środa, 25 czerwca 2014

Angielska puszka Pandory

Gdy ją otworzyli i uleciał z niej bezlik talentów, kiedy rozpanoszyły się one po wszystkich najlepszych klubach, przestraszeni ogromem bogactwa jakie się im trafiło, zamknęli jej wieko. Ale na jej spodzie pozostały w uwięzieniu wyniki oraz sukcesy. Generacja, nazywana złotą, jakiej chyba „Synowie Albionu” nie posiadali nigdy, miała na długie lata zapanować nad piłkarskim światem. Tymczasem tyle z niej zostało, że na Wyspach pragną o niej jak najszybciej zapomnieć.

Nie wszystko złoto, co się świeci

W jakiej futbolowej ekstazie musieli żyć na przełomie wieków Anglicy. Do diabelnie zdolnej i względnie doświadczonej grupy, której trzon stanowili ludzie Fergusona, napływali kolejni błyskotliwi młodzianie, następnym falom domorosłych talentów nie było po prostu końca. Anglia wkroczyła w wiek nieustannego piłkarskiego przypływu. To miała być era wiecznej szczęśliwości, usiana niezapomnianymi meczami i sukcesami.

To ówczesny dyrektor wykonawczy federacji, Adam Crozier, zachwyciwszy się niecodzienną mieszanką obiecujących graczy i otrzaskanych w dorosłym futbolu gwiazd, ukuł termin „złota generacja”. Termin, który podchwyciła prasa i otrąbiła jej narodziny. Wszyscy ozłocili to pokolenie zawczasu, co z sezonu na sezonu ciążyło im coraz bardziej. Pokolenie, które najwidoczniej musiało sobie wziąć do serc stare porzekadło rockandrollowców – „żyj szybko, umieraj młodo” – gdyż jeszcze w sile wieku pogrzebało się swoją domniemaną wówczas wielkością.

Wyrosło nagle zgrają juniorów momentalnie dorastających w futbolu, robiących błyskawiczne kariery, wdzierających się przebojem na boiska i od razu wiedzącym, czego chce. Przecież to na mundialu we Francji w kontekście reprezentacji Anglii najczęściej mówiło się o Michaelu Owenie - niespełna 19-latku, który robił wtedy na francuskich stadionach furorę - oraz o czerwonej kartce Davida Beckhama w meczu z Argentyną, 23-latku będącym już ikoną Wysp. Niecałą dekadę później o Owenie nikt nie pamiętał, a z Beckhama więcej zostało showmana niż prawdziwego zawodnika.

Określenie „złota generacja” okazało się wyłącznie pustym sloganem, pozbawionym jakiegokolwiek znaczenia, bo w piłce reprezentacyjnej nie osiągnęła ona praktycznie nic. A przynajmniej tyle, ile po niej oczekiwano. Generacja obwieszczona przez media wielką, pięć nieudanych turniejów dalej zmalała drastycznie w oczach Anglików.

Stracone pokolenie

Cała Anglia żyła tylko iluzją potęgi. Posiadali zgraję najbardziej utalentowaną z utalentowanych, swego czasu niewielu na globie mogło się z nią równać, więc czymś zupełnie naturalnym stały się wyostrzone apetyty i wzmożone oczekiwania. I właśnie te oczekiwania zjadły reprezentację od środka.

Grupa wybitnie uzdolnionych ani razu nie wzięła spraw w swoje nogi. Od Ronaldinho lobującego Davida Seamana, przez przeklęte serie jedenastek z Portugalią i jeszcze bardziej przeklętego Luisa Felipe Scolariego, który eliminował ich trzykrotnie, po pogrom w pojedynku z Niemcami – w tych ważnych spotkaniach i ich najistotniejszych, decydujących momentach zawodzili.

A przecież mówimy o pokoleniu, które łącznie wzięło prawie setkę trofeów, w klubowej piłce zdobyło wszystko, co było do zdobycia. Mówimy o trzynastu triumfatorach Ligi Mistrzów i o czternastu krajowych mistrzach. Mówimy wreszcie o graczach najbardziej medialnej i najpotężniejszej ligi na kuli ziemskiej – pięciokrotnie z rzędu zaglądała do finału Champions League. Tymczasem w futbolu międzynarodowym nie otarło się ono o choćby jeden puchar.

„Złota generacja”, która w swoich zespołach świeciła pełnym blaskiem, w drużynie narodowej blask traciła. Gasła ich moc, siła malała, duma nikła, ambicja, waleczność i przebojowość umykały, a umiejętności zanikały. Doskonale zorganizowani i żądni zwycięstw za wszelką cenę w klubach, w kadrze nie potrafili stworzyć namiastki tego, co pokazywali na co dzień. Dla nich to była ponad dekada spod znaku klubowych wzlotów i bolesnych reprezentacyjnych upadków.

Syndrom zaprzepaszczonej wielkości

Jest pewien symbolizm w największej boiskowej wiktorii tego pokolenia, do której wciąż się na Wyspach wzdycha – wyjazdowego rozgromienia Niemców 5-1. Ekipa na piłkarskiej fali pokonała zespół w zupełnym odwrocie, podstarzały i bez jakichkolwiek widoków na przyszłość. I ten zespół w odwrocie na mundialu w Korei i Japonii zaszedł do finału, a ekipa na fali musiała zadowolić się jedynie ćwierćfinałem.

I dalej: kiedy Niemcy zrewolucjonizowali swój system szkolenia i odmienili kompletnie oblicze własnego futbolu, Anglicy tylko się pogrążali. W kadrze przewijały się ciągle te same twarze, a każdy turniej kończył się z identycznym skutkiem. Zaraz po nim zaczynały się niekończące się wzajemne oskarżenia i poszukiwania winowajcy całego zła. Świat tymczasem parł do przodu i nie oglądał się na nic, tym bardziej na zirytowanych Wyspiarzy.

Zirytowanych głównie swoimi selekcjonerami, którzy bezradnie próbowali uchylać wieko z zamkniętymi wynikami i dokonaniami. Bo trzeba pamiętać, że nad tym gronem wielkich nazwisk opiekę roztaczali menedżerowie dorastający im swoją wielkością. Nawet jeśli Szweda Svena-Görana Erikssona określi się oportunistą niezdolnym do podejmowania trudnych decyzji, o czym wspominał Gary Neville, to wypada przyznać, że swego czasu był to trener absolutnego topu. A sterujący kadrą kilka lat później Fabio Capello w każdym zespole, w którym się pojawił, zawsze był gwarantem sukcesów.

Z tą generacją było więc tak, jak z niektórymi wybitnymi aktorami polskiego kina, którzy nigdy nie zostali w pełni wykorzystani. Tak tutaj, w reprezentacji Anglii, nie potrafiono wykrzesać z graczy maksimum, nie umiano oddać jej potencjału.

Zakładnicy przewidywalności

Nieodłącznym problemem wszystkich kolejnych szkoleniowców stało się to, jak w jednym składzie upchnąć Scholesa, Beckhama, Gerrarda i Lamparda. Co więcej, preferowany przez Erikssona system 4-4-2 nie działał w stu procentach. Zmiana ustawienia na 4-5-1 na mundialu w Niemczech również nie przyniosła pożądanego skutku. A za swego rodzaju futbolową zbrodnię stulecia należałoby przyjąć to, że nigdy nie wykorzystano w pełni możliwości Scholesa. Człowieka, którego Xavi uznał najlepszym pomocnikiem ostatnich dwóch dekad, a który karierę reprezentacyjną zakończył w 2004 roku w wieku 30 lat z 66 występami na koncie. 

„Synowie Albionu” używanym najczęściej ustawieniem 4-4-2 i atakiem zazwyczaj złożonym z niskiej, dynamicznej „dziesiątki” oraz wysokiej, dobrze zbudowanej „dziewiątki” stali się zakładnikami przewidywalności. Jeżeli dodamy do tego stale przewijające się, te same nazwiska, bez względu na ich formę, to otrzymamy przepis na piłkarską stagnację, która idzie w parze z rychłym niepowodzeniem.

Chociaż zawodnicy w swoich wypowiedziach anatomii porażki doszukiwali się w zgoła odmiennych rzeczach. Rio Ferdinand w wywiadach powtarzał, że to pokolenie zabiła zwyczajna presja, że nie mogli oni dać wszystkiego drużynie narodowej. Gerrard stwierdził, że ta grupa powinna była wypaść zdecydowanie lepiej, lecz czasami brakowało jej po prostu szczęścia. Lampard na łamach „The Guardian” opowiadał, że o „złotej generacji” powinno mówić się dopiero w przypadku wygrania mistrzostw. Według niego to permanentnie  wymawiane i powracające przed każdym turniejem określenie zniszczyło ich od wewnątrz. A Capello po dwóch meczach w RPA opowiadał o strachu, jaki noszą w sobie liderzy ekipy.

Coup de grâce

„Złota generacja” nie umarła nagle, jednym ścięciem wraz z końcem przygody w Brazylii. Ona konała powoli i w bólach. A jej gwiazdy żegnały się spektakularnie źle. Poza wspomnianym Scholesem, mundialem w 2006 roku pożegnał się Gary Neville, Sola Campbella pogrążyła klęska Steve’a McClarena w eliminacjach do Mistrzostw Europy 2008, Joe Cole rozstawał się z reprezentacją kompletną klapą w RPA, Beckhama z tego turnieju wykluczył uraz, po drodze kontuzje wykończyły Hargreavesa oraz Owena, a w ostatnich trzech latach oficjalnie odchodzili Terry, Ferdinand i Ashley Cole. Obecnym zaś mundialem z kadrą kończy na pewno Lampard i być może Gerrard.


Ale jedno, sprawne, bezbolesne cięcie przydałoby się właśnie teraz. Pogrzebanie tej puszki Pandory i zapomnienie o pokoleniu, które przysporzyło tylu przykrości. Zupełne zdystansowanie się i rozpoczęcie nowego rozdziału. 

3 komentarze:

  1. Jedyna porownywalnie i przewidywalnie zawodzaca reprezentacja na wielkich turniejach to jak dla mnie Wybrzeze Kosci Sloniowej. Taka afrykanska zlota generacja

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, choć odnoszę wrażenie, że Wybrzeże z tą swoją generacją mogło coś osiągnąć, a Anglia ze swoją po prostu musiała.

      Usuń
  2. Najśmieszniejsze jest to, że te angielskie talenty nigdy nie zrobiły kariery..

    OdpowiedzUsuń