czwartek, 19 stycznia 2012

Ile futbolu zostało w futbolu ?

Dawno temu w starożytnej już epoce, piłka nożna, jako ważna gałąź sportu, uchodziła za skarbnicę najszlachetniejszych i najczystszych idei. Była naturalną formą współzawodnictwa, nieco spontaniczną i romantyczną, zjednywała ludzi, eliminowała wszelkie uprzedzenia oraz podziały rasowe czy kulturalne. Na boisku każdy był równy. Z biegiem lat, kiedy dyscyplina nabierała znamion profesjonalizmu, istotna okazywała się tożsamość narodowa, a przywiązanie do klubowych barw, walka o zwycięstwa, trofea i prestiż, stanowiły jej największe dobra.
Dziś ogólnoświatowe trendy (wszechobecna korupcja, optymalizacja dochodów, minimalizacja ryzyka) zmieniają piłkę nożną w gałąź biznesu, doszczętnie skomercjalizowaną, gdzie decydującą rolę odgrywa pieniądz. Dawne piękne idee zostały porzucone, a ich skrawki mogliśmy jeszcze do niedawna obserwować na szczeblach niższych lig lub w uboższych państwach. Do niedawna.


Imperium fałszerzy z Singapuru

To przede wszystkim w niższych ligach funkcjonuje futbolowa mafia z Singapuru, której macki sięgają praktycznie każdego zakątka świata, a skala procederu jest przerażająca. Toczące się nadal śledztwo wykazało różnego rodzaju nieprawidłowości i dziwaczne sytuacje w meczach rozgrywanych w pięćdziesięciu państwach. Fałszowanie wyników stało się procesem nagminnym. Nasz lokalny problem z korupcją w Ekstraklasie względem postępowań azjatyckiej szajki wydaje się zaledwie dziecinną igraszką, a działania popularnego „Fryzjera” w obliczu działań jej głównego herszta Wilsona Raja Perumela nic nie znaczącym psikusem.

Zdarzyło się jesienią 2010 roku. Gdy Bahrajn wygrywał z reprezentacją Togo 3:0, nikt jeszcze nie wiedział, że afrykańska drużyna złożona była z piłkarzy-amatorów, którzy nie mają z Togo nic wspólnego. Gospodarze mówili jedynie coś półgębkiem o słabym zaangażowaniu rywala, ich nad wyraz mizernej kondycji. Konsternacja nastąpiła, kiedy federacja z Afryki zaprzeczyła, jakoby wysyłała swoich zawodników na towarzyskie spotkanie w Azji. Okazało się, że nieprawdziwych futbolistów podstawiła konkurencyjna mafia, wietrząca szansę na szybki i bezproblemowy zarobek, stawiając na wysoką wygraną Bahrajnu. Przekupiony był też sędzia - już przez Perumela - który nie pozwolił na zbyt dużą porażkę ekipy z Czarnego Lądu (nie uznał pięciu bramek).

We Włoszech z kolei bramkarz trzecioligowego Cremonese, aby spełnić zobowiązania wobec gangsterów (obiecał im przegraną), dolał do wody - pitej przez jego kolegów z zespołu - dużej ilości środka uspakajającego. Finał mógł być tragiczny, dwóch futbolistów trafiło do szpitala, a trzeci wpadł z samochodem do rowu. Trop zapoczątkowany w tym małym miasteczku, doprowadził do wykrycia afery korupcyjnej, w której brała udział znacząca grupa byłych i czynnych piłkarzy (m. in. Giuseppe Signori, Cristiano Doni, Luigi Sartor). Dopiero potem skandal rozpłynął się na inne państwa, aż urósł do rozmiaru globalnego.

Prawdziwym rajem dla mafii stała się Finlandia. To tam fałszowano na masową skalę, tam Singapurczycy kupili sobie klub. Najczęściej typowali ilość goli jaka padnie pomiędzy 70 a 75 minutą. Wszystko nadzorował Perumel, który całkowitą opieką objął również reprezentację Zimbabwe, gdzie skorumpowani byli nie tylko gracze, trenerzy i sędziowie, ale także działacze oraz dziennikarze. W latach 2007-2009 ustawionych zostało 15 międzypaństwowych meczów tego kraju.

Ostatnio korupcyjny szwindel gnębił futbol w Turcji, Grecji, Chorwacji, Izraelu albo Korei Południowej (tam sprawa wygląda na tyle poważnie, że federacja zastanawia się nad zamknięciem ligi i wprowadzeniem wykrywacza kłamstw). FIFA przeznaczy Interpolowi na zwalczenie tego procederu 20 milionów dolarów w ciągu 10 lat. Jednak księstwo Blattera wydaje się bez szans w walce z mocarstwem bukmacherskim, gdyż cały azjatycki rynek – zarówno ten legalny jak i nielegalny – rocznie generuje zysk w postaci 450 milionów dolarów.

Piłkarskie korporacje
Jeśli futbol dławi korupcja, to w równie skuteczny sposób tę dyscyplinę sportu zabija totalna komercjalizacja. Kluby niczym wielkie korporacje w pierwszej kolejności dbają o finansową stabilność. Każdy transfer, niemal każdy wydany funt podlega skrupulatnej analizie ekonomicznej. Prezesi oraz dyrektorzy na murawach widzą wyłącznie cyfry i mamonę, a w piłce sposobność na doskonały biznes. Nie liczą się z fanami, ambicją zawodników, nie zwracają uwagi na zwycięstwa, porażki, zdobyte trofea. Widzą jedynie kupę upchanych szmalem portfeli kibiców i nieograniczone możliwości zwiększenia zysku.

Ivan Gazidis, dyrektor wykonawczy Arsenalu Londyn, tak w ubiegłym roku tłumaczył możliwą wpadkę w eliminacjach do LM: „Myślę, że uda nam się zakwalifikować do Ligi Mistrzów, lecz chciałbym zaznaczyć, że mamy dobrą sytuację materialną i możemy sobie poradzić bez tych pieniędzy. Nie tylko poradzić, możemy również rywalizować z innymi pod tym względem. To by było nierozsądne budować model biznesowy klubu opierający się na dochodach wyłącznie z tych rozgrywek”.

Jeszcze dalej w swych wypowiedziach zapędził się zwierzchnik Borussi Dortmund Hans-Joachim Watzke. Po kompromitującej wyjazdowej porażce z Olympiakosem Pireus, stwierdził: "To Bundesliga, a nie Liga Mistrzów jest priorytetem”. Z każdym kolejnym przegranym pojedynkiem wściekłość kibiców stale rosła. Prezes natomiast zachowywał zupełny spokój, bo wiedział, że klub nic nie straci. Nie straci finansowo.

Genetyka i matematyka

By bilans przychodów i strat zawsze był dodatni trzeba zminimalizować ryzyko w piłce nożnej. Nieudane transfery, kontuzje kluczowych graczy, wahania formy, nieodpowiedni system szkolenia młodzieży to nieodłączny element futbolu. Element niezbyt pożądany przez finansistów pracujących w klubach. Tym, co może pomóc w wyrugowaniu jakiegokolwiek przypadku jest nauka. Stoimy bowiem w przededniu rewolucji naukowej sportu.

Z pomocą spieszy matematyka. Analizy statystyczne w baseballu to codzienność, do piłki kopanej dopiero wkraczają. Prezesi zatrudniają armię analityków, których zadaniem jest eliminacja ryzyka, np. wpadek transferowych. Wszystko sprowadza się do rachunku prawdopodobieństwa, ciągu liczb, ukazujących przydatność danego zawodnika do drużyny. Wylicza się, czy dzięki konkretnym umiejętnościom gracza (drybling, uderzenie na bramkę, celność podań) w danym sektorze boiska w trakcie akcji ofensywnej rośnie bądź maleje prawdopodobieństwo zdobycia gola. Monitoruje się wydolność piłkarzy, szybkość reakcji, podejmowanie decyzji w określonych minutach meczu. Jeżeli ktoś do algorytmu nie pasuje, do zespołu nie trafi (skrajni indywidualiści, którzy stanowią niepotrzebne niebezpieczeństwo na murawach, mogą zostać objęci w niedalekiej przyszłości ochroną, jako jednostki wymierające).

Kluby pragną ponadto sprawdzać DNA przyszłych futbolistów, by znaleźć tych najbardziej uzdolnionych. Podobno 170 z 20 tysięcy genów człowieka odpowiada za nośnik talentu. Naukowcy potrafią także orzec, czy dany zawodnik jest podatny na kontuzje, czy w następnych latach rozwinie szybkość i wytrzymałość. Ponoć za 10-15 lat badania genetyczne staną się standardem. Wówczas egzemplarze zbyt słabe, nieudolne fizycznie będą usuwane ze świata sportu już na samym początku (nie oczekujmy, że w przyszłości spotkamy drugiego tak cherlawego geniusza, jak Lionel Messi).

Zapomnij o normalności
Do piłki nożnej wkroczył plugawy świat z całym arsenałem swych najohydniejszych zwyczajów i nawyków. Globalne tendencje zmieniły tę dyscyplinę nie do poznania. Jedno jest pewne, pytanie – ile futbolu zostało w futbolu – z biegiem lat będzie coraz bardziej sugestywne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz