czwartek, 27 czerwca 2013

Kanarki ćwierkają: liga piękna i bogata

Gdy reszta kraju więdnie w korupcyjnym i gangsterskim uścisku, piłkarska liga rozkwita w najlepsze. Rozgrywki z roku na rok pięknieją, bo kluby stają się coraz zamożniejsze, już tak łatwo nie wypuszczają ze swoich rąk najbardziej utalentowanych graczy, a po tamtejszych murawach biega znacznie więcej uznanych w futbolowym świecie nazwisk niż w latach  poprzednich.
 
Transfery Ronaldinho do Flamengo, Deco do Fluminese czy Pato do Corinthians nikogo teraz w Brazylii nie dziwią. Do kraju kawy zajeżdżają nawet gwiazdorzy holenderscy i urugwajscy. Swoją przystań odnaleźli tam Clarence Seedorf oraz Diego Forlán. A w kolejce czekają Kaká oraz Robinho. Potężniejąca Campeonato Brasileiro na rok przed mistrzostwami to chlubny wyjątek na tle mafijnych konszachtów, podejrzanych interesów i infrastrukturalnych wpadek przyszłorocznego gospodarza mundialu.
 
Ziemia obiecana
 
Dotychczas brazylijska liga była głównie dostarczycielem młodocianych perełek do Europy. I choć nadal jest największym eksporterem zawodników na Stary Kontynent, to ostatnio pewna tendencja zmienia się zupełnie - z Brazylii nie wypływa już zdecydowanie więcej piłkarzy niż do niej napływa.
 
Do ojczyzny przylatują reprezentanci osławieni grą w renomowanych europejskich firmach. Mało tego, w rodzinne strony przybywają oni jeszcze w sile wieku. Ronaldinho wybierając ofertę Flamengo na karku miał trzydziestkę. U Pato w dowodzie widniały 23 wiosny, kiedy przechodził do ekipy z Sao Paulo. Luis Fabiano wracał, gdy zainteresowani jego usługami byli m. in. Tottenham Hotspur i AC Milan.
 
Rozpędzająca się liga, która w najbliższym czasie ani myśli, by wyhamować, przyciąga atrakcyjnych graczy. A gwiazdy wykreowane na własnych boiskach nie kwapią się, żeby kraj w niedalekiej przyszłości opuścić.
 

Znamiennym przykładem, że z Campeonato Brasileiro nie da się już wyciągnąć uzdolnionego juniora za czapkę gruszek, jest Neymar. Od przeszło trzech lat figurował on w notesach największych futbolowego świata. I dopiero teraz, po trzech sezonach zachwycającej gry dla Santosu, odchodzi do FC Barcelony za rekordową sumę 57 milionów.
 
Nie tak dawno temu niemal każdy wybijający się ponad przeciętność zawodnik błyskawicznie wyjeżdżał za chlebem za granicę. To zwłaszcza wyśnione, zamożne i potężne pod względem piłkarskim państwa z Europy, dawały im możliwość spełniania swoich ambicji i zarobienia godziwych pieniędzy. Trend jeszcze chwilę temu tak silny i charakterystyczny dla tamtych ziem, powoli zaczął się odwracać. Dziś zrobił obrót o pełne 180 stopni.
 
Coraz bogatsze ekipy kuszą coraz bardziej znane nazwiska, które z kolei przed telewizory (niekoniecznie na trybuny) przyciągają coraz większe rzesze kibiców. Sponsorzy oraz telewizja nie szczędzą grosza i płacą coraz hojniej. A drużyny zwiększają dominację na kontynencie i renomę rozgrywek na kuli ziemskiej.
 
Brazylijskie eldorado
 
Od ośmiu sezonów dochodzą do finału Copa Libertadores. Przez magazyn „World Soccer” Campeonato Brasileiro została określoną piątą najlepszą ligą na globie. W ubiegłym roku pierwszoligowe zespoły odnotowały łączny przychód w wysokości 650 milionów euro, co pozwoliło wywindować brazylijską Serie A na szóstą pozycję na świecie. I ciągle pnie się ona w górę. Wkrótce najprawdopodobniej dogoni i wyprzedzi francuską Ligue 1. A parę lat wcześniej przynosiła ona mniejszy zysk niż angielska druga liga.
 
Kluby z kraju kawy w obecnym sezonie w wydatkach na nowych graczy po raz pierwszy przekroczyły barierę 100 milionów euro. Dochód najpopularniejszego w Brazylii zespołu – Corinthians – sięga 80 mln euro na rok, co daje mu miejsce w pięćdziesiątce najbardziej dochodowych drużyn na planecie.
 
O olbrzymich przychodach decydują rekordowe umowy sponsorskie. Nike na konto ekipy z Sao Paulo przelało około 150 mln dolarów - to najwyższy kontrakt sponsorski w dziejach brazylijskiego futbolu. Od innego przedsiębiorstwa, Caixa, za reklamę na koszulkach otrzyma 15 mln dolarów na rok. Jedynie siedem klubów z Premier League może pochwalić się lepszą umową.
 
Rozgrywki nie opływałaby w dostatek, gdyby nie rozwój kraju. Ligę z państwem łączy ścisła współzależność. Dziennikarze „The Times” wskazują, że za jej rosnącą potęgą stoi właśnie postęp ekonomiczny i gospodarczy oraz wzmacniająca się waluta. A brazylijski real stale się umacnia. BBC zauważyło, że na przestrzeni poprzednich trzech lat aprecjacja tej waluty wyniosła 11% względem funta brytyjskiego i 35% względem euro. W ciągu dekady real zbliżył się do euro tak bardzo, że tamtejsze zespoły nie mają już problemów, aby wypłacać zawodnikom wynagrodzenie niemal równe europejskim standardom.
 
Ćwiartkę piłkarza kupię
 
Innym ściśle związanym z dobrobytem ligi i specyficznym elementem południowoamerykańskiej piłkarskiej rzeczywistości jest „third-party ownership”. To właściwy latynoskim państwom sposób finansowania transferów i kontraktów graczy przez osoby trzecie, najczęściej agencje bądź prywatnych biznesmenów.
 
Proceder niechciany na Starym Kontynencie, zdelegalizowany m. in. we francuskiej Ligue 1 czy polskiej Ekstraklasie, w Brazylii stawowi integralną częścią futbolu, dającą wymierne korzyści. Tam korzystają na tym wszyscy: kluby, których normalnie nie stać, by utalentowanym młodzianom zapewnić odpowiednie pensje; piłkarze, którzy pobierają wynagrodzenia porównywalne do europejskich; oraz inwestorzy czerpiący zyski przy potencjalnych transakcjach. Dzisiaj, aż 90% futbolistów biegających po boiskach Campeonato Brasileiro w jakimś stopniu uzależniona jest od osób trzecich.
 
Korporacje takie jak Media Sport Investment lub Traffic Group wykupują procentowy udział w zawodnikach, opłacają ich kontrakty i czerpią profity ze sprzedaży. Umowę Ronaldinho w 80% pokrywa właśnie agencja Traffic. Neymar tylko w 55% należał do Santosu, 45% zaś znajdowało się w rękach dwóch firm – DIS Esporte i TEISA. Spółka DIS posiada również 45% praw do kolejnego reprezentanta Brazylii, Ganso. Podobnych przykładów można by mnożyć w nieskończoność.
 
W 2005 roku firma Traffic Group zaszła jeszcze dalej. Założyła drużynę Desportivo Brasil, która wyławia najzdolniejszych chłopców, kształci, a przede wszystkim nabywa do nich prawa, po czym odsprzedaje, cały czas zachowując udziały. W 2008 roku z Desportivo współpracę nawiązał Manchester United, który ma możliwość pierwokupu wyróżniających się graczy.
 
Moralna strona tego rodzaju powiązań i inwestycji budzi ogromne zastrzeżenia. Nie brakuje ortodoksyjnych głosów, określających takie działania mianem „niewolnictwa XXI wieku”. W istocie, jak niewolnik poczuł się Carlos Alberto, którego z Fluminese do Werderu Brema wytransferowała grupa MSI. Na łamach portalu inbedwithmaradona.com żalił się: „Moi właściciele chcą czegoś, czego ja nie chcę. Pragnę zostać we Fluminese”. Zawodnik musiał spełnić wolę agencji, bo to do niej przeważnie należy ostatnie słowo. W Niemczech spędził raptem kilka miesięcy, występując w zaledwie dwóch meczach.
 
Nie wszystko złoto, co się świeci
 
W tym, wydawać by się mogło, idealnym i niczym niezmąconym futbolowym świecie, nie brakuje jednak skazy. Choć rozgrywki majętne i wypchane prawdziwymi gwiazdami, to żaden stadion nie wypełnia się w całości. Fani nie idą ławą do piłkarskich świątyń, ponieważ ceny biletów są iście kosmiczne, największe na kuli ziemskiej. Na przestrzeni dekady wzrosły one o 300%. Zazwyczaj wahają się w przedziale 20-150 euro. A żeby obejrzeć futbolową sambę najwyższych lotów trzeba zapłacić minimum 50 euro.
 
Stąd frekwencja na obiektach nie jest najlepsza. Ligowe zmagania w zeszłym roku przyciągały na stadiony średnio 13 tysięcy widzów na spotkanie. Tyle samo, co w Australii. Na taki stan rzeczy wpływ miały nie tylko ceny wejściówek, ale również niedopracowany system ligi. W Brazylii piłkę kopie się na okrągło. Dosłownie na okrągło. W styczniu zaczynają się mistrzostwa stanowe, które trwają do maja. W maju zaś rozpoczyna się sezon zasadniczy, który ciągnie się, aż do końca grudnia.
 
Przebieg rozgrywek, tydzień w tydzień po brzegi wypchanych meczami, utrudniają w dodatku przygotowania do mundialu. W bieżącym sezonie kalendarz spotkań przypomina ser szwajcarski podziurawiony sparingami reprezentacji oraz Pucharem Konfederacji. A sytuacji nie poprawiają wciąż budowane obiekty i usprawniana infrastruktura.
 
Liga wizytówką kraju
 
Pieniądze uzyskane z biletów stanowią raptem 15% budżetów klubów. W niespełna dwustu milionowym państwie jedynie 350 tysięcy ludzi posiada klubowe karty członkowskie (odpowiednik karnetów sezonowych). Mimo tych problemów, w obliczu korupcyjnych praktyk w piłkarskiej federacji, dzielnicach nędzy przepełnionych biedotą i przemocą oraz nieudolnie wznoszonymi stadionami, tamtejszą ligę obok reprezentacji można uznać za prawdziwą wizytówkę kraju.
 
To ponadto nieliczna z dziedzin futbolowej Brazylii, która na nadchodzących mistrzostwach rzeczywiście skorzysta. Brakuje bowiem tylko, żeby ligę piękną i bogatą oglądała większa ilość widzów zebranych na trybunach. A to zapewnić mogą supernowoczesne obiekty szykowane na przyszłoroczny mundial.

2 komentarze:

  1. Polecam komentarz na temat polskiej ligi ;)
    http://postawnasport.pl/lekkoatletyka-w-polskiej-pilce.html

    OdpowiedzUsuń
  2. Piłka Nożna się zmienia, a może bardziej wraca do starych dziejów. Już nie liczy się tylko Europa, nie ma kontynentu, regionu, gdzie nie ma mocnych klubów i w miarę znanych nazwisk. To podnosi zainteresowanie sportem i daje korzyści finansowe... Takie życie, to że Piłka jest wszędzie, jest piękne i jest pro.

    OdpowiedzUsuń