wtorek, 13 sierpnia 2013

Skandalista Gigi Becali

W domu trzyma portret ukazujący go w roli Jezusa, w klubie zakazał słuchania piosenek Queen ze względu na homoseksualne skłonności Freddiego Mercury’ego, Lady Gaga to według niego uczennica szatana, a premiera nazwał karaluchem. Lada dzień Legia uda się do Bukaresztu, by stoczyć bój o Ligę Mistrzów ze Steauą. Ale największy gwiazdor rumuńskiej drużyny – Gigi Becali - mecz obejrzy zza kratek. To oryginał jakich mało.

Człowiek znikąd

Do końca nie wiadomo jak pasterz i sprzedawca sera oraz mleka został w tak szybki sposób milionerem. Interes życia, który ubił pod koniec ubiegłego wieku z wojskiem, do dzisiaj budzi zastrzeżenia i jest przedmiotem postępowania sądowego. Na światło dzienne wychodzą nieuczciwe praktyki jednej i drugiej strony.

Wiadomo, że między 1996 a 1999 rokiem Ministerstwo Obrony wymieniło kilka działek – około 30 hektarów – z Becalim. Jak się potem okazało, otrzymał on za pół darmo grunty warte wielokrotnie więcej, które następnie sprzedał za grube pieniądze firmom inwestycyjnym. Armia z kolei dostała ziemie, które były praktycznie bezwartościowe. Co więcej, Rumun wysłał zapytanie do ministerstwa w sprawie gruntów, nie będąc nawet ich właścicielem. Nabył je dopiero na paręnaście godzin przed dopięciem całej transakcji. Wojsko zaś nie miało pozwolenia, aby ziemiami handlować.

Równie znienacka pojawił się w Steaule. Pod koniec lat dziewięćdziesiątych zasiadał w zarządzie akcjonariuszy. Z czasem jego rola i wpływy rosły. W 2003 roku wykupił 51% udziałów, a nieco później dokupił dodatkowe piętnaście procent i stał się jedynym właścicielem klubu.

Nerwus

Obecnie Becali dzieli i rządzi w zespole, dzierży w rękach władzę totalną, to on pociąga za wszystkie sznurki. Gdy nie spodobają się mu postanowienia trenera, chwilę później już go nie ma, ulatnia się, tak jakby w drużynie nigdy go nie było. Kiedy nie podoba mu się któryś z piłkarzy, to szkoleniowiec nie ma prawa wystawiać go w składzie. A każdy sygnał niesubordynacji, czy to ze strony menadżera czy zawodników, traktuje się jako ostateczny gwóźdź do trumny delikwenta, któremu kolejnego ranka pozostaje wyłącznie spakowanie walizek. 

W trakcie dekady panowania w ekipie z Bukaresztu głównodowodzących wymieniał dwudziestokrotnie. Jednego wywalił tylko dlatego, że ten za bardzo mu wyglądał na Muzułmanina. Potrafił wyrzucić trenera po niespełna dwóch miesiącach współpracy. Na przestrzeni sezonu umiał zwolnić szkoleniowców pięciokrotnie.

Przed jednym ze spotkań przyznał, że nie oszczędzi nikogo, kto wystawi w podstawowej jedenastce Dorela Zaharię. Gdy ten potem strzelił trzy gole, Becali natychmiast zmienił zdanie. „On jest wspaniałym graczem. Zostanie naszą gwiazdą” – grzmiał przed miejscowymi dziennikarzami.

Gheorghe Hagi, legenda tamtejszego futbolu i ojciec chrzestny dzieci prezydenta Steauy, wytrzymał z nim zaledwie trzy miesiące. Przed kamerami lokalnej stacji zwierzał się, że odczuwał ciągłą presję ze strony właściciela klubu, który raz po raz znęcał się nad nim psychicznie, wtrącał się do każdej jego decyzji i podważał wybór wyjściowego składu: „Nie mogłem go znieść. Czułem się, jakbym był stale torturowany”. 

Pan kontrowersja

Szaleństwo i nadpobudliwość u Becaliego nie ustępują nawet poza boiskiem oraz siedzibą zespołu. Kontrowersja i afera podąża za nim krok w krok. Ani na chwilę nie daje wytchnąć żurnalistom i choćby na moment nie schodzi z czołówek gazet.

Zlecił wykonanie malowidła na wzór „Ostatniej wieczerzy” Leonarda Da Vinci, które przedstawiało jego w miejscu Jezusa i w otoczeniu jedenastu zawodników oraz trenera. Rumun zaprzeczył temu i wyjaśnił, że obraz otrzymał od wielbiciela.

Kiedy zbliżał się koncert Lady Gaga w stolicy, Becali stwierdził bez ogródek, że artystka jest uczennicą szatana i wezwał do zbojkotowania koncertu. W trakcie wywiadu dla rumuńskiej stacji mówił, że piosenkarka jest opętana i sama o tym nic nie wie. Opowiadał: „Gdy widzę ją w telewizji, natychmiast zmieniam kanał i pluję na odbiornik”.

W swojej ojczyźnie nie ma najlepszej opinii, nazywają go ksenofobem, homofobem, mizoginem, rasistą oraz antysemitą. W 2006 roku wygrał nagrodę dla najbardziej homofobicznej osoby Rumunii.

W wywiadach dla ogólnopaństwowych dzienników przyznawał, że daleko mu do cywilizowanego człowieka i że często traci nad sobą kontrolę. Kiedy przegra jakąś sumę pieniędzy w kasynie, potrafi zniszczyć niemal wszystko dookoła, łamie krzesła i rzuca nimi w szyby.

To również polityczny ekstremista, we własnej osobie upatrujący zbawiciela kraju, a każdy przejaw sprzeciwu i krytyki określający mianem opętania przez szatana. Swego czasu podczas kampanii jego naczelnym sloganem było hasło: „Ja, Gigi Becali, przysięgam Rumunom oraz Bogu, że zrobię Rumunię lśniącą niczym święte słońce na niebie”. 

Zręczny populista

Z wierchu może wydawać się pieniaczem i paliwodą, lecz pod grubą, odporną na krytykę skórą ukrywa prawdziwie „lisi” charakter. To bowiem także zręczny polityk, który pomimo licznych wpadek i ambiwalentnych względem niego odczuć społeczeństwa nadal zyskuje popularność. 

Został aresztowany za uwięzienie trzech osób, które kilka lat wcześniej rzekomo ukradły mu samochód. Przetrzymywano go 15 dni. Jeszcze będąc w więzieniu ogłosił, że zamierza pretendować do parlamentu europejskiego. Zdaniem dziennikarza BBC Nicka Torpe’a ten populistyczny zabieg dał mu fotel w sejmie.

Wielu do dzisiaj pamięta mu rok 2005. To wtedy państwo nawiedziły potężne powodzie. Becali wyciągnął wówczas rękę do ludzi, którzy ucierpieli najbardziej i nie szczędził grosza. Przeznaczył cztery miliony euro na odbudowę wioski Vulturu. Pieniądze poszły na budowę dwustu nowych domostw. Mieszkańcy mieściny w ramach podziękowania i wdzięczności pragnęli przekształcić nazwę miejscowości na Vulturu Becali.

Prezydent Steauy idealnie wpasowuje się w gusta ludności, gdyż trafił tam na podatny, religijny grunt. W kraju nie brakuje jemu podobnych bogobojnych fanatyków, żyjących w ortodoksyjnych i konserwatywnych przekonaniach. Populistyczne chwyty, częstokroć odwołujące się do wiary, działają, ponieważ to kościół jest najbardziej zaufaną instytucją w państwie.

Niewyparzona gęba

Cały czas cieszy się zaufaniem, choć w życiu publicznym wykorzystywał ludzi niczym jednorazowe chusteczki. Wydmuchał się w kogoś, zgniatał go i spłukiwał w ubikacji, a następnie cykl się powtarzał. Dla niego nie było i nie ma po prostu żadnych granic. Obrażał i wykłócał się z prawie wszystkimi, począwszy od futbolistów, trenerów, przez działaczów i menadżerów, na żurnalistach i posłach skończywszy.

W piłkarskim programie satyrycznym - emitowanym właśnie na antenie - przezwał prowadzącego, Malonga Parfaita, małpą ze względu na jego afrykańskie korzenie. Innego twórcę prześmiewczego programu telewizyjnego, Serbana Huidu, przeklął, splunął i rozlał na niego kieliszek wina w restauracji. Jednemu z bardziej znanych rumuńskich publicystów, Cristianowi Tudorowi Popescu, groził i oświadczył, że powinien zostać zastrzelony, bo niszczy Rumunię. 

Niewybredne komentarze kierował pod adresem szkoleniowca Anghela Iordănescu oraz pierwszoligowego arbitra Cristiana Balaja. Szefa tamtejszej ligi, Dumitru Dragomira, obwołał włóczęgą. Fanów Steauy, którzy życzyli mu śmierci, określił mianem opętanych przez szatana.

Gubernatora Banku Narodowego, Mugura Isărescu, opisał jako „bufona, frustrata i zawistnika”, kiedy ten nie zaaprobował jego pomysłu na nowy biznes – otwarcia banku o nazwie „Becali Bank” i zarezerwowanego tylko dla najzamożniejszych ludzi. Wywołał chryję znieważając posłankę Lavinię Sandru stwierdzeniem, że powinna ona „pójść i kandydować na obwodnicę drogową, a nie do europejskiego parlamentu”. Podkreślił ponadto, że kobiety nie mają żadnej wartości poza rodzeniem dzieci. 

Szara eminencja

Oskarżania o oczernianie i ubliżanie to dla niego nie pierwszyzna, więc w ogóle się tym nie przejmował. W końcu jednak doigrał się i nad politykiem, biznesmenem i prezydentem drużyny w jednym zebrały się czarne chmury.

Tego roku Becaliego skazano wyrokiem sądu na trzy i pół roku więzienia. Na odsiadkę złożyły się niejasności i korupcyjne praktyki przy prowadzeniu interesów, porwania oraz ustawianie meczów. Według rumuńskiego serwisu romania-insider.com na jej długość wpływ miał głównie "współudział w poważnym i długotrwałym nadużyciu systemu wymiany ziem". 

W 2008 roku chciał podobno przekupić prezesa Universitatei Cluj. Za zwycięstwo w spotkaniu derbowym - z CFR Cluj - które mogło dać mistrzostwo ekipie z Bukaresztu, oferował ponad półtora miliona dolarów łapówki. Pieniądze próbował ponoć przekazać w zwykłej teczce, stąd skandal nazwano „Aferą walizkową”. 

Pomimo tego w klubie wciąż gra pierwsze skrzypce i nadal jako jedyny w nim zamienia słowa w czyn. Transfer Vlada Chirichesa zablokował, przybywając w zakładzie karnym. Skorzystał z możliwości wykonania jednego telefonu. Zadzwonił do dyrektora sportowego i wykrzyczał: „Kim jest Tottenham? Nazywam się Gigi Becali. Nie jestem niczyim niewolnikiem. Mamy ważny mecz w Lidze Mistrzów. Do zimy Chiriches nigdzie się nie ruszy”.

W swoim życiu depcze rywali bez opamiętania, ale ekipa z Bukaresztu – ku jego nieszczęściu – na boisku wdeptać w murawę przeciwnika z taką łatwością już nie potrafi. W ciągu dekady rządów zespół zdobył raptem trzy tytuły mistrzowskie oraz krajowy puchar. Becali może jednak dokonać rzeczy bezprecedensowej. Jeśli Steaua awansuje do fazy grupowej Ligi Mistrzów, to będzie pierwszym właścicielem drużyny, który jej spotkania obejrzy zza kratek.

wtorek, 6 sierpnia 2013

Piłkarska futurologia według Bruyninckxa

Głowa dobrze zbudowanym napastnikom od zarania dziejów służyła zwłaszcza do wbijania futbolówki do bramki przeciwnika. Głowa obrońcom od dawien dawna służyła zasadniczo do zapobiegania wbijania piłki do bramki przez atakujących. To wszystko już niedługo odejdzie zapewne do lamusa. Futbol przyszłości spod znaku Bruyninckxa to intensywne i równoczesne główkowanie podczas meczu nad schematami taktycznymi, posunięciami rywala i przemyślanymi, śmiertelnie skutecznymi posunięciami własnymi.

Johan Cruyff stwierdził niegdyś, że w piłkę gra się głową. Belgijski szkoleniowiec wziął sobie to powiedzenie mocno do serca i jest jemu wierny od przeszło dwóch dekad. Niestrudzenie i z uporem maniaka kształtuje na treningach intelekt zawodników, a o słuszności obranej przez niego drogi utwierdzają go w przekonaniu badania naukowców, m. in. z Uniwersytetu Brunel w Londynie. 

Ich zdaniem gwiazdorzy pokroju Cristiano Ronaldo czy Lionela Messiego posiadają znacznie lepiej rozwinięte zdolności umysłowe, zaprogramowane na przewidywanie wydarzeń na murawie oraz ruchów przeciwnika. Wszystko czego dokonują, dzieje się za sprawą ich mózgów. Jednym z podstawowych zamiarów Belga jest więc owo zaprogramowanie rozgryźć i wbić do łbów swoich adeptów.

Doktor Frankenstein współczesnego futbolu

Michel Bruyninckx pracuje jako dyrektor w akademii Standardu Liege. Znany z innowacyjnych metod szkolenia, nazywanych „CogiTraining”, kładzie jednakowy nacisk na neuropsychologię, co na zwykłą taktykę. W wywiadzie dla CNN tłumaczył: „Widzimy za pomocą rozumu, nie oczu”. 

Na swoim koncie ma kilka bardziej znaczących sukcesów. Spod jego ręki wyszli tak uznani w Europie gracze jak Steven Defour oraz Dries Mertens. Nowy nabytek SSC Napoli, podobno doskonale operujący obiema nogami na maksymalnej szybkości, nie krył zachwytu przed kamerami BBC Sport: „Ćwiczenia Michela dały mi dodatkowy metr boiska w głowie”.

Może ponadto pochwalić się nad wyraz dobrą skutecznością swoich treningów - 25 na 100 trenowanych pod jego okiem sportowców stało się profesjonalistami pełną gębą. Dla przykładu: w Anglii skuteczność wychowania wyczynowca wynosi 16%, a pięciuset na sześciuset młodych chłopców, w wieku 16 lat, uczęszczających na treningi klubów Premier League i Football League zaprzestanie tego w ciągu pięciu następnych sezonów.  

Mimo to w piłkarskim światku traktuje się go jeszcze trochę jako ekscentryka, trochę jako swego rodzaju outsidera, propagującego nieznane i nie zyskujące większego aplauzu techniki szkolenia. Sam zainteresowany nie przejmuje się tym, na łamach „The Blizzard” oświadczając: „Kiedy Darwin mówił o teorii ewolucji, ludzie mieli go za wariata”.

Bruyninckx nie uzyskuje należytej przychylności, bo może się on nam jawić niczym osławiony doktor Frankenstein, zaglądający do ludzkich mózgów. Reputacji i popularności Belga nie poprawiają dodatkowo jego wywody, sprowadzające tę dyscyplinę sportu do kategorii nauki ścisłej. W wywiadzie dla BBC przekonywał bowiem: „Futbol to gra kątów, która wymaga ćwiczeń na percepcję – widzenia peryferyjnego i podzielności uwagi. Podania w poprzek powodują wzrost niebezpieczeństwa utraty piłki. Jeśli drużyna stale wymienia ją pod różnymi kątami i w odpowiednim tempie, to istnieje małe prawdopodobieństwo, aby przeciwnik odzyskał futbolówkę. Wysoki rytm spowoduje, że nigdy nie wejdzie w spotkanie”. 

Trening czyni inteligenta

Gra na boso, rzekomo polepszająca czucie, zabawy w matematyczne gierki bądź wysławianie się w czterech językach w momencie przygotowań kondycyjnych - to zaledwie mały wycinek z nietypowych ćwiczeń przez niego serwowanych. Jest on wyznawcą gry zespołowej – mawia, że wszystko, co robimy, robimy wspólnie - i czystego, nakazuje zawodnikom występować bez ochraniaczy, w duchu fair play, a wślizgów zezwala używać tylko w ostateczności.

Bruyninckx podkreśla, że wyłącznie treningi odwzorowujące przebieg prawdziwych meczów mogą być efektywne. Dlatego też jego podopieczni nie skupiają się na nich na jednej czynności, lecz tak, jak w trakcie spotkania, wykonują parę rzeczy na raz. Prowadząc piłkę, mają na uwadze rozmieszczenie rywali, obserwują przemieszczanie się swoich partnerów, analizują, w które sektory boiska posłać futbolówkę i który schemat akcji ofensywnej byłby w danej chwili najużyteczniejszy, a dopełnia to dbałość o właściwy rytm, szybkość i synchronizację ruchów.

To jednak nie wszystko, na kartach „The Blizzard” Belg sugeruje, że: „Ciągle trzeba wynajdywać ćwiczenia, których gracze nie mają w zwyczaju wykonywać. Gdy dane czynności powtarzają się zbyt często, rozum przyzwyczaja się i zaczyna myśleć, że zna już odpowiedzi. Dlatego dopiero ciągłe i nowe wyzwania stawiane mózgowi, pozwalają w pełni wykorzystywać jego potencjał i odkrywać przed nim świat, którego nie znał”.

Zróżnicowanie oraz mnogość ćwiczeń - w tym samym wywiadzie chwali się, że w ciągu ostatnich pięciu lat nie przeprowadził trzech identycznych treningów - w filozofii Bruyninckxa uzupełniają tak odległe dziedziny nauki, jak biomechanika, kinezjologia czy psychologia, niezbędne jego zdaniem w holistycznym podejściu do futbolowego rzemiosła.

To nie tylko innowator w różnorodności przedziwnych ćwiczeń, ale także w użytkowaniu sprzętu treningowego. Jednym z ważniejszych elementów szkoleniowej układanki jest przyrząd zwany „SensBall” – piłka umieszczona w siatce – umożliwiający trening obu nóg w równym zakresie, do tego wszędzie i o każdej porze roku. 



Urządzenie usprawnia koordynację, zwinność, siłę i daje pewność siebie w operowaniu słabszą stopą. Tego rodzaju ćwiczenia gwarantują prawie pięćset tysięcy kopnięć futbolówki na rok. Zawodnicy Barcelony na przestrzeni sezonu dotykają piłki około stu tysięcy razy. Kiedy gracz Racing Genk i reprezentant Faris Haroun trafił pod skrzydła belgijskiego szkoleniowca, nie umiał uderzyć piłki lewą stopą. Dwa sezony później trenerzy ekipy z Genk byli pewni, że Haroun jest lewonożny od urodzenia.

Wielozadaniowa maszyna kopiąca

Bruyninckx wyznaje zasadę, że dopiero 10 tysięcy godzin przygotowań uczyni z młokosa prawdziwego zawodowca. Optymalna liczba godzin wybieganych w tygodniu to według niego dwadzieścia. A wszystko sprowadza się do jednego celu - wychowania inteligentnego gracza, któremu myślenie na murawie nie jest obce i który będzie potrafił czytać grę oraz poruszać się po boisku w zdecydowanie szybszy oraz efektywniejszy sposób od rywali. 

Belg przekonuje, że mogą oni rozwinąć się w pełni i osiągnąć maksimum swoich możliwości jedynie wtedy, gdy futbol zaczniemy postrzegać nie tylko jako grę fizyczną, ale także psychiczną. Przed kamerami BBC Sport poucza: „Musimy przestać sądzić, że futbol to jedynie kwestia fizyczności. Rozwój piłkarskich umiejętności będzie postępował tylko wtedy, kiedy zrozumiemy mentalną stronę tej dyscypliny. Kluczowymi aspektami są: gotowość poznawcza, percepcja, opanowanie czasu i przestrzeni w połączeniu z przygotowaniem technicznym oraz motorycznym”.

Cały program Bruyninckxa, z angielskiego nazywany „brain centered training”, opiera się na przeświadczeniu, że rozum człowieka może być wielokrotnie szybszy od dowolnego komputera. Głównym zadaniem jest więc wyuczenie zawodników, by w stu procentach wykorzystywali zdolności umysłu w trakcie meczów.

Nadrzędnym zamysłem zaś wykreowanie biegających i myślących jednostek, których proces przetwarzania oraz analizowania boiskowych zdarzeń byłby równie momentalny, co kopnięcie piłki. Na murawie normalni, przeciętni gracze powinni zamienić się w wielozadaniowe maszyny, przysposobione do każdych warunków gry, dyktowanych przez przenikliwych rywali.

Taktyka to za mało

Dwa lata temu akademię w Liege odwiedzili wysłannicy Stali Mielec. To, co tam ujrzeli, określili mianem czegoś z zupełnie innej planety. Poraziła ich fachowość, podejście badawcze i dbałość o szczegóły. Ciało zawodnika, rozłożone na czynniki pierwsze, nie ma tam żadnych tajemnic – zanim trafi na treningi przechodzi około trzystu badań. Bruyninckx wraz ze swoim sztabem doszedł m. in. do wniosku, że za kontuzjami mogą stać wady postawy oraz niedostateczna siła miednicy, które wpływają również na braki techniczne w używaniu gorszej nogi.

Projekt Belga robi z pewnością wrażenie i nie da się przejść na nim całkiem obojętnie. Jednak metody jego pracy nadal posiadają tyluż zwolenników, ilu przeciwników. Ci pierwsi twierdzą, że ćwiczenia dotykają najdalszej granicy kształcenia sportowców światowej klasy, przekraczają obecne ramy naukowe i rzucają wyzwanie tradycyjnym przekonaniom o nauczaniu wyczynowców. Drudzy argumentują, że jego pokrętna filozofia nie zdobywa rozgłosu i w wielu krajach wciąż jest kompletnie anonimowa. 

W istocie, opiekun szkółki Standardu rozrysowuje nam nieco futurologiczną wizję futbolu pozbawionego czegoś, co najbardziej ludzkie oraz typowe dla tej dyscypliny, czyli miejsca na błędy i pomyłki. Zapomina, że z chłopaka, któremu brakuje zwyczajnie talentu, nie da się uczynić wybitnej jednostki sportowej. Nie włoży on mu do głowy kilku neuronów lub transmiterów więcej, by ten podejmował na boisku szybsze i lepsze decyzje. Choć, z drugiej strony, jeśli treningami Bruyninckxa zainteresował się sam Jose Mourinho, to ta futurystyczna przyszłość piłki nożnej  może być bliższa niż nam się zdaje.