piątek, 20 czerwca 2014

Sen Kostaryki


Mieli piękny sen: jechali na mundial jako zupełni outsiderzy, nikt nie dawał im nawet promila szans na strzelenie bramki, oni tymczasem rozprawili się z faworyzowanymi drużynami i wyszli z grupy śmierci. Wtem obudzili się… i wygrali z Urugwajem. Uczucie magii pozostało. Musieli nagle zrozumieć, że wszystko to, co widzą „snem jest tylko, we śnie snem”. I postanowili śnić dalej.

Comfortably numb

Trzy zaskakujące zastrzyki szczęścia i dawka upojnej wiktorii nad „Urusami”, która momentalnie rozeszła się po całym kostarykańskim krwiobiegu, powodując floydowskie przyjemne odrętwienie - to uczucie nie jest im kompletnie obce. Oni przeżyli już to dwadzieścia lat temu z okładem. To nie pierwszy raz, gdy „Ticos” sprawili oszałamiającą sensację na mundialu.

Podobnym przyjemnym odrętwieniem kończyły się mistrzostwa w 1990 roku. W jednej grupie z Brazylią, Szwecją i Szkocją, prowadzeni na szafot, postanowili sobie zadrwić z futbolowych potęg. Debiutant nie dał się Szkocji, którą pokonał 1-0, by w decydującym spotkaniu upokorzyć zwycięstwem 2-1 Szwedów z Thomasem Ravellim i Tomasem Brolinem w składzie, wydzierając im awans w 88 minucie.

Rzeczy niebywałe robili pod okiem Bory Milutinovicia, trenerskiej legendy, specjalisty od dowodzenia maluczkimi, który na poprzednim mundialu kierował Meksykiem i zaglądał na trzy następne. Z „Ticos” dokonali czegoś historycznego i bezprecedensowego. Ich przygoda zakończyła się wprawdzie w 1/8 finału porażką 1-4 z Czechosłowacją, lecz kolejne pokolenia Kostarykaninów pamiętały i ciągle przypominały.

„Jeśli mam być szczery, to duży ciężar dla wielu następnych generacji, każdą z nich zawsze porównuje się do tamtej. A to nie takie łatwe, bo musimy walczyć z naszymi rywalami oraz szczęśliwymi wspomnieniami” – opowiadał na łamach serwisu fifa.com Cristian Bolaños, skrzydłowy.

Powrót do przyszłości

Przez ponad dwie dekady natrętnie porównywano wszystko, co biega po kostarykańskich boiskach do tego, co udało się osiągnąć w 1990 roku. Każdy sukces i każde większe zwycięstwo mierzono miarą mistrzostw w Italii. Wszystkie niepowodzenia i porażki budziły wspomnienia tego nad wyraz dobrego dla tamtejszej piłki rocznika.

Były dwa kolejne mundiale – 2002 oraz 2006 – na czele z prawdopodobnie największą gwiazdą kostarykańskiego futbolu, Paulem Wanchopem. Były sromotne przegrane i tylko jedna wygrana z innym totalnym outsiderem, Chinami. W zasadzie, to „Ticos” mają raptem jedno miłe wspomnienie z tych turniejów – remis z Turcją, późniejszym medalistą.

Kostarykanie chyba musieli cofnąć się w czasie, by przypomnieć sobie, że potrafią jeszcze dobrze grać w piłkę. Świadoma i sentymentalna podróż do przeszłości, do roku 1990, który przed mistrzostwami Brazylii przywoływali zawodnicy, a następnie błyskawiczny powrót do przyszłości przyniosły zupełnie nieoczekiwany efekt. Kostaryka zagrała tak jak nigdy, tak jak wtedy na Półwyspie Apenińskim, i pokonała drużynę sklasyfikowaną na 7 miejscu w rankingu FIFA.

Czy „Ticos” mogą dalej śnić, jeżeli zrobili już pierwszy poważny krok? Czy możemy oczekiwać po nich powtórki z rozrywki z turnieju we Włoszech, skoro na jej drodze stoją jeszcze dwa futbolowe mocarstwa?

Bukmacher (nie)prawdę Ci powie

Przed mundialem najpopularniejsze zakłady bukmacherskie z dużą pewnością siebie przewidywały, że przygoda Kostaryki w Kraju Kawy zakończy się nie tylko w pierwszej rundzie, ale również bez punktu na koncie i choćby zdobytej bramki. Dawano jej zaledwie 16% szans na wyjście z grupy.

„Jeśli skoncentrujemy się na naszych indywidualnych umiejętnościach i zespołowej współpracy, możemy powtórzyć albo nawet poprawić wynik z 1990 roku” – powiedziało się przed mundialem selekcjonerowi, Jorge Luisowi Pinto. Powiedziało się i każdy w jego państwie musiał te słowa odebrać z niedowierzaniem. Nie lekkim, a ogromnym niedowierzaniem, bo 34 wówczas w rankingu FIFA ekipa miała skutecznie powalczyć z wicemistrzem Europy, czwartą drużyną świata i reprezentacją z Rooney’em oraz Gerrardem w składzie. Dla przeciętnego Kostarykanina to coś nierealnego, jemu nie mieści się to po postu w głowie.

Dokonać tego ma trener, który po raz pierwszy pojechał na mistrzostwa i który zaznał smaku niepowodzenia w eliminacjach już dwukrotnie – najpierw z Kostaryką, a potem z Kolumbią. Ten entuzjasta metod Jose Mourinho po raz drugi wszedł do tej samej rzeki, a w kwietniu przeżył osobisty dramat. Złodzieje ukradli mu samochód, a wraz z nim notebooka, gdzie przechowywał dane z dwudziestu lat kariery szkoleniowej, m. in. z kontaktami z ludźmi ze świata piłki i własnymi notatkami.

Trzy mocne ogniwa i garstka rzemieślników - dokonać niemożliwego ma ekipa posiadająca w bramce tegosezonową rewelację La Liga, która jeszcze kilkadziesiąt miesięcy temu była kimś kompletnie anonimowym. Jak na rewelację przystało, Keylor Navas ratował skórę obronie w pojedynku z „Urusami”. Defensywie, w której po lewej stronie grał znany nam z polskich boisk Júnior Díaz, czyli ktoś, kto spędził trzy sezony w środowisku wybitnie niesprzyjającym futbolowemu rozwojowi. I pozostałych graczach rozsianych po świecie, reprezentujących barwy klubów z pięciu różnych państw na dwóch kontynentach.

Urzeczywistnić nierzeczywiste pragnie jednak zespół, który w ofensywie ma naprawdę kreatywne i groźne żądła. Z Bryanem Ruizem, wicekrólem strzelców Eredivisie w koszulce Twente Enchede w sezonie 2009/2010, lecz którego kariera od tamtej pory wyraźnie wyhamowała. Po nieudanej przygodzie w Fulham Londyn próbuje odbudować się ponownie w Holandii, tym razem w PSV Eindhoven. I z Joelem Campbellem, najbardziej obiecującym z nich, od dłuższego czasu zawodnikiem Arsenalu, ale rozsyłanym po całej Europie, robiącym ostatnio furorę w greckim Olympiakosie. A wiele wskazuje na to, że teraz Campbell do „The Gunners” wreszcie wróci na stałe.

Pura vida

Wskrzesić duchy przeszłości chce zespół, wydawać by się mogło, w żaden sposób nieprzystający do pozostałej trójki. W tej, w gruncie rzeczy, nieznanej piłkarskiej galaktyce potrafiły jednak rozbłysnąć gwiazdy chociaż na miarę jednego szokującego zwycięstwa z Urugwajem. I tym bardziej na mundialu tak szalonym, gdzie padają średnio prawie trzy gole na mecz i zupełnie nic nie jest pewne, swoje pięć minut może mieć nawet niepozorna Kostaryka.


Nazywana Szwajcarią Ameryki Północnej, to ponoć miejsce najbardziej przyjazne środowisku na globie, pozbawione jakichkolwiek konfliktów, od 1949 roku nieposiadające armii, a według „Happy Planet Index” dodatkowo najszczęśliwsze na Ziemi. Jeśli więc pokonają Włochy lub Anglię, to od nadmiaru szczęścia chyba tam wszyscy zwariują.

3 komentarze:

  1. Dziś sen Kostaryki sie spełnił i Ci którzy zostali skazani przez media na pożarcie jako pierwsi wchodzą do następnej rundy Kamil chciałbym Cie też zaprosić czasem na mojego bloga www.mateball.com/mruz Szukamy nowych utalentowanych redaktorow jak ty do naszej grupy :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Kostaryka... Ach, przed mundialem nawet nie przyszło mi do głowy, że piłkarze tego kraju będą grać tak efektownie i efektywnie zarazem!

    OdpowiedzUsuń
  3. Każdy kibicuje zespołom, którzy mieszają szyki faworytom

    OdpowiedzUsuń