niedziela, 28 lipca 2013

Bébé fatalista

Dekadę temu nie miał niczego – rodziców, domu, przyszłości. Trzy lata temu cudowny zbieg okoliczności zgotował mu niezwykłą niespodziankę – trafił do Manchesteru United. Wówczas ziściło się jedno z tych marzeń niemożliwych do spełnienia. Raptem kilka dni wcześniej, niechciany już w klubie, musiał uciekać przed komornikami i ukrywać się w bagażniku auta swojego przyjaciela. Nie możemy jeszcze powiedzieć, że Bébé zupełnie zaprzepaścił życiową szansę. Jednak los, do niedawna dla niego tak łaskawy, ostatnio jakby sparszywiał i szykuje mu chyba tylko jeden, smutny koniec.

Impuls Fergusona

„Czasami trzeba kierować się instynktem i niekiedy działamy pod wpływem impulsu” – tłumaczył decyzję o ściągnięciu portugalskiego nastolatka do własnej drużyny Alex Ferguson. Przyznał, że na żywo w akcji widział go ledwie raz i, że oglądał jedynie zapisy wideo z jego gry.

W potężnej piłkarskiej machinie, jak Manchester, gdzie ryzyko wpadki i margines błędu eliminuje się do minimum, gdzie graczów obserwuje się godzinami, analizuje ich umiejętności i każdy, nawet najdrobniejszy ruch na boisku, gdzie dobiera się ich nie tylko pod względem talentu, ale także pod względem cech charakteru, kupno Portugalczyka i transakcja przeprowadzona w zaledwie tydzień powinna budzić największe zdziwienie. 

W istocie więc, transfer Bébé do angielskiego hegemona był niczym więcej niż tylko czystym przepadkiem, splotem nad wyraz szczęśliwych wydarzeń i okoliczności: obrotności Jorge Mendesa, który został agentem zawodnika na parę dni przed dopięciem transakcji; rekomendacji Carlosa Queiroza, który stał się głównym orędownikiem transferu; famy puszczonej w eter, jakoby młokosem interesowały się zespoły pokroju Realu Madryt; oraz naiwności samego Fergusona, sądzącego, że do rąk wpadł mu diament, który wystarczy oszlifować.

Kiedy menadżer ogłosił transfer i rozprawiał, że wydobył surowy materiał, wymagający tylko treningowego szlifu, wszyscy dziennikarze i kibice przecierali oczy ze zdumienia i zastanawiali, kim do cholery jest ten chłopak. Nie dało się znaleźć o nim, choćby wzmianki na Wikipedii, strony internetowe milczały, a jedynymi dostępnymi faktami z życiorysu człowieka, który właśnie wyważył drzwi do szatni United, były uczestnictwo w turnieju piłki ulicznej w Bośni i Hercegowinie oraz to, że na pięć tygodni przed transferem nadal zarejestrowany był w federacji portugalskiej, jako gracz trzecioligowca z Amadory. 

Marzenia i koszmary

„Jestem niesamowicie szczęśliwy. Pamiętam noce spędzone w mieście pod gołym niebem. Gdy spojrzę na to, co się wydarzyło, odnoszę wrażenie, że to sportowa wersja Kopciuszka” – opowiadał zszokowany splotem nadzwyczajnych zdarzeń Bébé. „To wygląda na bajkę, kiedy czytasz o jego historii” – mówił Alex Ferguson o młodzieńcu, który dekadę wcześniej martwił się o to, by nosić jakąkolwiek koszulkę, a lada moment miał przywdziewać strój „Czerwonych Diabłów”.

Dla gołowąsa, który kawał życia spędził w domu dziecka i na ulicach, gdzie uczył się futbolowego rzemiosła, przeprowadzka do Manchesteru mogła przypominać marzenie senne. Porzucony przez rodziców, do dwunastego roku życia wychowywany przez babcię, następnie decyzją sądu przeniesiony do instytucji charytatywnej Casa do Gaiato, zakasał rękawy i na betonowych kortach tenisowych – tam podobno doskonalił piłkarskie umiejętności - gonił swoje marzenia. 

Grywał w ulicznych rozgrywkach, ćwiczył w okolicznym młodzieżowym zespole, reprezentował drużyny bezdomnych. „Futbol może zmienić twoje życie” – przekonywał później na łamach gazet. Ta dyscyplina 
uwielbia takie historie i w jego przypadku odmieniła cały znany mu świat. 

Wprost z ulicy za 16 tysięcy funtów wylądował w trzecioligowej wtedy Estreli da Amadora, skąd chwilę potem przeniósł się do pierwszoligowej Vitórii de Guimarães i nim mrugnął oczami – wystąpił w sześciu 
sparingach, zdobył pięć bramek – przeszedł za ponad siedem milionów do jednej z najbardziej znanych na globie piłkarskich firm. Dwanaście tysięcy funtów zarabiane w ciągu roku w ekipie z Amadory, zamienił na dwanaście tysięcy otrzymywane w nowym klubie na przestrzeni tygodnia.

Wszystko do czasu przejścia do Manchesteru – momentalnie pokonywane szczeble kariery, sama transakcja i tempo w jakim to się rozegrało – było dla niego niczym sen. Kiedy jednak transakcję do United 
dopiął, idylla się skończyła i zupełnie niespodziewanie rozpoczęło się normalne życie. Od dzieciństwa gonił bez wytchnienia za swoimi marzeniami. Gdy je błyskawicznie i z dużą łatwością wyprzedził, te potem nieoczekiwanie zaczęły ścigać jego.

Odkąd trafił do Anglii, nie zachwycał. Zresztą trudno, żeby chłopak o tak marnej futbolowej edukacji, piłkarsko ukształtowany głównie na ulicach, miał nagle zawojować stadiony świata. Jorge Paixão, jego opiekun w Estreli wyjaśniał: „On jest owocem futbolu ulicznego. Aktualnie gracze od maleńkiego szkoleni są w klubach, on w ogóle tego nie posmakował. Uczył się gry wyłącznie na ulicach”. To raczej wina Fergusona i jego sztabu. Tym razem nos Szkota nie zadziałał odpowiednio (skądinąd nie po raz pierwszy). Bébé znalazł się w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiednim dla siebie czasie.

W pierwszym sezonie wystąpił w siedmiu spotkaniach, na nikim nie zrobił wrażenia, można było zauważyć jak bardzo od kolegów odstaje. Później przyszło wypożyczenie do Besiktasu Stambuł, ciężka kontuzja i wielomiesięczny rozbrat z futbolem. Zwykłe życie zmieniło się w prawdziwy koszmar. Kiedy wrócił na wyspy, miejsca Manchesterze dla niego już nie było. Ferguson w mniej istotnych meczach chętniej stawiał na zawodników z młodzieżówki niż na niego. Portugalczyk nie łapał się nawet do podstawowej jedenastki drużyny U-21.

Bajka o zabarwieniu tragicznym

Tego lata nie pojechał na obóz z pierwszą kadrą do Australii, został w lokalnym ośrodku treningowym wraz z juniorami „Czerwonych Diabłów”. W kwietniu jawnie skrytykował własnego szkoleniowca, że ten nie traktował go poważnie. Szkot mógł sobie pomyśleć, że kupił - niechcianego obecnie - kota w worku, który w dodatku postanowił szczekać. 

Dni Bébé na Old Trafford są policzone. Rozpoczynał pięknie, wprost z ulicy wkraczał do wyśnionego świata gwiazd piłki kopanej, ale skończył marnie – najprawdopodobniej zadłużony w urzędzie skarbowym, chował się przed komornikami w bagażniku samochodowym. Jeżeli zatem chce ratować karierę, to nie ma wyjścia, powinien wyjechać z Anglii. 

Bébé do niedawna trzymał swój los w garści. Ostatnio zaczął mu się on jednak wymykać z rąk. Teraz, to parszywe fatum panuje nad nim niepodzielnie. Na tym polega właśnie jego fatalizm, że po raz kolejny musi się zdać na łaskę losu. A ten może nie być już tak łaskawy, jak niegdyś.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz