czwartek, 12 czerwca 2014

Kto jak nie Polska?

Od Oscara Bońka Garcii, przez drugi garnitur Francji z Afryki, po treningi mające niewiele wspólnego z futbolem – na mundialu nie zabraknie polskich akcencików i drużyn, którym nie musimy wiele zazdrościć, oprócz oczywiście samego udziału w turnieju. Nigdy nie wygrali meczu na mistrzostwach, nigdy nie wyszli z grupy, skazywani na pożarcie - na widok ich mikroskopijnych sukcesików nasze serca, od lat przyzwyczajone do klęsk i porażek, mogą zabić mocniej.

Algieria

W państwie o niemal identycznej liczbie ludności jak w Polsce, równie bolesne i prawdziwe, co ostatnimi czasy dla naszej piłki reprezentacyjnej, stało się powiedzonko, że pierwszy mecz jest tym otwarcia, drugi spotkaniem o wszystko, a trzeci jedynie pojedynkiem o honor. Dla tego najwyżej sklasyfikowanego w rankingu FIFA spośród afrykańskich drużyn kraju, będzie to czwarty mundial. Nigdy jednak nie przebrnęli rundy grupowej, chociaż z dwóch mistrzostw wracali ze skalpami, którymi mogli śmiało pochwalić się w ojczyźnie – szokująca wygrana z RFN 2-1 w 1982 roku i zadziwiający remis z Anglią w RPA.

Teraz ma być jednak zupełnie inaczej. A historyczny awans do dalszej fazy mają pośrednio zapewnić przepisy FIFA. To dzięki nim Algieria czerpie z francuskich szkółek piłkarskich pełnymi garściami, tak jakby była u siebie. Nie musi już się martwić o to, czy gracz rozegrał sparing w koszulce drużyny narodowej, czy wyrósł w odmiennym systemie szkoleniowym i przebrnął przez wszystkie szczeble zespołów juniorskich.

Przed turniejem w RPA dziennik „Le Monde” określił Algierię mianem „drugiej reprezentacji Francji”. Nic dziwnego, gdyż w jej kadrze znalazło się wówczas 17 graczy pochodzących z państwa Starego Kontynentu. Nie inaczej jest teraz. W ekipie jest obecnie 16 zawodników urodzonych we Francji, z czego 8 wywodzi się wprost z tamtejszych młodzieżówek. Swego rodzaju zamiłowanie do naturalizowania piłkarzy – choć na nieco mniejszą skalę - może być kolejnym elementem łączącym ojczyznę Zidane’a z naszym krajem.

W ten oto sposób w kadrze Algierii uświadczymy niezwykle zdolne pokolenie z silnych europejskich klubów, jakiego nigdy byśmy tam nie spotkali. Znajdziemy tam obrońcę z Napoli Faouzi Ghoulama, pomocników z Interu – Saphira Taïdera – oraz Tottenhamu – Nabila Bentaleba – oraz napastnika Valencii, Sofiane Feghouliego. Do tego dochodzą jeszcze zawodnicy z Porto, Udinese oraz ze Sportingu.

Jeden człowiek odmienił tamtejszy futbol jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Mohamed Raouraoua, od 2001 roku szef federacji piłkarskiej, od dawna wywierał naciski na FIFA, żeby ta zmieniła reguły reprezentowania kraju. Ale aktualny algierski futbol zbudowano nie tylko na naturalizacji, wieloletni prezydent zreformował również lokalną ligę, która daje teraz reprezentacji dodatkowy plon zdolnych graczy.

Raouraoua namówił jeszcze, by nad tym algiersko-francuskim miszmaszem zapanował Vahid Halilhodžić . Bośniak o bogatym trenerskim CV. Szkoleniowiec, którego na dobrą sprawę nie powinno już być w tym państwie. Blamaż w Pucharze Narodów Afryki w 2013 roku – dwie porażki w grupie i brak awansu – oraz zapis w kontrakcie, które zakładał minimum dotarcie do półfinału, miały przekreślić jego przygodę z ekipą z Czarnego Lądu. To kibice jednak wstawili się za nim i dziś, w przededniu mundialu, w Bośniaku pokładają główne nadzieje, że ich ulubieńcom, trzeciemu bądź czwartemu garniturowi Francji, wreszcie uda się wyjść z grupy.

Honduras

Nigdy nie wygrali meczu na mistrzostwach i nigdy nie zagrali z Polską. Nie oznacza to jednak, że nie odnajdziemy tam polskich akcentów. Mowa tutaj nie tylko o „Wojnie futbolowej”, zbiorze reportaży Ryszarda Kapuścińskiego, z których jeden taktuje o wojnie Salwadoru z Hondurasem, ale również zawodniku kadry na mundial w Brazylii – Oscarze Bońku Garcii.

Skrzydłowy występujący w zespole MLS Houston Dynamo, jako drugie imię otrzymał Boniek, gdyż tak zażyczył sobie jego ojciec. Matka miała wybrać pomiędzy dwoma gwiazdami mundialu 1982 – Polakiem lub Brazylijczykiem Jairzinho. Oscara Bońka na zbliżających się mistrzostwach, podobnie jak jego kolegów, czekają zapewne raptem trzy mecze i powrót do domu. W niewielkim Hondurasie nie to jest jednak najważniejsze.

W jednym z najniebezpieczniejszych państw na kuli ziemskiej – każdego dnia umiera tam trzech młodych ludzi, rokrocznie około sześciu tysięcy – trenowanie piłki od najmłodszych lat jest nie tyle drogą do kariery, co raczej sposobem na przetrwanie. Murawa daje chwilę wytchnienia, pozwala uniknąć miejsc, gdzie granica między życiem a śmiercią staje się niemal niewidoczna. Choć i tam ona również zbiera swoje żniwo.

Tam nawet w trakcie meczów giną ludzie – 14 ofiar śmiertelnych strzelaniny w 2010 roku. Młodzieńcy biegają po piaszczystych klepiskach, które dawniej służyły za zbiorowe mogiły. Za piłką uganiają się dorosłe dzieci, mimo młodego wieku doświadczone bólem i śmiercią na wskroś. Dziennik „The National” na łamach swojego serwisu internetowego przywołuje słowa jednego z chłopców: „Mój kuzyn został zabity na tym boisku”. Potem wspomina wraz z przyjacielem, że był świadkiem egzekucji pewnego taksówkarza: „Widzieliśmy również jego pocięte na kawałki ciało”.

W tym środkowoamerykańskim państwie kilkunastoletnie dziecko umiera średnio, co cztery dni. Kiedy zginie któryś z ich kolegów, oglądają ciało, by pamiętać o tym, co może je spotkać. Stąpają po żywym cmentarzysku, a z wiekiem śmiertelna pętla zdaje się jeszcze bardziej zaciskać.

W Hondurasie można wybierać tylko między dwiema życiowymi ścieżkami: albo ktoś zostaje piłkarzem, albo gangsterem. Ale wyłącznie boisko daje szansę, żeby wyrwać się ze szponów rzeczywistości cuchnącej na każdym kroku śmiercią. To jedyny kierunek, aby nie podążyć mroczną ścieżką życia i jedyny dla nich ratunek. O czym świadczą chociażby dzieje Emilio Izaguirre, idola numer jeden wszystkich juniorów kopiących futbolówkę w tym kraju.

Wywodzący się ze slumsów, mieszkający niegdyś nieopodal dzielnicy Progreso w stolicy Tegucigalpa, dzień w dzień nawiedzanej przez wojny gangów, gra obecnie dla Celticu Glasgow i jedzie właśnie na drugi mundial. W tej kadrze odnajdziemy jeszcze graczy Wigan Atletic, Hull, Stoke czy Anderlechtu i pewnie każdy z nich miałby podobną historię do opowiedzenia. Historię, która rozpala setki chłopców w ich ojczyźnie. Właśnie o czymś takim marzą, uganiając się za piłką. Na razie pozostaje im jednak oglądanie swoich bohaterów na ekranach telewizorów, chociaż to i tak lepsze w kraju, gdzie o każdej godzinie ktoś może zostać zabity.

Australia

Zubożała nam piłkarsko Australia. Drużyna, którą niegdyś reprezentowali między innymi Mark Viduka i Harry Kewell, dzisiaj nie tylko nie może pochwalić się takimi nazwiskami w swoim składzie, ale także notuje sukcesywny spadek w rankingu FIFA. W 2009 roku była bardzo blisko drugiej dziesiątki świata, a obecnie znacznie bliżej jej do pozycji Polski – 62 miejsce jest najgorszym od października 2004 roku. Jeszcze w styczniu ubiegłego roku sklasyfikowana była na 36 pozycji, lecz potem zaczął się ostry zjazd w dół, by w grudniu wylądować w piątej dziesiątce. Spektakularny upadek podobny do naszego.

Z zespołu Hiddinka, który siał postrach na mistrzostwach w Niemczech i walczył jak równy z równym w 1/8 finału z późniejszymi triumfatorami Włochami, nie pozostało już praktycznie nic poza doświadczonymi graczami pamiętającymi tamte piękne dla futbolu australijskiego czasy. Co gorsza, na zgliszczach tamtej legendarnej ekipy nie rodzi się nic, co mogłoby choć trochę nawiązać do jej sukcesów. Werdykt przed zbliżającym się mundialem musi być jeden – Australię czeka szybkie pożegnanie z turniejem.

Gdzie Australijczycy zatem mogą szukać jakiejkolwiek nadziei? Może w osobie selekcjonera, Ange Postecoglu. Najbardziej utytułowanego australijskiego szkoleniowca, który czego się nie dotknie, to zamienia w złoto. Z krajowymi klubami zdobył cztery tytuły mistrzowskie.

A może nadziei upatrywać należy w osobie Mile Jedinaka, rewelacji Premier League, kapitana drużyny narodowej, który zagrał niemal we wszystkich meczach Crystal Palace od pierwszej do ostatniej minuty - ominął jedynie trochę ponad dwa kwadranse w kończącym sezon pojedynku z Fulham. Według statystyk był to najefektywniejszy defensywny pomocnik Premier League sezonu 2013/2014.

Defensywny pomocnik nie zapewni jednak goli, a w jednej grupie z Hiszpanią, Holandią i Chile piekielnie trudno będzie nie tylko o jakiekolwiek punkty, ale również choćby o jedną bramkę.

Japonia

Na treningach wyczyniają tak niespotykane rzeczy, że budzą tylko zdziwienie i wprawiają w osłupienie każdego obserwatora. To tak, jakby Japończycy w tych przedziwnych ćwiczeniach chcieli odnaleźli sekret stojący za wygrywaniem.

W trakcie sesji treningowych używają piłek Bosu, będących połączeniem zwykłej piłki i stepu. Jedni balansują na nich, próbując utrzymać równowagę, drudzy tylko na nich stoją i podnoszą gryf sztangi, jakby sposobiąc się do oddania skoku o tyczce. Jeszcze inni, przywiązani taśmą do słupka bramki, mijają w biegu ustawione przed nimi pachołki. Nawet Shinji Kagawa i Keisuke Honda muszą być tym wszystkim zdumieni, bo ani w Manchesterze United, ani w Milanie takich ćwiczeń raczej nie uświadczyli.

Ale Japonia to w ogóle drużyna zagadka. Podczas ubiegłorocznego Pucharu Konfederacji pokazali futbol zaskakujący, bezkompromisowy, nastawiony na atak i przyjemny dla oka,  lecz z grupy nie wyszli i nie wygrali żadnego meczu.


Na ten i poprzedni mundial awansowali jako pierwsi na świecie, będzie to ich czwarty turniej. Dwukrotnie docierali do fazy pucharowej i dwukrotnie odpadali już w 1/8 finału. Może jednak Japończycy, będący jedną wielką niewiadomą, zaskoczą nas po raz kolejny i w dziwacznych treningach odnajdą klucz do sukcesu, który da im upragniony ćwierćfinał?  

1 komentarz:

  1. Fajnie tak zobaczyć polskie nazwisko na koszulce innego kraju:)

    OdpowiedzUsuń