piątek, 31 grudnia 2010

Mistrzowie pięciolinii

W historii piłki nożnej nie brakowało nigdy zawodników wybijających się ponad przeciętność, obdarzonych nadzwyczajnymi zdolnościami, którzy zyskali sobie miano „geniuszy”. Ich nieszablonowe, pełne magii akcje śledziły miliony, a do tej pory niezwykłymi boiskowymi czynami wzbudzają zachwyt kolejnych pokoleń.

Również we współczesnym futbolu nie brakuje piłkarzy zaskakujących inwencją, ogromnym talentem. Słowem, wirtuozów współczesnej piłki. Ci „wirtuozi” komponują widowiska sportowe na swój sposób. Ich obecność na boisku nie zna ograniczeń. Tworzą spektakl pełen magii niedostępnej i niepojętej dla zwykłych ludzi. Wymykają się wszelkim zasadom i standardom futbolu. Zachwycając kibiców wybornymi zagraniami, niesamowitymi dryblingami bądź genialnymi sztuczkami technicznymi, naginają rzeczywistość, stając się istotami nie z tego świata, jakby z innego wymiaru. Kreują przedstawienia niezapomniane, które tkwią długo w pamięci pasjonatów futbolu, ale także tworzą podwaliny pod sukces. Sukces osiągany na ich sposób. Kiedy są w formie, będąc na ustach milionów, wzbudzają zazdrość i zachwyt. Kiedy zaś formy nie ma i nic im nie wychodzi, wzbudzają tylko wściekłość. Tacy już są, bądź na szczycie nieosiągalnym dla innych, bądź na samym dnie.

10. Arjen Robben                                                                
Liczne kontuzje nie pozwalają mu pokazać pełni swego potencjału. To, że posiada on duży potencjał wiemy doskonale, bowiem w sezonie 2009/20010, kiedy tylko był przez dłuższy czas zdrowy, wprowadził Bayern do finału Ligi Mistrzów oraz doprowadził do mistrzostwa Niemiec. Ogromny talent, który świetnymi rajdami na skrzydle umie zwieść nawet najlepszych obrońców. Charakterystyczne są jego częste zejścia do środka boiska i niebezpieczne strzały zza pola karnego (w ten sposób zdobył mnóstwo bramek). Zarzucić można mu jedynie momentami zbyt samolubną grę.

9. Alessandro Del Piero
Od 17 lat związany z Juventusem Turyn. Legenda klubu, dla którego rozegrał rekordową ilość spotkań – 648, i strzelił rekordową ilość bramek – 279. Piłkarz nienaganny technicznie, czaruje wyśmienitym wyszkoleniem. Każde dotknięcie piłki, przyjęcie, drybling bądź uderzenie znamionuje wielką klasę. Zabójczo skuteczny jeśli chodzi o wykonywanie rzutów wolnych (najwięcej bramek ze stałych fragmentów gry w historii piłki). Obecnie, mimo 36 lat, spełnia jedną z najważniejszych ról w Juventusie, często wychodząc w podstawowej jedenastce.

8. Ryan Giggs
Kolejna legenda futbolu. Tym razem Manchesteru United, dla którego gra już od 20 lat i dla którego rozegrał 853 mecze. Najbardziej utytułowany zawodnik w historii Premiership – 11 tytułów mistrzowskich, 4 Puchary Anglii, 3 Puchary Ligi Angielskiej, 8 Tarcz Wspólnoty, 2 Puchary Mistrzów i po jednym: Superpucharze Europy, Klubowym Pucharze Świata oraz Pucharze Zdobywców Pucharów. Wybitny skrzydłowy, bardzo szybki, dynamiczny, o błyskotliwym dryblingu, który nieszablonowymi akcjami jest zdolny dokonywać cudów (pamiętna bramka z Arsenalem z 1999 roku, kiedy przebiegł połowę boiska, po drodze kiwając kilku przeciwników).

7. Zlatan Ibrahimovic
Szwedzki „czarodziej z Bałkanów”. Wzorowe wyszkolenie techniczne, niespotykane sztuczki, do tego nadzwyczajny balans ciała, mimo 195 centymetrów wzrostu. Zawodnik niepokorny zarówno na boisku jak i poza nim. Przez długie minuty może być niewidoczny, może mu nic nie wychodzić, może się złościć na kolegów, by w jednej sytuacji odmienić losy spotkania. Piłkarz zdolny do wszystkiego, o czym przekonaliśmy się wielokrotnie (kapitalna akcja jeszcze grając w Ajaxie, w spotkaniu z NAC Breda, kiedy minął niemal całą drużynę na niewielkim skrawku boiska, genialna bramka z Włochami podczas Euro 2004). Po nieudanym sezonie w Barcelonie wrócił do Włoch, do Milanu, gdzie ponownie jest w wielkiej formie, regularnie strzelając bramki.

6. Kaka
Grając w Milanie był jednym z najlepszych futbolistów na świecie. Wyborne rajdy, genialne szarże i niezwykłe strzały z dystansu. W końcu lider włoskiej drużyny, którą doprowadził do zdobycia Ligi Mistrzów i Superpucharu Europy 2007 roku oraz mistrzostwa Włoch, Superpucharu Włoch i Superpucharu Europy w 2004 roku. Niestety, po przejściu do Realu Madryt jego kariera wyhamowała. Spadek formy i w konsekwencji ciężka kontuzja poważnie zachwiały jego pozycją w światowej piłce. Jednak zawodnik o tak ogromnym potencjale i talencie zdolny jest do powrotu nawet z największego regresu.

5. Thierry Henry
Kolejny nienagannie wyszkolony technicznie zawodnik. Kiedy był w formie nie było obrońcy, który mógł go zatrzymać – pamiętny rajd w meczu Real : Arsenal z 2006 roku. Wówczas był u szczytu formy, doprowadzając „Kanonierów” do finału Ligi Mistrzów. Fenomenalny snajper (4-krotny król strzelców Premiership, w której zdobył 174 bramki w 254 meczach), ale także genialny kiedy trzeba było się cofnąć i rozegrać piłkę. Piłkarz kompletny, groźny podczas stałych fragmentów, czy to uderzając bezpośrednio z rzutu wolnego, czy z główki podczas dośrodkowania. Był w stanie przedryblować kilku rywali i świetnie uderzyć zza pola karnego, jak i dołożyć tylko nogę bądź wykończyć sytuację sam na sam.

4. Ronaldinho
Jego kariera przebiegała niczym amerykański „dreszczowiec”. Napięcie rosło wraz z momentem, kiedy po raz pierwszy zabłysł w światowej piłce podczas Mistrzostw Świata w 2002 roku (piękna bramka strzelona Anglikom). Po przejściu do PSG, czarował tamtejszych kibiców cudownymi akcjami, sztuczkami, aż w końcu przeszedł do Barcelony. Tam jego kariera osiągnęła punkt kulminacyjny. W ciągu trzech sezonów stał się „bogiem futbolu”, najlepszym z najlepszych, dając Barcelonie dwa mistrzostwa oraz Puchar Mistrzów. Niestety kolejne sezony to zapaść, byłej już „gwiazdy” futbolu. Częste kłótnie, imprezy, opuszczanie treningów spowodowały znaczny spadek formy. Wówczas pomocną dłoń wyciągnął Milan. Włodarze tego klubu liczyli na powrót Ronaldinho do lat świetności. Niestety przeliczyli się. Brazylijczyk tylko momentami przypominał dawnego geniusza. Obecnie mówi się o odejściu do Gremio, a więc w jego karierze nie będzie amerykańskiego „happy endu”.

3. Cristiano Ronaldo
Zachwycał już jako nastolatek. Do Man Utd przeszedł w wieku 18 lat. Pierwsze sezony nie były udane. Dopiero kiedy okrzepł i zaczął grać twardo, według wymogów Premiership, stał się jej największą gwiazdą. Doprowadził „Czerwone Diabły” do trzykrotnego mistrzostwa, Pucharu Anglii, dwóch Pucharów Ligii, Tarczy Wspólnoty oraz Ligi Mistrzów i Klubowego Pucharu Świata. Niesamowicie bramkostrzelny pomocnik, 118 bramek w lidze, w jednym sezonie potrafił strzelić dla klubu 42 bramki w 48 meczach! Jeden z najlepszych dryblerów w historii futbolu. Umie minąć z dużą łatwością kilku rywali. Posiada atomowe uderzenie, często strzela gole z rzutów wolnych. Doskonale uderza głową, jest bardzo groźny podczas rzutów rożnych. Na minus można mu zapisać jedynie częste symulowanie fauli, a także niechęć do ostrej gry. Kiedy zaś drużynie nie idzie, on znika, jest przez większość meczu niewidoczny i bezsilny by odmienić losy spotkania. W 2009 roku przeszedł do Realu Madryt za rekordową sumę 93 milionów euro. W tym sezonie w znakomitej formie, strzelił już 18 bramek w 16 meczach.

2. Lionel Messi
Aktualnie najlepszy piłkarz na świecie, a w przyszłości być może najlepszy w historii piłki nożnej. W wieku 23 lat ma już na koncie 153 bramki strzelone dla Barcelony. Ale to tylko statystyki, nie w pełni oddające jego maestrię. Łatwość z jaką zdobywa bramki, przeprowadza nadzwyczajne akcje, niepowtarzalne szarże - poraża. Wszystko czyni naturalnie, bez zbędnych fajerwerków, zazwyczaj bardzo skutecznie. Po prostu, otrzymuje piłkę, kiwa kilku rywali i uderza lekko, ale precyzyjnie koło słupka, nie dając szans ani bramkarzowi, ani obrońcom. Wielu mogło by się zapytać, co w tym genialnego. Lecz geniusz tkwi w prostocie. Patrząc na Argentyńczyka ma się wrażenie jakby toczył on pojedynki na boisku sam ze sobą. Nieistotny jest przeciwnik, ważny jest tylko drybling i strzał. Porównując dwóch najlepszych w tym momencie futbolistów świata – Ronaldo i Messiego odnosi się wrażenie, że Portugalczyk wszystko, co robi na boisku jest efektem ciężkich, wieloletnich treningów. Natomiast patrząc na Messiego ma się wrażenie jakoby on się już się z tym urodził. Wystarczy dać mu piłkę, a on zrobi swoje. Talent najczystszej z czystych wód świata, geniusz nad geniusze, który na trwałe zmienił postrzeganie piłki przez miliony. Aż strach pomyśleć, że najlepsze jeszcze przed nim. Dlatego też, zajął dopiero drugie miejsce.

1. Zinedine Zidane
Jak opisać zawodnika, który na boisku był zdolny do wszystkiego. Jak go porównywać do innych skoro tylko nieliczni mogli być w jakieś minimalnej części do niego porównywani. Bezsprzecznie najlepszy piłkarz wszech czasów. Wielu może powiedzieć, że nie Zidane a Maradona. Ale Maradona miał słabą prawą nogę, która zazwyczaj służyła do podtrzymywania równowagi. Zaś Zidane swoją słabszą, również prawą nogą, umie robić rzeczy jakie nie były dane nawet najlepszym prawonożnym futbolistom. Wielu może powiedzieć, że to Pele był lepszy. Aczkolwiek w swojej karierze strzelił tylko jedną bramkę głową. Zaś Zidane, kiedy tylko chciał, potrafił zrobić z niej użytek na wagę Mistrzostwa Świata – 1998 rok i dwie bramki przeciwko Brazylii (bądź utratę, pamiętny atak „z byka” na Materazziego). Ten wirtuoz kreował spektakl tylko wedle własnych upodobań. Był albo genialny, kiedy zachwycał dryblingiem, rozgrywaniem piłki, podaniami, wykończeniem sytuacji podbramkowych, uderzeniem (z najprzeróżniejszych pozycji, niezwykła bramka w finale Ligi Mistrzów z Leverkusen w 2002 roku), albo zawzięty, nerwowy, niepohamowany w brutalności – czerwone kartki chociażby we wspomnianym finale z 2006 roku, ostry faul i czerwona kartka w meczu z Arabią na mundialu w 1998 roku i wiele innych. Za każdym razem tworzył przedstawienie odgrywając główną rolę. Nie znał jakichkolwiek ograniczeń na boisku. Potrafił minąć rywala czy to dołem, czy to górą, przodem bądź tyłem. Wszystko czynił naturalnie, bez wysiłku, wydawać by się mogło, że wręcz nonszalancko. Geniusz i jak na razie największy z wirtuozów piłki. Jak na razie, bo zdystansować go może jedynie Messi.

poniedziałek, 27 grudnia 2010

Urodzeni zabójcy


Są przeciwieństwem defensywnych pomocników, zaprzeczeniem świetnie wyszkolonych technicznie skrzydłowych, nie dorastają do pięt takim czarodziejom piłki jak: Zidane, Messi czy Ronaldo. Często przez większość meczu niewidoczni, ale w odróżnieniu od defensywnych pomocników, z reguły z powodu braku dobrych i dokładnych podań. Problemy z przyjęciem piłki oraz jej rozgrywaniem to norma. Drepczą zazwyczaj tylko w obrębie pola karnego i wyczekują. Lecz kiedy nadejdzie już odpowiedni moment, odpowiednia okazja, stają się maszyną do strzelania bramek. Bez emocji, bez nawet chwili zwątpienia. Zabójczo skuteczni, wykonują swoją pracę perfekcyjnie. Pojawiają się wtedy, kiedy potrzeba i czynią to, co muszą z największym kunsztem i przyjemnością. Urodzeni zabójcy, czyli typowi napastnicy, których głównym zadaniem jest skuteczne wykończenie akcji.

Mimo swoich wad i niedoskonałości na boisku są niezbędni. Zawsze znajdą się tam gdzie jest piłka, która jakby ich w tym polu karnym szukała. A wszystko to dzięki nadzwyczajnemu instynktowi strzeleckiemu, swoistemu „darowi bożemu”. Ich żyły wypełnia niezaspokojona chęć zdobywania bramek, w ich krwi płynie żądza zwycięstw. Często znajdują się na ustach wielu ludzi, a przecież zazwyczaj dokładają tylko nogę do wspaniale zorganizowanej akcji, która jest dziełem innych zawodników. Często znajdują się na głównych stronach gazet, a przecież to na nich pracuje niemal cała drużyna. Uwielbiamy ich zapominając często o pozostałych piłkarzach. Czy słusznie ?

Oto subiektywny ranking najlepszych „strzelców” mijającej dekady:

10. Jan Koller
Nazywany „czeską wieżą”. Jego największym atutem były wspaniałe warunki fizyczne (202 centymetry wzrostu, jeden z najwyższych zawodników w Europie). Dzięki temu wygrywał większość pojedynków główkowych. Dobry nie tylko przy stałych fragmentach gry, ale także w akcjach, kiedy trzeba zgrać piłkę do nadbiegającego, szybkiego napastnika. W swojej karierze strzelił ponad 200 bramek, z czego w reprezentacji 55 w 91 meczach.

9. Luca Toni
Kolejny niezwykle wysoki napastnik (196 cm). Znakomity przy stałych fragmentach gry. Często wykorzystuje doskonałe warunki fizyczne do gry siłowej. Zastawia się, przepycha, skupia uwagę obrońców dzięki czemu pozostawia dużo miejsca innym zawodnikom. Król strzelców Serie A w 2006 (31 bramek w 38 meczach) oraz Bundesligi w 2008 roku (24 bramki w 31 meczach).

8. Pedro Pauleta
Jeden z najlepszych strzelców reprezentacji Portugalii w historii - 47 bramek. Trzykrotny król strzelców ligi francuskiej (z Bordeaux w 2002 roku – 22 bramki; z PSG w 2006 – 21 bramek i w 2007 roku – 15 bramek). „Cichy zabójca”, który tylko czekał na błąd obrońcy. Wspaniały snajper, wykorzystujący każdą nadarzającą się sposobność. Szybki i wyjątkowo skuteczny.

7. Christian Vieri
Obieżyświat, grał m. in. w Interze, Milanie, Juventusie, Lazio, Fiorentinie, Monaco i Atletico. Wiele strzelonych bramek, jeszcze więcej trofeów na swoim koncie. Świetny w wykańczaniu akcji. Będąc w formie nie było możliwości, aby zmarnował doskonałą okazję strzelecką. Zawodnik dynamiczny, przyzwoicie grający głową, o znakomitym uderzeniu i instynkcie. Król strzelców Serie A z 2004 roku. W swojej karierze strzelił 269 bramek. Niespełniony w reprezentacji.

6. Fernando Morientes
Kto wie jakby potoczyła się kariera Hiszpana gdyby nie ekscentryczny prezes Realu Florentino Perez. Będąc u szczytu kariery był niesłusznie pomijany w składzie „Królewskich” i w ostateczności, najpierw wypożyczany do Monaco, potem zaś sprzedany do Liverpoolu. Wraz z Raulem tworzyli niezapomnianą parę napastników, która z Realem zdobyła 3-krotnie Puchar Mistrzów oraz dwukrotnie mistrzostwo Hiszpanii. Wysokiej klasy napastnik, kapitalnie wyszkolony technicznie i doskonale grający głową, często niewidoczny, kiedy tylko nadarzyła się odpowiednia okazja niezwykle niebezpieczny. Król strzelców Ligi Mistrzów w 2004 roku (w 12 meczach 9 bramek), jako zawodnik Monaco, z którym dotarł do finału.

5. Hernan Crespo
Chyba jeden z najlepiej grających głową napastników mijającej dekady. Wielokrotnie niedoceniany przez różnych trenerów, tak naprawdę nigdy nie mógł w pełni rozwinąć skrzydeł. Napastnik szybki, dynamiczny, z zimną krwią wykorzystujący dogodne sytuacje podbramkowe. Pozbawiony odpowiednich podań często niewidoczny na boisku przez długie minuty. Być może to było główną przyczyną jego problemów z regularną grą. Król strzelców Serie A w 2001 roku – 26 bramek. Bohater wielomilionowych i głośnych transferów. Najpierw z Lazio do Interu (36 mln euro), potem z Interu do Chelsea (24 mln euro).

4. Miroslav Klose
Napastnik polskiego pochodzenia, który w liczbie bramek strzelonych dla reprezentacji może zdystansować samego Gerda Mullera. Na koncie ma już 58 bramek, podczas gdy Muller strzelił ich 68. Waleczny i szybki snajper, który nawet nie będąc w formie stanowi zagrożenie dla przeciwnika. W reprezentacji tworzy świetny duet z Lukasem Podolskim, zaś w Bayernie ostatnie sezony nie są dla niego udane. Często siedzi na ławce rezerwowych kosztem Olicia, Thomasa Mullera bądź Mario Gomeza. Król strzelców Bundesligi w 2006 roku, jeszcze grając w Werderze – 25 bramek w 26 meczach.

3. David Trezeguet
Legenda Juventusu Turyn. Najlepszy obcokrajowiec tego klubu pod względem liczby strzelonych bramek – 138. Król strzelców Serie A w 2002 roku – 26 bramek. Typowy „sęp” pola karnego. Zazwyczaj niewidoczny w trakcie meczu, uaktywniał się w każdej dogodnej sytuacji. Wysoki - dobra gra głową, a także nieźle wyszkolony technicznie. Dysponuje imponującym uderzeniem, szczególnie z woleja (wszyscy pamiętają jego bramkę w finale Euro 2000, dającą Francuzom mistrzostwo). Obecnie zawodnik Herculesa Alicante, dla którego strzelił już 8 bramek. Częste kontuzje oraz konflikty z trenerami reprezentacji Francji spowodowały, że nie wykorzystał do końca swojego potencjału.

2. Ruud Van Nistelrooy
Maszynka do strzelania bramek. W 613 meczach ma już ich 373. Zawodnik „bezczelny” pod bramką rywala. Wykorzystuje każdy najmniejszy błąd obrońcy. Silny, obdarzony niezłym uderzeniem. Jednak jego największa zaletą jest nadzwyczajny instynkt strzelecki. Zawsze znajdzie się w odpowiednim miejscu w odpowiedniej minucie. Przebojem wdarł się do podstawowej jedenastki Man Utd już w pierwszym sezonie strzelając 36 bramek, zaś w drugim, zdobywając koronę króla strzelców, 44 bramki w 52 meczach! Oprócz tego dwukrotny król strzelców ligi holenderskiej w latach 1999 – 31 bramek i 2000 – zdobywając w 23 meczach 29 bramek! Także król strzelców Primera Division w 2007 roku. Obecnie jako zawodnik HSV powrócił do wysokiej dyspozycji, strzelając już 10 bramek, co zaowocowało ponownym powołaniem do reprezentacji.

1. Filippo Inzaghi
Legenda Milanu, ale nie tylko – legenda całej włoskiej piłki. Typowy „sęp” pola karnego. Zawodnik, który oprócz strzelania bramek nie potrafi nic. Słaba technika, kondycja, szybkość, uderzenie, momentami wręcz śmieszna koordynacja ruchowa, a mimo to król strzelców Serie A z 1997 roku oraz czwarty pod względem zdobytych bramek zawodnik ligi włoskiej (315 bramek). Wraz z Raulem najlepszy w historii strzelec Ligi Mistrzów – 70 bramek. Fenomen, talent czystej wody. W jego przypadku stwierdzenie, że Bóg obdarzył go tak niezwykłym instynktem strzeleckim nie będzie ani śmieszne, ani nie na miejscu. Autor wielu brzydkich bramek (nie przypominam sobie ładnej w jego wykonaniu – czy to po uderzeniu głową, czy tym bardziej po uderzeniu zza pola karnego), a jakże ważnych dla klubów (m. in. 2 bramki dla Milanu w finale LM w 2007 roku z Liverpoolem). Słowem, najlepszy snajper mijającej dekady, który bramki zdobywać potrafi niczym zaprogramowana maszyna – bezbłędnie i zabójczo skutecznie.

piątek, 24 grudnia 2010

Szare eminencje zachwytu

Podsumowań ciąg dalszy. Zbliżający się koniec roku jest szczególny z tego względu, iż kończy mijającą już powoli dekadę. Dzięki temu można tworzyć różne plebiscyty dotyczące nie tylko najlepszych zawodników roku, ale także najlepszych zawodników dziesięciolecia. W artykule tym przedstawię „subiektywny” ranking dziesięciu najlepszych defensywnych pomocników mijającej dekady.

Dlaczego zatem będzie to ranking defensywnych pomocników, a nie, np. najlepszych zawodników dziesięciolecia w ogóle ? Po pierwsze, defensywni pomocnicy spełniają we współczesnym futbolu role kluczowe. To oni odpowiadają za zabezpieczanie tyłów podczas, gdy ofensywni skupieni są tylko na atakach. To oni mają przerywać każdą groźną kontrę przeciwnika. To oni wreszcie mają przewidywać jak rywal rozegra akcję i odpowiednio się ustawić, by przerwać atak, odebrać piłkę i zainicjować kontratak. Są to tylko te podstawowe zadania defensywnego pomocnika. Do tego wszystkiego dochodzą jeszcze bardziej specjalistyczne, zależne od ustawienia, od gry przeciwnika itd. Po drugie, wykonując tzw. „czarną robotę”, ale jakże pożyteczną dla zespołu, spychani są na margines. Zachwycamy się wspaniałymi dryblingami skrzydłowych, genialnymi akcjami napastników, a zapominamy o tych „rzemieślnikach” futbolu bez, których te wszystkie piękne akcje nie miały by racji bytu.

Zatem należy im się pamięć i szacunek. Każdy tryb w maszynie musi działać sprawnie, aby funkcjonowała ona w sposób prawidłowy. Dobrze grający defensywny pomocnik jest niezbędny dla drużyny, aby ta osiągnęła sportowy sukces. A oto mój subiektywny ranking:

10. Daniele De Rossi
Zawodnik będący do niedawna jeszcze w cieniu kolegów z reprezentacji. Obecnie jednak niezastąpiony zarówno dla reprezentacji jak i Romy. Miejsce dziesiąte, ponieważ w przeciętnej Romie nie może pokazać pełni swoich umiejętności. Zapewne następne lata będą dla niego kluczowe. Pomocnik obdarzony świetnym uderzeniem, pomocny w rozgrywaniu akcji ofensywnych.

9. Michael Essien
Znakomite przygotowanie kondycyjne i siłowe to jego największe atuty. Kiedy jest w formie potrafi decydować o losach spotkania. Obdarzony znakomitym uderzeniem, był strzelcem wielu pięknych bramek. Niestety ostatnie sezony nie były dla niego udane. Duża ilość kontuzji i urazów jakby wyhamowały świetnie rozwijającą się karierę.

8. Javier Mascherano
Kopia Clauda Makelele i ulubieniec Rafy Beniteza, kiedy ten trenował Liverpool. To od niego zaczynało się ustalanie składu. Przez większość meczu niewidoczny, wykonuje zawsze „mrówczą pracę”. Znakomity w obronie i odbiorze piłki. Obecnie zawodnik Barcelony, w której nie może się jak na razie odnaleźć. Często wchodzi na mecze z ławki rezerwowych.

7. Xabi Alonso
Kolejny ulubieniec Rafy Beniteza. Obecnie gra w Realu i pod wodzą Mourinho spełnia kluczową rolę w drużynie. Świetnie wyszkolony technicznie, dobry zarówno w destrukcji jak i w ofensywie. Potrafi doskonale zainicjować kontratak. Znakomity przegląd pola. Jego znakiem firmowym są długie i dokładne podania „crossowe”.

6. Esteban Cambiasso
Przez długie lata bardzo niedoceniany zawodnik. Z Realem pożegnał się w 2004 roku, odchodząc za darmo do Interu. Tam, początkowo, także nie miał łatwego życia. Często pomijany, kiedy zaś grał w pierwszym składzie prezentował się solidnie. Wówczas było to jednak za mało. Jego sytuacja w klubie zmieniła się po przyjściu Manciniego oraz po aferze „calciopoli”. Stał się ważnym ogniwem w zespole. Zaś po przyjściu Mourinho talent Argentyńczyka eksplodował. W zeszłym sezonie zdobył mistrzostwo, Ligę Mistrzów i Puchar Włoch, „walnie” przyczyniając się do zdobycia każdego z trofeów. Niezwykle charyzmatyczny i twardo grający pomocnik.

5. Gennaro Gattuso
Największy „wojownik” z wszystkich przedstawianych w rankingu defensywnych pomocników. Można mu zarzucić brak dobrej techniki, dobrego uderzenia bądź umiejętności rozgrywania piłki, ale serca do gry odmówić mu nie można. Przez wiele lat grał na bardzo wysokim poziomie. W Milanie jak i w reprezentacji robił wszystko, aby Andrea Pirlo miał o wiele łatwiejsze zadanie w rozgrywaniu piłki. Będąc w formie potrafił „wyłączyć” z gry największe gwiazdy przeciwnej drużyny. Dwukrotnie zdobywał Ligę Mistrzów, zdobywca Mistrzostwa Świata w 2006 roku. Obecnie najlepsze lata ma za sobą, ale jego wkład w sukcesy włoskiej piłki jest nie do przecenienia.

4. Patrick Vieira
Na najwyższym poziomie grał w Arsenalu. Wówczas jeden z najlepszych defensywnych pomocników w Premiership. Niezwykle silny fizycznie, będąc w najlepszej formie stanowił „mur” nie do przejścia. Świetny w destrukcji i groźny przy stałych fragmentach gry, ze względu na znakomite warunki fizyczne. Jedynie co można mu zarzucić to częste, niepotrzebne faule i kartki. Rekordzista pod względem czerwonych kartek w jednym sezonie w lidze angielskiej – aż 9. Dla Roya Keane’a wróg numer jeden. Do historii przeszły ich niesamowicie ostre pojedynki oraz przedmeczowe utarczki słowne.

3. Roy Keane
Mówisz Keane, myślisz brutal. Jego okrutne faule często były główną atrakcją programów poświęconych Premiership. Dla wartości klubowych na boisku gotowy był zabić. Pupil Fergusona do czasu rozstania z klubem w niesławie. Po jednym z przegranych meczów skrytykował kolegów przed kamerami (po porażce z Middlesbrough 1:4) i tym samym stracił zaufanie u Fergusona. Zawodnik niepokorny zarówno na boisku jak i poza nim. Mówił to, co myślał i robił to, co chciał. Boiskowy „zabijaka”, który w swoich najlepszych latach był z pewnością jednym z najlepszych defensywnych pomocników na świecie. Waleczność, gra od pierwszej do ostatniej minuty na 100%, przywiązanie do barw klubowych i nienawiść wobec wszelkich porażek to jego najważniejsze cechy, czym zaskarbił sobie miłość wśród fanów „Czerwonych Diabłów”.

2. Edgar Davids
Podobnie jak Keane boiskowy brutal. Niewyparzony język i brutalna gra było tym, co go wyróżniało. Oprócz tego Holender dysponował  wspaniałą techniką (popisy i sztuczki techniczne można zobaczyć m. in. w reklamach Nike, ale nie tylko) i nadzwyczajną wydolnością. Po przejściu z Ajaksu do Milanu, jego kariera jakby zatrzymała się. We włoskim klubie nie mógł się odnaleźć, często siedząc na ławce rezerwowych bądź na trybunach. Metamorfozę przeszedł, odchodząc do Juventusu. Z miejsca stał się nie tylko podstawowym zawodnikiem, ale także wyróżniającą i wiodącą postacią turyńskiego klubu. Na każdy mecz wychodził jakby to miał być jego ostatni. Determinacja i świetna jak na defensywnego pomocnika technika, szybkość i zwinność robiły z niego nie tylko piłkarza od „czarnej roboty”, ale także bardzo groźnego pod bramką rywali. Cieniem na jego karierze kładzie się zawieszenie na 6 miesięcy w 2001 roku, z powodu wykrycia w organizmie niedozwolonych środków (początkowo kara wynosiła 12 miesięcy, ostatecznie zredukowano ją do 6).

1. Claude Makelele
Niesłychanie inteligentny i „elegancko” grający zawodnik. Świetnie czytał grę, zawsze był tam gdzie potrzeba. W trakcie meczu odbierał piłkę niezliczoną ilość razy. Co niezwykłe, najczęściej były to odbiory bez faulu. W odróżnieniu od wyżej wymienionych piłkarzy, nie był boiskowym brutalem, otrzymywał niewiele kartek. O jego klasie najlepiej świadczy fakt, że kiedy grał w Realu, ten nie miał sobie równych zarówno w Hiszpanii jak i Lidze Mistrzów. W latach 2000-2003 „Królewscy” dwukrotnie zdobywali Ligę Mistrzów i mistrzostwo Hiszpanii. Po odejściu Francuza nie zdobyli już ani razu pucharu, a na następne mistrzostwo musieli czekać do 2007 roku. Na wysokim poziomie grał, w każdym klubie w którym się znalazł. Niewidoczny w trakcie meczu, spełniał najważniejsze funkcje w drużynie. Absolutny numer jeden mijającego dziesięciolecia.

poniedziałek, 20 grudnia 2010

Sezon pod znakiem Lecha


Zbliżający się koniec roku sprzyja sporządzaniu wszelkiego typu plebiscytów i tworzeniu różnego  rodzaju podsumowań. Zatem jak podsumować tegoroczne występy polskich drużyn w europejskich pucharach ? Jaką miarą mierzyć sukces Lecha Poznań na tle pozostałych zespołów ? Jak ogółem ocenić piłkę klubową ? Zadanie to ogromnie trudne, i zapewne nie da się obiektywnie i proporcjonalnie do osiąganych wyników, poddać ocenie całościowego dorobku tego sezonu.

Z pewnością lipiec i sierpień były to miesiące najgorsze. Wtedy kluby ponosiły porażkę za porażką, a blamażom nie było końca. Agatha Christie mawiała, że nienawidzi zmywania naczyń, ponieważ jest to zajęcie tak głupie, że aż ma ochotę kogoś zabić. Oglądanie poczynań naszych drużyn w wyżej wymienionych miesiącach było zajęciem jeszcze głupszym, a chęć mordu wzrastała we mnie coraz bardziej wraz z kolejnymi kompromitacjami. Na całe szczęście albo nieszczęście Lech zmazał choć trochę obraz nędzy i rozpaczy.

Szarość w kolorowych odcieniach

Sukces to niewątpliwy. Dawno polski klub nie prezentował się tak dobrze i równo na tle o wiele mocniejszych drużyn. Wyeliminowanie Juventusu i walka do samego końca o pierwsze miejsce w grupie z Manchesterem City to największy sukces klubowego futbolu od czasów gry Legii w ćwierćfinale Ligi Mistrzów. Trzeba także stanowczo podkreślić, że na ten sukces poznańska drużyna w pełni zasłużyła. Niezwykłą motywacją i determinacją, wiarą we własne umiejętności oraz dobrą taktyką. Mimo że, mieli sporo szczęścia to i tak jest to jedyny pozytyw tej jesieni w naszym piłkarskim światku.

Mniej szczęścia miała debiutująca w pucharach Jagiellonia Białystok. Już w pierwszej rundzie trafiła na rywala trudnego i wymagającego. Aris Saloniki to zespół, który wyeliminował Atletico Madryt, ubiegłorocznego triumfatora Ligi Europejskiej. Porażka u siebie 1:2 i remis na wyjeździe 2:2 nie przyniosły wstydu, aczkolwiek gdyby nie trema i błędy indywidualne w Białymstoku w pierwszych dziesięciu minutach meczu, to wynik mógłby być o wiele lepszy.

Największym blamażem zakończyły się występy „Białej Gwiazdy”. Odpaść w fatalnym stylu ze słabą drużyną z Azerbejdżanu – Karabakh – potrafiliby tylko nieliczni (porażki 0:1 i 2:3). Jednak to co wyczyniali działacze przed samymi rozgrywkami woła o pomstę do nieba. Rozmontowali sprawnie działającą obronę, sprzedając Marcelo do PSV oraz Głowackiego do Trabzonsporu, a kupując w ich miejsce zawodników przeciętnych jak: Gordan Bunoza czy Erik Cikos.

Nie popisał się także Ruch Chorzów. Wprawdzie miał przeciwnika trudniejszego niż Wisła – Austria Wiedeń – ale same transfery (sprzedaż Andrzeja Niedzielana i Artura Sobiecha) oraz przygotowanie mentalne do meczu były fatalne. Wypowiedzi zawodników, że przyzwyczaili się już do porażek z mocniejszymi drużynami, uwłaczają im oraz prowokują do pytania o sens rozgrywania meczów z tak „trudnymi” rywalami.

Jest źle, będzie gorzej

Czy w przyszłym sezonie będzie lepiej ? Nie sądzę. Polskie kluby nie potrafiły już wcześniej wyciągać wniosków z kompromitujących porażek, więc i teraz będzie tak samo. Jeszcze gorzej może być jeżeli w przyszłorocznych pucharach zabraknie Lecha, jedynej jak na razie sensownie budowanej drużyny. Jakie zatem błędy były czynione ?

Po pierwsze, nieodpowiednie przygotowanie do sezonu. W pucharach zaczynamy grać bardzo wcześnie – najczęściej już w połowie lipca – ze względu na niskie miejsce w rankingu UEFA. Żeby odpowiednio przygotować się do meczów rozgrywanych tak wcześnie, treningi najlepiej byłoby zacząć już z początkiem czerwca. Niestety dla polskiego kopacza jest nie do pomyślenia, żeby musiał rezygnować z jakże „zasłużonego” urlopu tylko po to, aby mierzyć się z jakimiś zawodnikami z jakichś „egzotycznych” krajów. Za każdym razem, więc dziwimy się dlaczego jest tak fatalnie, dlaczego kompromitujemy się na arenie międzynarodowej. Odpowiedź jest prosta. Jeżeli jesteś przeciętnym piłkarzem, a trenujesz dwa razy mniej (polscy zawodnicy mają 5 miesięcy wolnego w ciągu roku oraz tylko jeden trening dziennie) od piłkarza lepszego, to efektów być nie może.

Po drugie, złe zarządzanie klubem, które przejawia się zarówno w polityce transferowej, jak i wszelkich sprawach natury organizacyjnej: dobór sparingpartnerów, wybór obozów przygotowawczych. Po raz kolejny można podkreślić, że nasze kluby, kiedy tylko osiągną jakiś sukces, są potem osłabiane. Tracą najlepszych i najwartościowszych zawodników, którzy zastępowani są zazwyczaj zagranicznym „szrotem”, kupionym po okazyjnej cenie.

Po trzecie, złe przygotowanie psychiczne do meczów. Zawodnicy albo podchodzą lekceważąco do spotkań z mało znanym przeciwnikiem albo mentalnie przegrywają mecz w szatni z tym mocniejszym. Kiedy „słaby” rywal wychodzi na boisko, a wszystko okazuję się inne niż miało wyglądać, to piłkarze lamentują, że przeciwnik ich zaskoczył, że był dobrze zorganizowany, że nie spodziewali się takiej walki itd. Kiedy zaś mierzą się z kimś silniejszym to wznoszą zgiełk, że i tak nie mieli szans, że tamci byli lepiej wyszkoleni technicznie, że tam większe pieniądze i w ogóle. Pięknej i jakże pouczającej wypowiedzi udzielił Wojciech Grzyb, zawodnik Ruchu Chorzów, tuż po przegranym 1:3 meczu z Austrią Wiedeń – „Mi generalnie odpowiada tak jak jest, nie narzekam. Tyle lat gram w piłkę, że przyzwyczaiłem się do tego co jest.”

Diamencik na gównie

Zapamiętajcie sobie więc wreszcie, raz na zawsze - polski piłkarz  to nie wół, żeby cały czas ciężko pracować. On też musi mieć choć chwilę odpoczynku.

Zapamiętajcie sobie wreszcie, raz na zawsze – polski klub to nie Barcelona, żeby kupić lub wychować godnych następców wyróżniających się zawodników, wytransferowanych do Europy.

Zapamiętajcie sobie wreszcie, że dla zarządu kierującego polską drużyną, nie sukces sportowy jest najważniejszy, ale jak największy zysk.

Jak zatem ocenić występy polskich drużyn w europejskich pucharach ? Od oceny całokształtu się uchylam. Jedynym pozytywem był i nadal jest Lech Poznań, a poza nim szukanie innych pozytywów w piłce klubowej to jak szukanie diamentów w gównie.

piątek, 17 grudnia 2010

Czy Lech wygra z zimą ?


Lech Poznań poznał dzisiaj kolejnego rywala w Lidze Europejskiej. Został nim Sporting Braga. Pierwszy mecz odbędzie się w Poznaniu 17 lutego, rewanż tydzień później. Przeciwnik choć nie tak wymagający jak  Juventus Turyn czy Manchester City to z pewnością może sprawić dużo kłopotu. Nie chodzi mi bynajmniej o potencjał i siłę piłkarską portugalskiego zespołu, a raczej o pewien syndrom „przegranej wiosny”, a właściwie „przegranej zimy”.

Zimowo-wiosenny pasztet

Polskie zespoły, które w ostatnich dwudziestu latach dochodziły w pucharach do rundy rozgrywanej w lutym bądź marcu, niemal za każdym razem z takiej rywalizacji odpadały. Ostatnią drużyną, której udało się pokonać przeciwnika i awansować do kolejnej fazy była Legia Warszawa. Grająca w Pucharze Zdobywców Pucharów, pokonała 6 marca na własnym boisku Sampdorię Genua 1:0, zaś w rewanżu uzyskała „zwycięski” remis 2:2. Niestety kolejne pojedynki nie były już tak udane. W 1996 roku Legia została wyeliminowana przez Panathinaikos. Po wspaniałej jesieni i zostawieniu w pokonanym polu m. in. Blackburnu Rovers, ówczesnego mistrza Anglii, wiosną zobaczyliśmy zupełnie inny zespół. Bezbramkowy remis w stolicy, a później porażka 0:3 w Atenach przekreśliła marzenia o dalszej rundzie. Następnym klubem, któremu ta sztuka także się nie powiodła była Wisła Kraków. Analogii między warszawskim, a krakowskim  zespołem było więcej. „Biała Gwiazda” tak jak Legia pokazała wspaniały futbol jesienią, eliminując znanych przeciwników - Parmę i Schalke. Natomiast wiosną czar prysł i ponownie oglądaliśmy naszą szarą rzeczywistość. Wisła po dramatycznym pojedynku z Lazio w Rzymie (remis 3-3) poprzez błędy indywidualne zaprzepaściła szansę w Krakowie, ulegając Włochom 1-2. Sezon później byliśmy świadkami identycznej sytuacji. Tym razem to Groclin był rewelacją jesieni, pokonując Herthę Berlin  i Manchester City, by na przełomie lutego i marca odpaść z Bordeaux (porażki 0-1 i 1-4). Również i Lech nie popisał się dwa lata temu, przegrywając rywalizację po zaciętych pojedynkach z Udinese – remis 2-2 i porażka 1-2.

Wniosek z tych wszystkich pojedynków jest oczywisty - polskim drużynom zupełnie nie wiedzie się w meczach rozgrywanych na przełomie lutego i marca. Przyczyn takiego stanu rzeczy jest wiele.

Demony przeszłości

Największym problemem była i jest zimowa przerwa w rozgrywkach polskiej ligi, trwająca niemal trzy miesiące. Ostatni mecz Lech w ekstraklasie rozegrał 27 listopada, a na następny będzie musiał czekać aż do 26 lutego. Odpowiedni ciąg spotkań, czucie piłki, stabilizacja formy i dobrze zgrany zespół, to czynniki nie do przeceniania we współczesnym futbolu, i tylko drużyna będąca nieustannie w  meczowym rytmie jest zdolna rywalizować z silnymi europejskimi zespołami.

Kolejna sprawa to transfery. Każdego roku kiedy polski zespół coś w pucharach osiągał, był następnie sukcesywnie osłabiany. Odchodzili najważniejsi i najlepsi piłkarze (np. w Wiśle po niezwykle udanym sezonie 2002/2003 odeszli Kosowski i Żurawski, a dyscyplinarnie zawieszony został Kalu Uche, którego kusił Ajax Amsterdam). Mam poważne obawy, co do przyszłości niektórych zawodników „Kolejorza”. W meczach z potentatami światowej piłki wielu z nich pokazało się z  dobrej strony, co z pewnością zaobserwowały bogatsze kluby. A jak wiadomo, współcześnie piłka nożna to przede wszystkim dobry biznes.

Kolejnym aspektem budzącym obawy jest przygotowanie do meczów pod względem psychicznym. W tej chwili w Polsce panuje euforia. Lech sprawił nie lada sensację. Pewność siebie jest ważna i dobra jeżeli tylko nie eksponuje się jej w sposób nadmierny. Zawodnicy muszą zachować zimną krew, muszą grać z taką samą motywacją i wolą walki jak w dotychczasowych spotkaniach.

Co przyszłość przyniesie ?

Przeciwnikiem Lecha będzie Sporting Braga, wicemistrz Portugalii, uczestnik Ligi Mistrzów, który na własnym boisku rozprawił się z Arsenalem Londyn. Nie posiadają tak znanych zawodników jak Juventus czy Manchester City, ale bez wątpienia będzie to trudny rywal. Istotne będzie utrzymanie dotychczasowej determinacji, ale także odpowiednie przygotowanie do meczu oraz zachowanie harmonii w klubie. Na pewno przydadzą się drobne wzmocnienia, chociażby kupno dobrego napastnika, jednak istotniejsze  będzie zachowanie obecnej kadry.

Czy zatem „Kolejorza” dosięgną demony przeszłości, czy pokona zimę rozumianą przede wszystkim jako brak jakichkolwiek meczów o punkty przez blisko 3 miesiące, czy wreszcie dostaniemy jakiś smakowity kąsek czy ponownie czeka nas „zimowo-wiosenny pasztet” ?

sobota, 11 grudnia 2010

Stracony rok Smudy ?

Według mitologii greckiej wszystko wzięło swój początek z chaosu – cały nasz świat i całe nasze życie, które w swej istocie są niebanalne, genialne, zarówno piękne jak i brutalne, zadziwiające prostotą i złożonością. Oglądając mecze reprezentacji mam wrażenie totalnego „mitologicznego” chaosu. Czy zatem Franciszek Smuda niczym „mityczny bóg” uporządkuje w końcu bezkształtną i nijaką materię ? Czy zobaczymy w końcu błyskotliwą drużynę, grającą niezwykły, nietuzinkowy futbol, która będzie mogła rywalizować z najlepszymi ? Czasu coraz mniej, a znaków zapytania coraz więcej.

Fakty

W tym roku drużyna Smudy rozegrała 14 meczów, z czego wygrała tylko cztery (w tym dwa z „outsiderami” światowej piłki: Tajlandią i Singapurem). Jedynie zwycięstwo nad Bułgarią oraz wygrana w dobrym stylu z Wybrzeżem Kości Słoniowej może dawać maleńką nadzieję na przyszłość. Niestety rok ten z pewnością łatwiej będzie zapamiętać w związku z druzgocącymi porażkami, jak – 0:6 z Hiszpanią, czy 0:3 z Kamerunem.

Oprócz tego Polska biła niechlubne rekordy w ilości meczów bez zwycięstwa – osiem, oraz w minutach bez strzelonej bramki – 402. Zajmuje obecnie najniższe w historii miejsce w rankingu FIFA – 71 (m. in. za Ugandą, Panamą, Armenią).

Smuda przetestował 52 zawodników, z czego niewielu tak naprawdę coś pokazało. Bowiem albo selekcjoner dawał za mało czasu zawodnikom będącym w formie (np. Niedzielan zagrał ponad 20 minut w dwóch meczach) albo stawiał na piłkarzy zupełnie jej pozbawionych (np. Łukasz Mierzejewski, obrońca Cracovii, czyli drużyny, która straciła najwięcej bramek w lidze – 31).

Rok ten zapamiętamy także z powodu licznych scysji trenera z zawodnikami – wyrzuceni z drużyny zostali: Peszko, Iwański, Żewłakow i Boruc – a także z jego wielu niefortunnych wypowiedzi. Niepodważalnym zaś faktem jest, że im bliżej Mistrzostw Europy tym więcej pojawia się pytań dotyczących piłkarzy, gry reprezentacji, pracy Franciszka Smudy itd.

Pytania i problemy 

W kadrze wyraźnie przybywa problemów. Największą bolączką jest chyba brak dobrej pary stoperów. Dotychczas etatowym środkowym obrońcą był Michał Żewłakow, który jednak naraził się trenerowi niedozwolonym spożywaniem alkoholu i tym samym pożegnał z kadrą. Co rusz pojawiają się pomysły naturalizowania Manuela Arboledy, albo namówienia do gry, mającego polskie korzenie, Damiena Perquisa.

Myślę jednak, że wszyscy zapominają o jednym. Zespół Smudy gra ofensywnie, co z jednej strony może się niektórym podobać, dużo bramek i niezłej gry w ataku, ale rodzi to kolejny problem. Nadmiernie skupiająca się na grze do przodu drużyna musi mieć świetnych „specjalistów” w obronie, którzy będą w stanie powstrzymywać kontrataki przeciwników. Polska takich „specjalistów” nie ma, dlatego traci ogromną liczbę bramek – 24 w 14 meczach. Podczas mistrzostw tak grający zespół nic nie osiągnie. Przyjadą o wiele mocniejsze drużyny niż większość dotychczasowych przeciwników. Zarówno świetnie zorganizowane z przodu jak i z tyłu.

Organizacja gry – to kolejny newralgiczny punkt. Oglądając mecze naszej drużyny odnoszę wrażenie totalnego nieładu. Po pierwsze, brak jakiegokolwiek pomysłu na grę ofensywną. Wszystkie ataki skupiają się na indywidualnych akcjach poszczególnych piłkarzy. Zespół nie potrafi stosować ataku pozycyjnego, często zdarzają się błędy w przyjęciu oraz niewymuszone straty piłki. Po drugie, wysoko ustawiony pressing, na dłuższą metę jest wyczerpujący, a stwarza także zagrożenie posłania niebezpiecznych prostopadłych podań za plecy obrońców. Po trzecie, pressing stosowany jest często w sposób chaotyczny i nieprzemyślany. Zawodnicy stoją i czekają na przeciwnika – pasywny sposób odbioru piłki. Po czwarte, odległości między formacjami są za duże, kuleje wzajemna asekuracja.

Wszystko o czym teraz piszę to podstawy współczesnej piłki. Jeżeli drużyna nie będzie lepiej przygotowana pod względem taktycznym to dobrych wyników nie będzie (trafną analizę meczu z USA, przez wielu uważanego za dobry w naszym wykonaniu, przedstawił Czesław Michniewicz – http://michniewicz.com.pl/pl/blog/analiza-reprezentacja-polski-nie-eliminuje-bledow/100).

Z każdym dniem pytań przybywa, z każdym kolejnym meczem nie widać ukształtowanego stylu gry reprezentacji. Jednak sam selekcjoner idzie w zaparte i twierdzi zgoła coś innego.

Trener i jego koncepcja

Franciszek Smuda na każdym kroku podkreśla, że ma pomysł na reprezentację. Pomysł ten objawia się zarówno w działaniach personalnych jak i taktycznych. Niestety, albo po prostu mydli wszystkim oczy, albo jestem jeszcze za młody i zbyt głupi aby zrozumieć nad wyraz inteligentne koncepcje trenera.

Drużyna pokazała cały arsenał przeciętności i słabości. Dużym nieporozumieniem były niektóre powołania. Selekcjoner pomijał często zawodników będących w wysokiej formie, a faworyzował tych w słabszej, ale pasujących do jego „koncepcji”. Aby zaś odciągnąć uwagę od fatalnych meczów, raczył nas często barwnymi wypowiedziami (np. takimi, że nie był na miękkim ch… robiony), bądź dawał pożywkę mediom kolejnymi wykluczeniami zawodników, będącymi efektem „afer alkoholowych”. Następnym nieporozumieniem były wojaże po różnych kontynentach i gra z przypadkowymi przeciwnikami, którzy z europejskim stylem gry nie mają nic wspólnego.

Tragikomedia ?

Kształtując w ten sposób reprezentację Franciszek Smuda z pewnością nie stanie się „mitycznym bogiem”, potrafiącym stworzyć coś z niczego, a raczej autorem świetnej tragikomedii, w której główne role odegrają zawodnicy. Niestety do śmiechu nie będzie nikomu, a tym bardziej rządnej sukcesów widowni. Niestety nie ma także co liczyć na „katharsis”, bowiem może to być ostatni tak duży turniej z udziałem naszej drużyny co najmniej na kilkanaście lat.