poniedziałek, 20 sierpnia 2012

Zatopiona „Żółta Łódź Podwodna”


Piłka ustawiona na jedenastym metrze. Oczy wszystkich skupione na piłkarzu, futbolówce oraz bramkarzu. W tym krótkim momencie czas spowolnił, atmosfera zgęstniała, napięcie rosło z każdym uderzeniem serca. Jedno uderzenie serca – rozbieg. Drugie uderzenie serca – strzał. Trzecie uderzenie serca – piłka zmierzająca w stronę bramki. Czwarte uderzenie serca – koniec marzeń o finale Ligi Mistrzów.

Wieczór 25 kwietnia 2006 roku kibice Villarreal zapamiętali na zawsze. Wówczas ich ukochana drużyna toczyła rewanżowy bój z Arsenalem Londyn (w pierwszym spotkaniu było 1:0 dla Arsenalu). Sympatykom zgromadzonym na stadionie „El Madrigal” szczególnie wryła się w pamięć 90 minuta pojedynku. To wtedy do rzutu karnego podchodził Juan Roman Riquelme - lider zespołu, największy jego gwiazdor. Nie wytrzymał presji, uderzył słabo, a Jens Lehmann z łatwością wyłapał futbolówkę. Argentyńczyk nie wykorzystał doskonałej okazji do przedłużenia szans na awans o chociaż dogrywkę.
Sześć lat później fani klubu przeżyli prawdziwy koszmar. W ostatniej kolejce Primera Division w ciągu zaledwie czterech minut dwie torpedy wystrzelone przez Radamela Falcao i Raula Tamudo zatopiły „Żółtą Łodzią Podwodną”. Falcao dał zwycięstwo Atletico Madryt w meczu z Villarreal. Tamudo dał wygraną nad Grenadą i utrzymanie w lidze Rayo Vallecano. Nadwątlona „Żółta Łódź Podwodna” parę dni temu wpłynęła na drugoligowe mielizny i będzie po nich dryfować, przez co najmniej rok.

Dla ekipy z Vila-real – małej mieściny położonej nad Morzem Śródziemnym, którą ciężko znaleźć na mapie – to nie pierwszyzna. Przez ponad siedemdziesiąt lat swego istnienia zespół tułał się po boiskach najniższych klas rozgrywkowych. Wszystko zmieniło się pod koniec lat dziewięćdziesiątych, wraz z przybyciem nowego właściciela - Fernando Roiga. Ten potentat ceramiczny przejął klub bez historii, z zadłużeniem i obiektem piłkarskim, liczącym niespełna cztery tysiące miejsc. Wystarczyło jednak ledwie kilka wiosen, by anonimowa drużyna zdobyła sławę w całej Hiszpanii.

Roig budował Villarreal od podstaw. „Żółta Łódź Podwodna” założona została wprawdzie w 1923 roku, ale dopiero w 1998 wypłynęła po raz pierwszy na szerokie pierwszoligowe wody. 

Nowy prezes nie tylko sprowadzał coraz lepszych graczy, lecz także zajął się rozwojem infrastruktury oraz zaplecza pierwszej kadry. Kupił 70 tysięcy metrów kwadratowych ziem, które niegdyś były gajem pomarańczowym i zainwestował 42 miliony euro, by stworzyć tam akademię piłkarską (obecnie ma tyle samo młodzieżowych sekcji, co szkółki Realu i Barcelony). Powołał do życia drużynę rezerw, która trzy sezony z rzędu spędziła w Segunda Divison. Zmodernizował stadion, który od tej chwili mógł zmieścić połowę mieszkańców 50-tysięcznego miasteczka.

Wzorowo prowadzony zespół, nie szastający na prawo i lewo kasą, generujący rokrocznie zyski, nie posiadający zadłużenia, odprowadzający podatki, wypłacający pieniądze piłkarzom zawsze na czas, zyskał podziw i uznanie w całym kraju. Receptą na sukces stały się przemyślane i w większości trafne inwestycje.

Villarreal znakomicie odnajdywało się na rynku transferowym. Wyławiało za niewielkie sumy zawodników niechcianych w innych ekipach, którzy potem wyrastali na prawdziwe gwiazdy futbolu, jak np.: Diego Forlan, Juan Roman Riquelme czy Giuseppe Rossi. Doskonale działająca sieć skautingowa wyłapywała utalentowanych futbolistów za bezcen: Martin Caceres (kupiony za niecały milion euro, sprzedany za ponad 16 milionów), Jose Enrique (wzięty bezpłatnie, wytransferowany za prawie 9 mln), Diego Godin (sprowadzony za 800 tysięcy euro, opchnięty za  8 mln) lub Belletti (przybył za darmo, wyfrunął do Barcelony za 6 mln). Kadrę uzupełniali zazwyczaj gracze ściągani za darmo (Robert Pires, Joan Capdevilla) oraz wychowankowie (Santi Cazorla, Bruno Soriano, Marco Ruben).

Silna i konkurencyjna ekipa, stworzona za grosze, najbardziej znaczące triumfy święciła w latach panowania Chilijskiego szkoleniowca – Manuela Pellegriniego. To wtedy „Żółta Łódź Podwodna” zatapiała kolejnych rywali na własnym podwórku, sięgając po trzecie miejsce w 2005 i wicemistrzostwo w 2008. Jako jedyna na przestrzeni ośmiu poprzednich lat złamała patent Barcelony i Realu na dwie pierwsze pozycje w lidze.

Zbierała również skalpy z europejskich aren, zapędzając się aż do wspomnianego półfinału Ligi Mistrzów (drugie najmniejsze miasteczko, obok Monte Carlo, mające reprezentanta na tym szczeblu Champions League) oraz półfinałów Pucharu UEFA i Ligi Europy z sezonów 2003/2004 oraz 20010/2011.

Problemy Villarreal zaczęły się wraz z kłopotami finansowymi właściciela. Z klubu odchodzili ludzie, którzy współtworzyli jego największe sukcesy – Forlan, Riquelme, Pellegrini. Jednak jeszcze ponad rok temu zespół zdołał zająć czwarte miejsce, doczłapał się do półfinału Ligi Europy, a później, jesienią odwiedził boiska Starego Kontynentu w Lidze Mistrzów. Tegoroczną wiosną zaś przywitał prowincjonalne murawy zaplecza La Liga.
Przyczyn tak szokującej zapaści było wiele, a wszelkie nieszczęścia nękające klub, sprzysięgły się w tym jednym, ostatnim sezonie. Dwóch ciężkich kontuzji doznał najgroźniejszy snajper – Giuseppe Rossi. Fatalną formę strzelecką prezentowali pozostali napastnicy - Nilmar i Ruben zdobyli razem tylko trzynaście goli w trakcie caluteńkiego sezonu. Roig stracił nosa do transferów. Lidera i najbardziej kreatywnego piłkarza, Cazorlę, zastąpił słabym Jonathanem De Guzmanem. Obronę osłabiły sprzedaże Capdevilly oraz Godina. Transferowym niewypałem okazał się Cristian Zapata.

„Żółtą Łódź Podwodną” niszczyły sztormy sprokurowane przez działaczów. W ciągu kilkunastu miesięcy trenerów wyrzucali trzykrotnie. Juan Garrido na ławce wytrzymał do końca grudnia 2011, jego następca – Jose Molina – wytrwał zaledwie trzy miesiące, a w półtora miesiąca dzieła zniszczenia dokonał – Miguel Angel Lotina. Trener, który do upadku doprowadził trzy inne hiszpańskie kluby. Zrzucił z ligi: Celtę Vigo (2004), Real Sociedad (2007) oraz Deportivo La Corunę (2011).

Wszystkie te trudności nagromadziły się w ostatnim sezonie. Na wzburzonym morzu drużynie zabrakło również szczęścia. O spadku zadecydował jeden punkt. Punkt, który zawodnicy mogli wyszarpać w przedostatniej kolejce z Valencią, tracąc bramkę w końcowych sekundach meczu. Punkt, który gracze byli w stanie uciułać w kluczowych pojedynkach z Realem Sociedad (gol Veli w 87 minucie) oraz Racingiem Santander (trafienie Lautaro Costy w 93 minucie). Punkt, który należało zdobyć w marcowych bojach z Getafe i Levante, przegranych w doliczonym czasie gry.

Zespół zbyt mocny na spadek - dysponujący piłkarzami formatu: Zapaty, Rossiego, Nilmara, Marcheny czy Marcosa Senny – opuścił ligę, bo rozstrzygnęły o tym dwie bramki strzelone w cztery minuty.

Pech nie opuszcza Villarreal do dziś. Niedawno na zawał serca zmarł Manuel Preciado, dzień po tym jak został mianowany bossem drużyny. Przyszłość rysuje się w czarnych barwach: mniejsze wpływy z telewizji i od sponsorów, cięcia w budżecie, wyprzedaż zawodników (odeszło już ośmiu graczy z podstawowej jedenastki).

Bogowie futbolu w istocie muszą być szaleni i złośliwi, że tak bezczelnie zabawiają się losem hiszpańskiej ekipy. Ekipy, która przez osiem lat podbijała europejskie areny, a w jednej sekundzie straciła wszystko. Teraz „Żółta Łódź Podwodna” dryfuje po mieliznach przeciętności. Lecz bogowie futbolu w swym szaleństwie mogą ją wyprowadzić na szerokie wody szybciej niż nam się zdaje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz