środa, 15 sierpnia 2012

Upadek „Imperatore”


Adriano Leite Ribeiro przez lata walczył z depresją, nałogiem alkoholowym oraz otyłością. Teraz, dręczony przez kontuzje, przegrywa z własnym organizmem. Dotychczas, kiedy mozolnie wdrapywał się na szczyt i w końcu go osiągał, to w okamgnieniu tracił wszystko i lądował na samym dnie. Niedawno zaliczył upadek po, którym już się chyba nie podniesie. W marcu tego roku Corinthians Sao Paulo rozwiązało z nim kontrakt. Do dziś nie znalazł nowego klubu.

W latach świetności Adriano był prawdziwym postrachem bramkarzy. Ten umięśniony kolos, zadziwiał zwinnością, techniką oraz szybkością, a także wręcz niebywałą łatwością do zdobywania urodziwych goli. Jego znakiem firmowym stały się potężne uderzenia lewą nogą. Pewnego razu, w jednym z meczów Serie A, kopnął futbolówkę z taką siłą, że ta odbiwszy się od poprzeczki, wylądowała w pobliżu linii wyznaczającej środek boiska.

Do Italii trafił z etykietą gracza o rzadko spotykanym talencie. Kupiony przez Inter, następnie wypożyczony do Fiorentiny, a potem oddany na współwłasność do Parmy, włoskie boiska wziął szturmem. W sezonie 2003/2004, w jego zaledwie trzecim na Półwyspie Apenińskim, strzelił 23 bramki. Zyskał przydomek „Imperatore”, co znaczy „Cesarz”.

Szczyt formy i strzeleckich możliwości Adriano przypadł na lata 2003-2005. W 81 meczach zdobył 65 goli. Między lipcem 2004 a czerwcem 2005 pokonywał golkiperów rywali 40 razy. Został królem strzelców Copa America i Pucharu Konfederacji. Otrzymał nagrodę dla najlepszego zawodnika Pucharu Konfederacji. Wówczas caluteńki świat miał u swych stóp. Wówczas nikt nie sądził, że Brazylijczyk może tak błyskawicznie spaść z piedestału.

Pod koniec 2004 roku na zawał serca zmarł ojciec piłkarza – Almir. To wtedy w podświadomości Adriano zasiała się depresja, która z biegiem czasu wżerała się w jego umysł coraz intensywniej. Almir był dla syna kimś wyjątkowym. Nie tylko ojcem, lecz także inspiracją. Kimś – co wielokrotnie powtarzał – dla kogo poświęcał cały swój zapał oraz motywację, kimś kogo pragnął uszczęśliwiać grą i strzelanymi bramkami: „Mój ojciec zawsze mnie wspierał. Lubił patrzeć jak gram. Kiedy go straciłem, zaczęły się wszystkie moje problemy, również z alkoholem. Piłem dużo, bez ustanku i nie mogłem przestać”.

Adriano formę utrzymał jeszcze przez kilka miesięcy. Później było tylko gorzej. Popadł w głęboką depresję, zatracał się w nałogu alkoholowym, zagubił ochotę do treningów. W klubie widywano go coraz rzadziej. Coraz częściej za to odwiedzał nocne lokale.

Pierwszy nie wytrzymał ówczesny trener „Nerrazurrich” – Roberto Mancini. Posadził Brazylijczyka na ławce rezerwowych, gdyż ten omijał praktycznie każdą sesję treningową. Nie wytrzymał również Dunga, były selekcjoner Brazylii. Nie powołał zawodnika na sparing z Ekwadorem. Namawiał, by zmienił zachowanie i skupił się na futbolu.

„Imperatore” z kolei zapragnął powrotu do ojczyzny. Stwierdził: „Jeśli nie jesteś otoczony przez ludzi, którzy chcą dla ciebie jak najlepiej, możesz skończyć źle. Sukces i wszystko, co z nim związane nie zawsze przynoszą szczęście. Szczęście tkwi w małych rzeczach”. Massimo Moratti spełnił życzenie piłkarza, wypożyczając go do Coritnhians. Adriano wracał do rodzinnego kraju, aby pokonać własne demony.

W debiucie trafił do siatki dwukrotnie. Zaczął regularnie grać i zdobywać gole, lecz w pewnym momencie znowu pojawiły się problemy. W jednym z ligowych meczów uderzył głową gracza Santosu Domingosa i został zawieszony na dwa spotkania (choć groziła mu 18-miesięczna dyskwalifikacja). Spóźnił się na sesję treningową i opuścił ją przed czasem. Skłócił się z kolegami z drużyny, szkoleniowcami oraz działaczami. Decyzją prezesów brazylijskiego zespołu, Adriano jeszcze przed końcem okresu wypożyczenia wrócił do Włoch.

W Interze pod wodzą Jose Mourinho dość niespodziewanie zanotował znakomity start. Wywalczył miejsce w podstawowej jedenastce, szybko osiągnął liczbę stu bramek zdobytych w swojej karierze na boiskach Italii. Były to jednak miłe złego początki. W kwietniu 2009 roku pofrunął na sparing z reprezentacją Brazylii. Do Mediolanu już nie powrócił. Przez prawie miesiąc nikt nie wiedział, gdzie przebywa i co robi. Zaniepokojony Mourinho wycedził: „To nie jest niezdyscyplinowanie lub żart, to o wiele bardziej poważna sprawa. Jedyne, co obecnie mogę zrobić – ze smutkiem, ale bez gniewu czy krytycyzmu – to nic. Musimy czekać i zobaczyć, jak to się wszystko skończy. Ale teraz martwię się o człowieka, nie o piłkarza”.

Adriano wreszcie przemówił. Ogłosił zakończenie kariery: „Na razie rezygnuję. Nie znajduję już żadnej radości w futbolu. Nie chcę już grać. Nie chcę wracać do Włoch, chcę mieszkać tu w Brazylii. Nie jestem chory. Pragnę tylko żyć w spokoju z moją rodziną w mojej ojczyźnie”. Piłka nożna straciła dla niego jakiekolwiek znaczenie. Porzucił Inter, twierdząc, że nie jest zadowolony z życia na północy Półwyspu Apenińskiego. Szczęścia postanowił szukać wśród dawnych  przyjaciół z rodzinnego miasta – Rio de Janeiro.

To właśnie w slumsach i na ulicach tego miasta się wychował. Dzieciństwo spędził w ubóstwie, uganiając się za futbolówką w dzielnicy – cieszącej się złą sławą – Vila Cruzeiro, gdzie wojny gangów, handel narkotykami, porwania oraz morderstwa były chlebem powszednim. Przyszły gwiazdor brazylijskiej piłki w wieku siedmiu lat widział strzelaninę i śmierć młodego człowieka. Trzy lata później jego ojciec został poważne ranny. Jedyną szansą ucieczki ze świata wypełnionego biedą i przemocą stał się futbol. Adriano wstąpił do akademii piłkarskiej Flamengo.

Po kilku latach Flamengo ponownie wyciągnęło do niego pomocną dłoń. Przygnieciony przez depresję oraz alkoholizm zawodnik powoli odżywał. Odzyskał wielką formę: ustrzelił m. in. dwa hat-tricki w lidze (w tym jeden przeciwko odwiecznemu rywalowi Fluminese), sięgnął po koronę króla strzelców i otrzymał nagrodę dla najlepszego gracza ligi. Przyczynił się do wywalczenia mistrzostwa, wrócił do reprezentacji. Na mundial w RPA jednak nie pojechał.

Latem 2010 roku przeszedł do Romy. Wtedy rozpoczęły się jego kłopoty z urazami. W ciągu siedmiu miesięcy na murawę wybiegł raptem pięć razy. Włodarze „Giallorossich” bardzo szybko rozwiązali z nim kontrakt. Adriano z powrotem trafił do Corinthians, lecz po dwóch tygodniach zerwał więzadła w kolanie. Kurował się przez pięć miesięcy. Dla Adriano było to stanowczo za długo.

W tym czasie uczęszczał do barów oraz pubów, z których za każdym razem wracał w stanie upojenia alkoholowego. Utracił prawo jazdy za prowadzenie samochodu pod wpływem wysokoprocentowych trunków. Wplątał się w niebezpieczne kontakty z dilerami. Policja zatrzymała go za rzekomy handel narkotykami. Parę dni później wypuściła, ponieważ nie posiadała dostatecznych dowodów. 24 grudnia 2011 roku był sprawdzą tragicznego wypadku - postrzelił przyjaciółkę, bawiąc się pistoletem ochroniarza.

Jak się wyleczył, to nie widywano go w klubie. Kiedy się pojawiał, nie mógł ćwiczyć, gdyż był pijany. Przytył, zatracił dawną sprawność i kondycję. Dostał areszt domowy, bo ważył sto kilo. Został poddany ścisłej diecie - miał jeść jedynie to, na co zezwolili mu lekarze. Musiał trenować trzy razy dziennie i kontrolować wagę.
Na niewiele się to zdało. Adriano w ciągu sezonu wystąpił w ledwie siedmiu spotkaniach. Według działaczów Corinthians opuścił 67 sesji treningowych. Ich cierpliwość wyczerpała się w momencie, gdy piłkarz trzy dni z rzędu zjawiał się w klubie w stanie upojenia alkoholowego. Zawodnik wylądował na bruku. Do dzisiaj nie znalazł nowego pracodawcy. Niedawny kolega z zespołu skonstatował: „Tylko szaleniec podpisałby z nim obecnie kontrakt”.

Historia Adriano to bezlitosne studium człowieka zniewolonego przez alkohol i depresję. W tej historii nie odnajdziemy pozytywnych przesłań, czy szczęśliwego zakończenia. Nie stwierdzimy, że Brazylijczyk nie powiedział jeszcze ostatniego słowa i niedługo wróci silniejszy. To, bowiem, historia człowieka upadłego, który rozmienił swój talent na drobne i jako sportowiec już chyba nigdy się nie podniesie.

1 komentarz:

  1. Witam.
    Post przypomniał mi smutną historię Sebastiana Deislera. Chociaż u niego nie alkohol był problem. Jednak tu i tu pojawiły się problemy psychicznie. Na MŚ 2002 roku miał być liderem reprezentacji Niemiec (obok Ballacka) - jednak kontuzja go wyeliminowała. Później były powroty kontuzję, i co najgorsze - depresja. Związane z depresją leczenie i zakończenie kariery (bądź co bądź było to zaskoczenie dla wielu) w dosyć młodym dla piłkarza wieku. Smutna historia wielkiego talentu.
    Pozdrawiam i zapraszam również na mój blog :)

    OdpowiedzUsuń