niedziela, 7 lipca 2013

Kanarki ćwierkają: wszystko za futbol

Chłopiec od urodzenia pozbawiony stóp robi karierę jako piłkarz i wyjeżdża na obóz treningowy FC Barcelony. „Gdyby nie piłka nożna byłbym już trupem” – mówi z pełnym przekonaniem Max, gangster, niedawno przywódca mafijnej szajki. Futbol w Brazylii jest wszystkim: płomienną pasją, miłością od pierwszego wejrzenia, wysublimowaną religią, odtrutką na ponurą rzeczywistość, może być nawet środkiem wykorzystywanym w terapii niczym lekarstwo.
 
Z psychologiem na boisko
 
Max dzięki piłce stał się człowiekiem odrodzonym. „Wcześniej nie czułem żadnych emocji. Byłem martwy w środku niczym maszyna. Nanko uratował mi życie” – opowiada w wywiadzie dla BBC Sport.
 
Był baronem narkotykowym, panem i władcą w jednej z dzielnic nędzy, decydował o losach ludzi, o tym, kto ma żyć, a kto umrzeć. Zaczął kierować bandą mając kilkanaście lat. Jako boss dożył dwudziestu paru lat. W gangsterskich realiach favel to poważny wiek, niewielu się to udaje.
 
Max uciekł ze swojego rejonu, kiedy władze rozpoczęły jego pacyfikację. Trafił do fundacji IBISS. Założona przed ponad dwiema dekadami przez holenderskiego psychiatrę Nanko van Buurena ma wyciągać dzieci z przestępczego bagna.
 
Van Buuren przed kamerami BBC tłumaczy, że futbolu używa po to, aby odmienić życia młodzieńców zaplątanych w kradzieże, rozboje i morderstwa: „Zajmujemy się byłymi szefami i członkami gangów. Uczymy, jak sobie radzić, np. szkoląc chłopców gry w piłkę”. Chwali się, że uratował cztery tysiące dzieci z 68 prowincji. Jego zdaniem to właśnie futbol, jak nic innego w tym zdegenerowanym środowisku, daje nadzieję na lepsze jutro.
 
Ucieczka z „miasta Boga”
 
Lokalny dziennikarz Lito Cavalcanti w serwisie BBC pisze: „To jedyny sposób na wyjście z mizerii. Niższe klasy nie posiadają szkół. Żyją w favelach, gdzie rządzą niepodzielnie dealerzy. Sport to jedyny ratunek”.
 
Kto oglądał słynny film, ukazujący brutalną rzeczywistość favel - „Miasto Boga” - ten zdaje sobie sprawę, jak trudno się z nich wyrwać. Wstrząsający obraz przedstawia bohaterów, których celem nadrzędnym jest ucieczka ze świata permanentnej wojny do świata spokojnego i dostatniego życia. Ale ta z pozoru łatwa czynność okazuje się niemożliwa do zrealizowania.
 
W najbiedniejszych regionach nie ma wody bieżącej, elektryczności, ścieków i żadnej higieny, usługi publiczne czy policja po prostu nie istnieją. Rodzice zniechęcają własne pociechy do uczęszczania do szkół, bo gdy nauczą się czytać i pisać, to nie będą już traktowane jak swoje.
 
Anouk Piket, dyrektorka i założycielka instytucji charytatywnej Dutch Caramundo, w audycji w radiu Netherlands Worldwide opowiada: „Tam nie ma szkół, pracy ani perspektyw na przyszłość, a dzieci pozbawione są jakiejkolwiek formy zabawy i rozrywki. Mieszkańcy próbują handlu narkotykami, przyłączają się do zbrodniczych band”.
 
Z pomocą przychodzą organizacje typu Caramundo. To dzięki niej w kilku dzielnicach wyremontowano baseny i boiska. To ona dostarcza do tych rejonów futbolówki, obuwie sportowe i sprzęt. Fundacja uwagę skupia zwłaszcza na Rio de Janeiro, lecz potrzebujących jest znacznie więcej. To zaledwie kropla w ocenie potrzeb.
 
Inna z instytucji, wspomniana wcześniej IBISS, wspiera projekt „Favela street”. Skierowany do ubogiej społeczności i organizujący rozgrywki piłkarskie, przez co wielu młodzieńców zamiast na przesiąkniętych przemocą i przestępstwami ulicach pojawi się na murawach, swoistych oazach spokoju, miejscach, gdzie liczy się wyłącznie futbol.
 
Philip Veldhuis, pomysłodawca projektu „Favela street”, na łamach portalu sportanddev.org, przekonuje, że w dzielnicach nędzy dzieci w wieku 11-12 lat wstępują do gangów, a więcej niż 80% z nich nie dożyje dwudziestki. Szansą na zmianę posępnego losu jest piłka nożna. W tamtejszych realiach wybór życiowej drogi sprowadza się w zasadzie do dwóch możliwości: albo ktoś będzie strzelał gole na boisku albo będzie strzelał do ludzi.
 
Z ulicy na stadiony świata
 
Tylko tam wprost z ulicy można trafić na treningi profesjonalnego klubu. Jedynie tam uliczne zmagania przyciągają rzesze nastolatków i są rozgrywane na tak dużą skalę. Ich wyobraźnię pobudza, chociażby historia Adriano. Najsłynniejszego w ostatnich latach gracza, pomijając fatalne zakończenie jego futbolowej przygody, który wyrwał się z jednej z najniebezpieczniejszych favel – Vila Cruzeiro - i zrobił wielką karierę.
 
Na zmagania tego typu tłumnie przybywają nie tylko chłopcy, ale także wysłannicy z najbardziej renomowanych brazylijskich drużyn. Jeżdżą oni po turniejach organizowanych w dzielnicach nędzy - zwanych Favela Cup - i wyławiają utalentowanych juniorów.
 
Mecze odbywające się pomiędzy najbiedniejszymi favelami, są bowiem idealnym miejscem do wynajdywania uzdolnionych młodzieńców. Dla nich to największe z marzeń – zostać dostrzeżonym przez skauta, podpisać kontrakt z klubem i zostawić za sobą biedę, codzienną walkę o przetrwanie na rzecz dostatku i bezpieczeństwa.
 
Alan, napastnik Mata Machado, przed kamerami BBC zwierza się: „Są dni, kiedy jemy jedynie ryż i banany. Dzień w dzień musimy pokonywać mnóstwo trudności. Trenuję ciężko, żeby zostać zawodnikiem i pomóc kiedyś mojej rodzinie”.
 
Favela Cup rokrocznie przyciąga około ośmiuset małolatów bez przyszłości. Wszyscy pragną jednego – stać się drugim Ronaldo, Ronaldinho bądź Neymarem. Andre Zava, trener jednej z uczestniczących w rozgrywkach ekip, w tym samym reportażu kontynuuje: „Na turnieju naprawdę możesz zostać wypatrzonym przez skauta i otrzymać szansę, by stać się profesjonalnym graczem”.
 
Szkoleniowcy amatorskich zespołów podtrzymują, że wśród widzów często da się dostrzec wysłanników z Vasco, Botafogo czy Fluminese. W ubiegłym roku z takiego turnieju do samego Flamengo Rio de Janeiro trafił obrońca Anderson Basilio. Właśnie takie historie rozpalają umysły i przyciągają niczym magnes młodych ludzi, którzy doskonale wiedzą, że to na boisku droga od zera do bohatera może być prostsza i szybsza niż w jakiejkolwiek innej dziedzinie życia przeciętnego Brazylijczyka.
 
Futbol bez granic
 
Jaka więc przyszłość w kraju kawy może czekać chłopca, który urodził się z wrodzonym zniekształceniem stóp? Wyłącznie piłkarska. Gabriel Muniz nie ma łatwo. Żeby móc w miarę swobodnie się poruszać, codziennie rano wkłada kończyny protetyczne. Prawdziwe życie odzyskuje dopiero na murawie. Zdejmuje protezy i gra z dzieciakami jak równy z równym. Na pierwszy rzut oka nawet nie widać, że nie ma stóp.
 
Na szkolnych turniejach często bywa najlepszy. Nosi opaskę kapitańską swojej drużyny, zdobywa najwięcej bramek, dostaje medale i wyróżnienia. Gabriel niezliczoną liczbę godzin spędza na ćwiczeniach, aby stale podnosić własne umiejętności. Był już na tyle dobry, że lokalna telewizja TV Globo wyemitowała o nim krótki program sportowy. Wystarczyło to, by jego życie odmieniło się na zawsze i nabrało zawrotnego tempa. Wypatrzony przez skautów, został następnie ściągnięty do szkółki Barcelony, zwanej Saquarema, w Rio de Janeiro.
 
Z dnia na dzień chłopak radził sobie coraz śmielej. Wkrótce stał się jednym z najlepszych w akademii. Nikt nie mógł uwierzyć, że młodzieniec z takimi ograniczeniami fizycznymi może, tak wspaniale dryblować, biegać, podawać i uderzać. Jego niezwykła historia i nieprawdopodobne zdolności spowodowały, że otrzymał zaproszenie na treningi Barcelony. I spełnił najskrytsze z marzeń - spotkał się ze swoim idolem, Lionelem Messim.
 
Opium dla mas
 
W Brazylii piłka nożna zyskuje zupełnie inny wymiar. Nie na darmo określa się ją ojczyzną futbolu. To dyscyplina sportu, która wieki temu rozkochała w sobie Brazylijczyków i na wieki zawładnęła ich sercami. Ona przysłania wszystko inne, a obywatele tego państwa nie widzą świata poza małą, wypełnioną powietrzem kulą.
 
Na forach internetowych łatwo natknąć się na wypowiedzi zszokowanych obcokrajowców, którzy pracują bądź pracowali w południowoamerykańskiej krainie. Zdumienie sięga zenitu, gdy występują „Canarinhos”. Caluteńki kraj podobno momentalnie zamiera, wstrzymuje oddech i nie liczy się z niczym. Ludzie nie idą do pracy, nie zbiera się nawet parlament, a na ulicach nie spotka się żywej duszy. Brazylijczycy oddają się swej pasji całym sobą, zapominają wówczas o troskach i szarości dnia codziennego. Uciekają z ponurej rzeczywistości w świat fantazji, gdzie jego piękno sprowadza się do jednego – do ilości strzelonych goli.
 
W kraju kawy futbolówkę kopie się na okrągło i gdziekolwiek się da: na boiskach, w parkach, na ulicach i plażach. Carlos Alberto Parreira, dawniej selekcjoner reprezentacji, obecnie członek sztabu Scolariego, mawia: „Cała Brazylia gra w piłkę”. Tam mają niespotykanego nigdzie indziej bzika na punkcie tej dyscypliny. On towarzyszy im przy porannej kawie, przy spacerze z psem, w pracy za biurkiem, w restauracjach i pubach, w tramwajach i autobusach, dosłownie w każdym zakątku państwa.
 
„Piłka nożna w naszym kraju jest jak religia. Wszyscy ciągle rozmawiają tylko o jednym. To nas różni od Starego Kontynentu. Tuż po mundialach Europejczycy zaczynają myśleć o biznesie i o normalnym życiu. Tu oddychamy futbolem 24 godziny na dobę” – mówi dla serwisu BBC Carlos Alberto Torres, kapitan reprezentacji, która sięgnęła po mistrzostwo świata w 1970 roku.
 
Ale Brazylia to również państwo, gdzie stężenie uzdolnionych juniorów na metr kwadratowy jest największe. Kiedy zespół Anglii przyjechał pod koniec maja na sparing z „Canarinhos”, jego zawodnicy odwiedzili pobliskie hotelowi plaże. Na nich oczywiście za piłką uganiała się chmara chłopców. Theo Walcott widząc, co też tamtejsi młodzieńcy wyczyniają z futbolówką, stwierdził na łamach „The Guardian”: „Na plaży dzieci pokazywały nam triki, których nie potrafimy zrobić”.
 
Kraj krwawi?
 
Brazylijczycy od pokoleń ubóstwiają futbol. To on łączył i jednoczył kraj. Sprawiał, że kontrasty społeczne stawały się jakby mniej widoczne. Gdy w 1950 roku ukochana reprezentacja przegrywała walkę o tytuł mistrza świata, każdy bez wyjątku płakał. Ostatnio jednak nastąpił rozłam. W trakcie Pucharu Konfederacji Brazylia chyba po raz pierwszy nie była w pełni zjednoczona. Z jednej strony rozentuzjazmowany tłum na stadionach, z drugiej protesty, strajki, strzelaniny w miastach.
 
Jeśli jednak cokolwiek może uzdrowić albo, chociaż nieznacznie poprawić nastroje społeczne, to jest to zdecydowanie piłka nożna. Tam naprawdę myślą, że ziemia kręci się wokół futbolówki, nie wokół słońca. Tylko tam powiedzenie, że piłka nożna, to coś więcej niż zwykła gra, że to coś ważniejszego niż sprawa życia i śmierci, nabiera literalnego znaczenia.

1 komentarz:

  1. Masz rację ze światem krążącym wokół piłki ;) widziałem film "Miasto Boga", niektóre miejsca to piekło, do którego trafiasz wraz z narodzinami... Zgadzam się stuprocentowo że futball jest dla nich jakąś szansą :) ale sport jest edukujący, wiele człowieka uczy :D o wynalazku jakim jest sport i o innych rzeczach możesz przeczytać na http://rezerwowi.blogspot.com/ zapraszam :)

    OdpowiedzUsuń