czwartek, 6 czerwca 2013

Kanarki ćwierkają: gangsterom depresja nie grozi

W kraju kawy gotuje się nie tylko kawa. Gotuje się również w głowach przedstawicieli futbolowej federacji. Kradzieże, porwania, rozboje, handel narkotykami i bronią, czy wreszcie nędza slumsów oraz ulic kontrastująca z bogatymi rejonami – problemów wciąż nie ubywa, a włodarze nad tym chaosem próbują zapanować. Na dwanaście miesięcy przed mundialem Brazylia prawie w niczym nie przypomina gospodarza przyszłorocznego turnieju.
 
W kwietniu gracz Vasco da Gama, Bernardo, został uprowadzony. Torturowany i postrzelony, odzyskał w końcu wolność. Trzy lata temu bramkarz Bruno Fernandes zlecił morderstwo swojej dziewczyny, której ciałem następnie nakarmiono psy. Teraz usłyszał wyrok skazujący na 22 lata więzienia. W 2009 gang zestrzelił policyjny helikopter, a rok wcześniej władze za pomocą policji i wojska uzbrojonego w czołgi rozpoczęły inwazję na najgroźniejsze dzielnice miast. Brazylii nadal daleko do oazy spokoju i bezpieczeństwa.
 
Intratny biznes
 
W ubiegłym dziesięcioleciu porwania przybrały postać prawdziwej plagi. W samym 2005 roku w ciągu pięciu miesięcy uprowadzono bliskich pięciu piłkarzy. Najbardziej znanemu spośród nich, Robinho, zabrali matkę. Bandyci przeskoczyli przez płot, wtargnęli na jej posiadłość i na oczach zebranych na rodzinnym grillu znajomych siłą ją uprowadzili. Zawodnikowi wysyłali później filmy wideo, ukazujące jak obcinają jej włosy i grożą śmiercią. Przestraszony gracz zapłacił gangsterom okup.
 
Dotychczas każda tego typu historia kończyła się szczęśliwie, ale porywacze zazwyczaj dopinali swego – otrzymywali wysoki haracz. Porywanie członków rodziny sławnych piłkarzy w pewnym momencie stało się modne i zyskowne. Do napaści najczęściej bowiem dochodziło wtedy, gdy zawodnik znajdował się u progu wielkiej kariery i – co istotniejsze dla porywaczy – ogromnych pieniędzy. Tak było w przypadku Robinho. Jego matkę uprowadzili, kiedy ten dopinał transfer do Realu Madryt. Siostrę Ricardo Oliveiry porwali, gdy ten lada chwila miał przejść do AC Milanu.
 
Doszło do tego, że wpływowi biznesmeni lub dyrektorzy firm podróżowali wyłącznie helikopterami, a znani sportowcy oraz ich rodziny przemieszczali się tylko pod opieką wynajętych ochroniarzy. W 2005 roku między styczniem a wrześniem odnotowano łącznie 83 porwania.
 
„W Rio, podobnie jak w Sao Paulo porwania są naprawdę niepokojącą rzeczą dla futbolistów. To nie pierwszy taki przypadek, wcześniej również napadali na bliskich piłkarzy bądź na ich samych” – tak po uprowadzeniu matki Robinho obrazował sytuację w swoim kraju dla „The Independent” dziennikarz Angelo Herrera.
 
Dalej w artykule szef policji Alberto Corazza podkreślał: „Ludzie, którzy osiągnęli szybki sukces, powinni być niesamowicie uważni, aby uniknąć tego rodzaju nieprzyjemności”.
 
Z biegiem lat ponury trend zdawał się wygasać. Coraz rzadziej słyszało się o uprowadzeniach. Teraz jednak demony nieodległej jeszcze przeszłości powracają. Dwie wiosny temu somalijski gracz Botafogo chciał oszukać klub, aranżując własne porwanie. W ubiegłym roku władzom nie było już do śmiechu. Wśród uprowadzonych znalazła się siostra Hulka. Tej wiosny wciąż nie milkną echa głośnego porwania zawodnika Vasco da Gama, Bernardo.
 
Południowy wschód Brazylii to nadal bardzo niebezpieczny region. Wraz z rozwojem ekonomicznym i gospodarczym następuje rozkwit przestępczości. Wedle statystyk w samym Sao Paulo średnio, co dwa dni porywana jest jedna osoba. Tam mrok zapanował nad dniem, tam mrocznych uczynków nie ukrywa się przed światłem dziennym.
 
Jak na wojnie
 
W położonym na wschodzie Brazylii mieście Salvador, będącym jednym z gospodarzy przyszłego mundialu, rabunki i zabójstwa w biały dzień są czymś powszechnym. Szajki rządzą niepodzielnie w slumsach i najbiedniejszych dzielnicach, nawet dzieci noszą broń, a wskaźnik morderstw wzrósł tam niedawno o 250%. Służby porządkowe ciągle walczą o przejęcie kontroli nad miastem. 
 
Salvador nie jest jednak jedynym niechlubnym wyjątkiem. Rokrocznie, na ulicach brazylijskich metropolii ginie w strzelaninach od 35 do 40 tysięcy ludzi. W zeszłym roku w państwie odnotowano największą liczbę zabójstw dokonanych bronią na kuli ziemskiej – przeszło 34 tysiące. Dla porównania: w drugiej na tej liście Kolumbii liczba morderstw była trzykrotnie mniejsza – około 12 tysięcy.
 
Magazyn „Vice” przedstawia inne zatrważające dane. W latach 1978-2000 na ulicach Rio de Janeiro zginęło więcej osób niż w całej Kolumbii. Ale ponure statystyki ostatnio tylko się pogarszały, a liczba ofiar rosła. Gangi infiltrowały rząd, policja i wojsko handlowały z nimi bronią, a szefowie komisariatów odchodzili w niesławie, bo na jaw wychodziły ich konszachty z najbardziej wpływowymi bossami ciemnego półświatka.
 
Specjalne oddziały policji, zajmujące się porwaniami, po ulicach najniebezpieczniejszych rejonów miast podróżowały pod przykrywką. Dowódca jednego z nich, w groźne strefy zapuszczający się starą karetką pogotowia, w wywiadzie dla stacji BBC World News, tłumaczył: „Jeśli bandyci odkryją, że jesteś gliniarzem, zabiją cię. Tam jest jak na wojnie”.
 
Kiedy w 2009 członkowie gangu zestrzelili helikopter, cierpliwość stracił rząd. Zainicjował operację o nazwie Unidade de Policia Pacificadora, w skrócie UPP, której celem było zaprowadzenie porządku w fawelach – dzielnice nędzy – położonych najbliżej stadionów przy użyciu służb mundurowych i uzbrojonego po zęby wojska. Do dzielnic wjechały czołgi i wozy pancerne, a domy przeszukiwano bez potrzeby nakazów.
 
Prawo i pięść
 
Pierwszą taką operację przeprowadzono w faweli Santa Marta w Botafogo. By spacyfikować jedną z najrozleglejszych fawel Rio de Janeiro – Rocinha – władze musiały wysłać około trzech tysięcy żołnierzy. Do tej pory udało się przejąć kontrolę nad 33 dzielnicami, a ładu pilnować ma w nich 8 tysięcy funkcjonariuszów.
 
Kapitan Marcio Rocha, sprawujący pieczę nad jedną z takich akcji, w wywiadzie dla dziennika „The Herald” chwalił decyzje rządu i stwierdził, że zmiany w rejonie, w którym działał, były diametralne: „Przedtem, dochodziło tam do regularnych walk o władzę. Szajki mordowały ludzi, którzy się im sprzeciwili”. Dalej wyjaśniał, że policjanci handlowali z gangsterami, brali od nich łapówki i dopuszczali się zabójstw, mordując średnio tysiąc osób na rok. W ostatnich latach jednak służby porządkowe interweniowały znacznie rzadziej. Zmalała również liczba zabitych.
 
W tym samym tekście Jailson de Souza, właściciel sklepu w Rio de Janeiro, relacjonuje: „Gangi sprawiały olbrzymie kłopoty. Zaczynały wychodzić poza własne terytorium, napadały na banki, porywały, atakowały nawet opancerzone pojazdy. Ludzie przestali czuć się bezpiecznie. Takie ekscesy przynosiły olbrzymie straty. A jeśli Rio chciało być metropolią globalną, to musiało nad tym zapanować”.
 
W 2010 w Rio de Janerio 34 osoby zostały ranne od pocisków. W roku poprzednim rannych było sześć razy więcej. W artykule z „The Herald” mieszkańcy regionów objętych programem opowiadają, że ich życie stało się nieco spokojniejsze. Mogą już posyłać swoje dzieci do szkoły bez specjalnej opieki. Nie muszą się martwić, że zginą gdzieś przypadkiem w strzelaninie.
 
Z drugiej strony wielu naocznych świadków wskazuje na nieudolność służb mundurowych i wojska. W tekście z magazynu „Vice” możemy przeczytać, że w 2011 roku w samym Rio de Janeiro z rąk policji zginęło 560 osób.
 
Z kolei Międzynarodowe Centrum Prawne Ochrony Praw Człowieka zarzuca Brazylii czystki socjalne. Na przestrzeni piętnastu miesięcy na ulicach miast umarło prawie dwustu bezdomnych. Zdaniem organizacji to działania tamtejszego rządu, mające na celu poprawę wizerunku przed nadciągającymi Mistrzostwami Świata. Podejrzenia budzi przede wszystkim sposób w jaki umierały ofiary, które w większości zostały spalone przez nieznanych sprawców.

Najpierw strzelaj, potem zwiedzaj
 
Na wszelkie głosy sprzeciwu głuche pozostają brazylijskie władze, które przed zbliżającym się Pucharem Konfederacji zmobilizowały 25 tysięcy żołnierzy. Ich zadaniem będzie patrolowanie obszaru wielkości 16 tysięcy kilometrów - granicy państwa na całej jej długości. Akcja o nazwie „Agata 7” rozpocznie się wraz z początkiem turnieju, czyli 15 czerwca.
 
To nie pierwszy taki manewr rządu, lecz pierwszy mający zapewnić bezpieczeństwo w trakcie tak dużej imprezy. Nie możemy, więc być pewni, że władze na czas przyszłorocznych mistrzostw zaprowadzą idealny i niczym niezmącony porządek. Nie możemy być pewni czy metoda prawa i pięści poskutkuje na tyle, że podczas mundialu ważniejsze będzie piękno piłkarskiej samby niż rabunki czy krwawe strzelaniny.
 
Dużo trudniej bowiem zapanować nad społecznym niepokojem, kiedy młodzież, pozbawioną jakiekolwiek perspektyw na lepsze jutro, pozostawia się samej sobie. Jeden z młodzieńców parę lat temu w wywiadzie dla stacji telewizyjnej BBC World News opowiadał: „Pewnego dnia budzisz się i postanawiasz zrobić coś ze swoim życiem. Zaczynasz, więc od kradzieży i porwań”. Lepszej okazji do wyjścia z nędzy, jak podczas nadchodzącego dużymi krokami mundialu, po prostu nie będą mieć. Nieważne, czy legalną czy nielegalną drogą. Im oraz gangsterom depresja, zatem nie grozi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz