zespołom. Tzw. sprawa „calciopoli 2” ciągnie się od kilkunastu miesięcy. Włosi nadal nie potrafią rozsądzić czy kary dla drużyn wymierzone w 2006 roku były adekwatne do poniesionych win. W lidze włoskiej zdarzają się pojedynki przeraźliwie nudne i ostre. Nie brakuje skandali i pomyłek sędziowskich. Wniosek jest prosty, każda liga ma swoje problemy, ma swoje blaski i cienie, każda jest specyficzna, inna i na swój sposób atrakcyjna, w każdej zdarzają się mecze lepsze, piękne i widowiskowe oraz gorsze, nudne i żenujące. Nie można wartościować żadnej z nich i porównywać tylko pod względem atrakcyjności.

Postrzeganie włoskiej ligi jako brzydkiej, ohydnej czy nudnej to doprawdy fenomen. Ludzie myślący tylko i wyłącznie w tych kategoriach, odwołują się jedynie do powszechnych, obiegowych opinii, do stereotypów. Myślenie stereotypowe to udręka obecnych czasów, tak charakterystyczna niestety dla naszego narodu. Każdy w tym kraju wie wszystko o wszystkim, jest skłonny wydawać osądy na temat drugiej osoby, wydarzenia czy rzeczy bez chwili zastanowienia, refleksji. Wystarczy, że odwoła się do panujących stereotypów, a już jest wielkim znawcą, uchodzi niemalże za specjalistę. Percypując świat tylko w kategoriach dobra i zła, uwzględniając jedynie, że coś jest białe, a coś czarne, dokonujemy prymitywnego uproszczenia i spłycenia wszelkich wartości, jakie niesie futbol. Każda liga jest inna, ma swoją specyfikę, złożoność i zbiór charakterystycznych cech, które ukształtowały się w wyniku wieloletniego rozwoju tradycji i kultury piłkarskiej właściwej dla danej nacji. Trzeba to docenić i zawsze mieć na uwadze. Idąc zaś, tokiem rozumowania odwołującym się tylko do stereotypów nazwijmy rzeczy po imieniu i powiedzmy, że Polacy to naród pijaków i złodziei, bo takie przecież są powszechne w Europie opinie.