poniedziałek, 3 września 2012

BATE Borysów – przykład ze Wschodu



W 2008 roku wtargnęli niespodziewanie do fazy grupowej Ligi Mistrzów. Mieli zagrać kilka meczów, pozwiedzać Stary Kontynent, rodakom dać bezprecedensową okazję do radości, a znudzonym - powtarzalnością rywalizacji w europejskich pucharach – wyższym sferom egzotyczny powiew nowości.

Tymczasem w następnych latach piłkarze z Borysowa elitarne rozgrywki Champions League zaczęli odwiedzać coraz częściej, zabawiając się wśród futbolowej arystokracji nadspodziewanie zuchwale. Remisowali z Juventusem Turyn, AC Milanem, Paris Saint-Germian, Anderlechtem Bruksela, Zenitem Sankt Petersburg oraz Dynamem Kijów. Rozprawiali się z Evertonem, AZ Alkmaarem i Villarrealem.

BATE od pięciu sezonów – wliczając bieżący - rokrocznie gościło w fazach grupowych Ligi Mistrzów oraz Ligi Europy. Z dawnego Bloku Wschodniego taką samą regularnością może pochwalić się jedynie Szachtar Donieck. Inne opływające w bogactwa firmy z Rosji i Ukrainy w porównaniu do białoruskiej drużyny do europejskich pucharów zaglądały tylko okazjonalnie.

A przecież mówimy o zespole, który pierwszy raz do Champions League wepchnął się jako finansowy autsajder, z budżetem wynoszącym ledwie 1,5 mln euro. Który debiutując w tym pucharze znajdował się na najniższej pozycji i miał najniższy współczynnik w rankingu UEFA spośród wszystkich dotychczasowych debiutantów. Mówimy o ekipie, na którą z wyższością patrzyło nawet Levski Sofia. Bułgarzy jadąc do Borysowa na rewanżowy pojedynek eliminacji do LM z lekceważeniem nazwali przeciwników „robotniczym klubem ze sztucznego państwa”.

Jakby tego było mało, to Białorusinów do Ligi Mistrzów wprowadził trenerski młokos nad młokosy, najmłodszy szkoleniowiec w dziejach tego turnieju, który zasiadł na ławce w rundzie grupowej, 31-letni wówczas Victor Gonczarenko. Nim objął pierwszą kadrę, sprawował pieczę wyłącznie nad jej rezerwami. Od momentu, gdy został głównodowodzącym w Borysowie, sięgnął po cztery tytuły mistrzowskie, puchar oraz dwa superpuchary Białorusi.

BATE to w ogóle na własnym podwórku niezwyciężona forteca. Mistrzostwa od sześciu sezonów kolekcjonuje seryjnie. Na przestrzeni 14 lat na miejscu niższym niż drugie uplasował się raptem dwukrotnie. To również zespół ze skromną historią. Założony w 1973 roku, jako reprezentant zakładu robotniczego (BATE to akronim od słów „Borisov Works of Automobile and Tractor Electric Equipment”, co oznacza – „Borysowski Zakład Samochodowy i Traktorowych Urządzeń Elektrycznych”), szybko piął się po ligowych szczeblach. W 1976 triumfował w białoruskiej lidze ZSRR. W rozgrywkach zwyciężał jeszcze dwa razy, jednak w 1981 został rozwiązany.

Reaktywacja nastąpiła w nowej rzeczywistości – w niepodległej Białorusi. Wskrzeszone w 1996 roku BATE wystartowało w trzeciej lidze, a dwie wiosny później było w pierwszej. Startując w najwyższej klasie rozgrywkowej zajęło drugą pozycję. W następnym sezonie nie miało sobie równych, w cuglach zdobyło mistrzostwo, notując jedną porażkę.

Protoplastą pierwszych sukcesów zespołu był Yuri Puntus. Do Borysowa przybył z odległej rosyjskiej wyspy, położonej gdzieś na końcu świata. Pomagał tam w prowadzeniu drużyny z małej rybackiej wioski o nazwie Rybak Starodupskoye. Samodzielnie dowodził jedynie drugoligowcem z Rosji, który istniał zaledwie pięć lat. Nikłe doświadczenie nie przeszkodziło w wygraniu ligi.

Dziś BATE to społeczny fenomen. Nie tylko pierwszy białoruski klub, który awansował do Ligi Mistrzów, lecz także pierwszy, który podniósł poziom piłki nożnej w kraju do rangi zjawiska masowego. Zdaniem tamtejszych ekspertów dzięki piłkarzom z Borysowa zainteresowanie futbolem wzrosło wielokrotnie. Ich sukcesy otworzyły umysły Białorusinów na tę dyscyplinę. Mecze ekipy Gonczarenki ogląda więcej widzów niż spotkania reprezentacji. Po bilety ustawiają się tysiące ludzi, kolejki do kas zazwyczaj sięgają kilkuset metrów. O wejściówki ciężko, a u „koników” cena dochodzi do 200 dolarów.

BATE powinno zatem stanowić doskonałą ilustrację dla polskich prezesów, jak wzorowo kierować zespołem i uzyskiwać tak znakomite wyniki. Władze drużyny prowadzą oszczędną politykę transferową. Odkąd zaczęli notorycznie gościć wśród europejskiej elity, na transfery przeznaczyli 2,7 miliona euro (sama Legia w sezonie 2010/2011 na nowe nabytki roztrwoniła prawie 3,5 mln). W trakcie ostatniego okienka transferowego nie wydali na wzmocnienia nawet złamanego grosza.

W Borysowie stawia się przede wszystkim na rodaków. Kiedy ekipa rozpoczynała pierwszą przygodę w LM, w kadrze znajdowało się raptem paru Rosjan. W ciągu pięciu lat przez zespół przewinęło się ledwie 12 obcokrajowców, a obecnie jest ich dwóch. W podstawowej jedenastce regularnie wybiega na murawę dziesięciu Białorusinów. Swój sukces klub opiera na piłkarskiej akademii, z której pochodzą tak znani zawodnicy, jak: Aleksandr Hleb czy Vitali Kutuzov. Aktualnie dziewięciu graczy występuje w różnych sekcjach młodzieżowych, a dziewięciu kolejnych w pierwszej reprezentacji.   

Chętnie pouczamy naszego wschodniego sąsiada jak żyć, czerpać radość i wolność z demokracji. Białoruś natomiast może nas nauczyć jak grać w piłkę klubową. Jeszcze parę wiosen temu BATE klepało biedę. Budżet drużyny w przeliczeniu na złotówki wynosił siedem milionów. Teraz jego kapitał sięga kilkunastu milionów euro. W klasyfikacji UEFA cały czas pnie się w górę, zajmuje już 68 miejsce, za sąsiadów mając Borussię Dortmund oraz Lazio Rzym. Dla naszej piłki kopanej to bolesny przykład, jak niewielkim kosztem można osiągnąć naprawdę wiele.

1 komentarz:

  1. To może być kwestia tego, że tak jak napisałeś są królami swego podwórka. U nas nie ma takiego zespołu co by mógł zgarniać wszystkie narodowe talenty i trzymać w jednym klubie, wszelkie bogactwo rozchodzi się na kilka klubów. Może gdybyśmy połączyli Wisłę, Lecha i Legię w jeden klub to by coś z tego było. Z drugiej zaś strony w naszym kraju jest większe zainteresowanie Piłką..

    OdpowiedzUsuń