środa, 29 sierpnia 2012

Piłkarskie rewolucje, czyli baseball, matematyka i drybling Messiego



Suche dane, skrupulatne analizy statystyczne, ciągi liczbowe i rachunki prawdopodobieństwa, słupki oraz wykresy określające potencjał zawodników – sabermetria to nauka, która na zawsze odmieniła baseball. Czy futbol czeka analogiczna rewolucja ? Czy piłka nożna może stać się dyscypliną naukową podobną do matematyki ?

Zdarzyło się w Stanach Zjednoczonych na początku XX wieku. Sensacyjne wieści obiegły cały kraj. Oto jedna z najuboższych drużyn w baseballowej lidze wspięła się na wyżyny, notując niespotykane nigdy wcześniej pasmo dwudziestu zwycięstw z rzędu. W konferencji wschodniej nie miała sobie równych, rekordowo wygrywając 103 pojedynki. Później, sukces powtórzyła jeszcze trzykrotnie, za każdym razem wdrapywała się i odpadała w play-offach.

Tym samym na wytwornych baseballowych salonach na dobre zagościła biedota, wprowadzona nań przez łachmaniarza, skupującego odpady po okazyjnej cenie z okolicznych klubów. Billy Beane uchodził w owym czasie za największego ekscentryka tej dziedziny sportu. Jego metody budziły powszechne zdziwienie i znacznie odbiegały od tych, stosowanych przez bossów innych ekip.

Beane rozpoczął pracę w Oakland, od wyrzucenia skautów, tłumacząc następnie, że nie dostrzegali w graczach tego, co najcenniejsze. Wyprzedał baseballistów uznawanych za najlepszych i najwartościowszych. W zamian ściągał tych o opinii najgorszej. Baseballowych niedołęgów, figurujących w pozostałych zespołach jako typowe zapchajdziury. Z tą beznadziejną bandą, ku zaskoczeniu wszystkich, zaczął seryjnie zwyciężać mecze.

Sekretem triumfów Oakland była sabermetria (nauka, która rozwija się od lat siedemdziesiątych i usiłuje za pomocą matematycznych wyliczeń wydobyć szczegółowe i uniwersalne dane o baseballu). Beane odrzucił to, co tkwiło w tej dyscyplinie od zarania dziejów, czyli przesądy, wyczucie oraz instynkt i zawierzył czystej nauce – analizom statystycznym.

Do współpracy namówił Paula DePodestę, absolwenta Harvardu, ekonomistę z wykształcenia. Obaj stworzyli filozofię prowadzenia drużyny, która na stałe weszła do leksykonu tej dziedziny sportu, określana mianem – „Moneyball”. Główne jej założenie to ocena wartości zawodników na podstawie statystyk. Beane i DePodesta wykorzystywali analizy statystyczne, by wyławiać graczy niedocenianych, lecz, których osiągnięcia mierzone w liczbach mówiły coś zgoła odmiennego.

Metody stosowane w Oakland wkrótce rozlały się na inne zespoły. Od tego momentu wszyscy zaczęli zatrudniać armie matematyków oraz analityków. Baseball w niczym nie przypominał już dyscypliny do niedawna opartej w dużej mierze na szczęściu oraz intuicji.

Do dziś w piłkarskim świecie z filozofii „Moneyball” próbowało skorzystać wiele klubów, lecz na dłuższą metę sprawdzała się ona tylko w tych mniejszych, gdzie aspiracje najczęściej nie przekraczały batalii o utrzymanie w lidze albo walki o europejskie puchary.

Wzorowym przykładem jest Stoke City, które kupuje piłkarzy, posiadających konkretne cechy, potrzebne do realizowania ustalonej taktyki. Stoke swoją grę opiera na sile oraz stałych fragmentach (najwięcej bramek zdobywa z rzutów wolnych oraz rożnych). Dlatego właśnie w jego szeregach prym wiodą zawodnicy wysocy - Peter Crouch, Robert Huth - a także gracze szybcy, z dobrym dośrodkowaniem, jak Jermain Pennant.

Doskonałą pracę, zgodną ze strategią urzeczywistnianą przez baseballowe ekipy, wykonują również kluby pokroju: Newcastle United (podstawowa jedenastka nie kosztowała więcej niż 50 milionów euro), Evertonu (pomimo niewielkiego budżetu od paru lat plasują się w górnych rejonach tabeli), czy z sezonu na sezon skazywanego na pożarcie West Bromwich Albion.

To jednak, co tak skutecznie sprawdza się w małych lub średnich klubach, nie daje oczekiwanych rezultatów w renomowanych firmach. Kiedy John W. Henry - właściciel Boston Red Sox, które dwukrotnie triumfowało w Major League Baseball dzięki założeniom „Moneyball” – przejmował w październiku 2010 roku FC Liverpool, zapragnął przeszczepić te same idee na grunt angielski.

Amerykanin mianował na stanowisko dyrektora sportowego Damiena Comolliego, wielkiego entuzjastę analiz statystycznych, dawnego współpracownika Wengera oraz bliskiego przyjaciela Beane’a. Człowieka słynącego z kontrowersyjnej przeszłości. Wszędzie tam, gdzie trafiał, wzbudzał jedynie niechęć u trenerów oraz działaczów. Będąc w Tottenhamie, sprzeczał się o transfery z ówczesnym menadżerem Martinem Jolem. Z Saint Ettien uciekał, bo popadł w konflikt z prezesami.

Francuz niepowodzenia we wdrażaniu systemu „Moneyball” wyjaśniał antypatią środowiska piłkarskiego, mocno zakorzenionego w konserwatywno-tradycjonalistycznym myśleniu. W Liverpoolu dostał, więc wolną rękę. Wszyscy mieli podporządkować się jego słowu. Tymczasem skutki działań nowego dyrektora były opłakane. Zespół dwa sezony z rzędu grał poniżej oczekiwań i zajmował kolejno 6 i 8 miejsce. Choć Comolli wzorował się na analizach statystycznych, to większość transferów okazała się zupełnymi niewypałami. W błoto wyrzucił 78 milionów funtów.

Do drużyny sprowadził piłkarzy, którzy wedle statystyk potrafili kreować skuteczne akcje ofensywne z niemal każdego fragmentu boiska. Stewart Downing w Aston Villi szczycił się 24 procentową skutecznością dośrodkowań, zaliczył dziewięć asyst. W „The Reds” na 122 dośrodkowania raptem jedno było na wagę gola. Charliego Adama z kolei za czasów występów w Blackpool okrzyknięto najgroźniejszym wykonawcą stałych fragmentów. U nowego pracodawcy zapomniał o tej umiejętności.

Kreatywną i błyskotliwą mieszankę Comolli uzupełnił potężnie zbudowanym snajperem – Andy Carrollem. Ten jeszcze do niedawna zimnokrwisty snajper, przechodząc do Liverpoolu kompletnie zatracił swój instynkt. Przez prawie dwa lata, trafił do siatki ledwie pięciokrotnie.

Przykłady można mnożyć w nieskończoność i dowodzić, że próby systematyzacji futbolu nie mają jakiegokolwiek sensu. Tych wszystkich nieudanych operacji nie można jednak odczytywać jako ogólnej i totalnej porażki systemu „Moneyball”. Tak naprawdę menadżerowie błądzą w gęstej mgle liczb oraz statystyk. Alex Ferguson nie pozbyłby się Jaapa Stama, gdyby odpowiednio zinterpretował dane. Nie byłoby największej transferowej wpadki Realu Madryt, sprzedaży Calude’a Makele, gdyby ktoś posłużył się analizą statystyczną.

Rewolucja Beane’a polegała na tym, że on znalazł statystki najbardziej relewantne i potrafił je odpowiednio zinterpretować. Sztuczka polega zatem na tym, aby równie istotne statystyki znaleźć w futbolu i umieć je wykorzystać.

Odwiecznym problemem pozostaje charakter piłki nożnej, jej płynność oraz nieprzewidywalność. Baseball jest dyscypliną wybitnie zespołową, bardziej zorganizowaną. Bazuje na powtarzających się sekwencjach, a czynny udział w grze bierze zazwyczaj jedynie dwóch baseballistów. Futbol z kolei opiera się często na indywidualnych akacjach poszczególnych piłkarzy. Na murawie zróżnicowanie zadań jest przeogromne. Drużyny prezentują odmienny styl, posiadają inne wady i zalety. Inaczej gra się w Premiership, inaczej w Primera Division, a jeszcze inaczej w Serie A.

Nie oznacza to jednak, że rewolucja pokroju „Moneyball” nie jest możliwa w piłce kopanej. Pojedyncze niepowodzenia analiz statystycznych nie dają pewności, że takie analizy nigdy nie przyniosą sukcesu. Ziarno zostało zasiane i obecnie kiełkuje, tworząc zupełnie odrębną naukę na wzór baseballowej sabermetrii. Kluby nieustannie dążą do tego, by odkryć swoisty algorytm do zwyciężania.

Niegdyś przyglądano się ilość przebiegniętych kilometrów i to jak duży obszar boiska gracz zakryje. Współcześnie śledzi się z jaką prędkością zawodnik biega oraz, w których sektorach jest najefektywniejszy. Rozróżnia się normalne bieganie od sprintów, zwykłe podania od podań kluczowych, które otwierają drogę do bramki.

Manchester City zatrudnił rzeszę matematyków oraz analityków. Mają rejestrować każdy sprint, podanie, strzał, dotknięcie futbolówki, a nawet każdy najmniejszy ruch nie tylko zawodników pierwszego zespołu, lecz także sekcji młodzieżowych od lat 9 do lat 21, a oprócz tego wszystkich piłkarzy zebranych w Premiership.

Obrońcy „The Citizens” przed meczami poświęcają piętnaście minut na analizę swoich poprzednich występów. Obserwują straty piłki, odbiory, wślizgi, współpracę z innymi formacjami. Zawodnicy już 24 godziny po spotkaniu mogą przestudiować interesujące ich elementy gry. W zależności od pozycji mogą spojrzeć jak wspierali defensywę, w których sektorach boiska dokonali największej ilości przechwytów. Mają możliwość oceny strzałów, pojedynków jeden na jeden, rajdów, wspomagania ataków lub powrotów pod własną bramkę.

Według wielu rewolucja statystyczna futbolu dopiero się zaczyna. Arsene Wenger wraz z koncernem paliwowym Castrol stworzył program, który wylicza, czy dzięki konkretnym umiejętnościom gracza (drybling, uderzenie, celność podań) w danym sektorze boiska w trakcie akcji ofensywnej rośnie bądź maleje prawdopodobieństwo zdobycia gola. Monitoruje ponadto wydolność piłkarzy, szybkość reakcji, podejmowanie decyzji w określonych minutach potyczki. Firmy takie jak Opta oraz Prozone przygotowały złożone aplikacje, które rozbierają konfrontacje na czynniki pierwsze. Dzielą spotkania na tysiące incydentów i kilkaset rozmaitych zachowań futbolistów.

Oczami wyobraźni możemy zatem namalować sobie futurystyczny piłkarski świat, gdzie za dobór taktyki oraz zawodników odpowiadać będą najtęższe analityczne mózgi, sterowane przez supernowoczesne komputery, gromadzące miliardy danych i statystyk, przeprowadzające miliony najbardziej skomplikowanych operacji liczbowych. Jednak nawet w dalekiej przyszłości niezmiennym pytaniem bez odpowiedzi pozostanie - czy będą w stanie poradzić sobie z przebłyskami geniuszu największych futbolowych wirtuozów. Dziś najlepsze algorytmy i analizy statystyczne dadzą w łeb, kiedy np. Lionel Messi zechce przedryblować caluteńką obronę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz