wtorek, 10 września 2013

Ukraina odrodzona

Co może zrobić trener, obejmujący reprezentację znajdującą się o krok od samiuteńkiego dna tabeli, rozbitą, bez jakiejkolwiek nadziei i z nikłymi, bliskimi zeru szansami na awans? Wygrać cztery kolejne mecze w grupie eliminacyjnej i otworzyć drzwi do mundialu na oścież.

Uzdrowiciel z drugoligowych boisk

Mychajło Fomienko był dopiero czwartym wyborem tamtejszego związku piłkarskiego. Najpierw próbowano przekonać do objęcia posady znanych w futbolowym światku Svena-Göran Erikssona oraz Harry’ego Redknappa. Kiedy nie udało się ich zakontraktować, zwrócono się do bożyszcza ukraińskiej publiki piłkarskiej – Andrija Szewczenki. Gdy i ten odmówił, znajdując wymówkę w postaci niedostatecznego doświadczenia, wybór padł na Fomienkę. 

Był to już kompletnie awaryjny wybór. Federacja powierzając jemu opiekę nad kadrą, wyciągnęła królika z kapelusza. Nie miała po prostu innego wyjścia. Musiała zaryzykować, by dać ekipę w potrzebie szkoleniowcowi, który w ostatnich sezonach prowadził mniej znaczące kluby. Dwa lata temu kierował drugoligowcem z Rosji.

Tymczasem, włodarze futbolu ukraińskiego mogli bardzo szybko odetchnąć z ulgą. Królik wyjęty z kapelusza, okazał się całkiem niezłym czarodziejem, który tworzy właśnie sztuczkę swojego życia. Aby uzmysłowić sobie, czego tak naprawdę dokonał Fomienko, trzeba wrócić do wydarzeń z jesieni poprzedniego roku.

Kwalifikacje do mundialu w Brazylii dla Ukrainy zaczynają się fantastycznie. Cenny remis z Anglią na Wembley pozwala wierzyć nawet w bezpośredni awans. Chwilę później wszystko zawisło dosłownie na włosku. Z prowadzenia reprezentacji zrezygnował słynący z twardej ręki Oleg Błochin. W najmniej spodziewanym momencie wybrał Dynamo Kijów. W następnych miesiącach świetnie zorganizowaną drużynę zmiótł wszechobecny chaos. 

Dwóch tymczasowych opiekunów – Andrij Bal oraz Oleksandr Zawarow - pozbawiło ją wszelkich atutów, a wiara w zwycięstwa ulotniła się błyskawicznie. Zespół runął, posypał się niczym domek z kart, a wizja udziału w mistrzostwach świata oddalała się bezpowrotnie. Po trzech kolejkach, zdobytych dwóch punktach i kompromitującym remisie z Mołdawią, wyprzedzał tylko San Marino. 

Wtedy przyszedł Fomienko i momentalnie wszystko odmienił. Reprezentacyjne stery przejął pod koniec ubiegłego roku. I statek pod nazwą Ukraina szybko i sprawnie wyprowadził na spokojne wody. Teraz brazylijski brzeg jest na wyciągnięcie ręki. 

Wzburzone morze pokonał trenerski obieżyświat, który chyba jak nikt w kraju rozumie burzliwy charakter swojego fachu. Pracował w dwudziestu miejscach, większość czasu spędził na ławkach ukraińskich klubów, lecz zahaczył również o odległe drużyny narodowe Iraku i Gwinei oraz ekipy z lig rosyjskiej i gruzińskiej.

Nadzieja matką głupich?

Nie oznacza to jednak, że Fomienko jest obecnie człowiekiem z poważną misją, który pojawił się zupełnie znikąd. U naszych wschodnich sąsiadów dawniej był to jeden z popularniejszych szkoleniowców. Kibice starszej daty wciąż pamiętają mu pierwsze mistrzostwo i krajowy puchar z Dynamem Kijów w nowonarodzonym państwie i ligowych rozgrywkach.

Jeszcze starsi fani futbolu zachowali w pamięci czasy, kiedy tworzył filar obrony słynnego Dynama Walerego Łobanowskiego z lat siedemdziesiątych. Zdobywał wówczas Pucharu Zdobywców Pucharów oraz Superpucharu Europy i 24 razy zdążył zagrać dla ZSRR. Inni nie zapomnieli, że uchodził on za najzdolniejszego ucznia Łobanowskiego. Dlatego też przejmując Ukrainę, wiedział, co robi i co ma zrobić.

Gdy objął rządy nad kadrą, nie zajął się personaliami czy ustawieniem. To pozostało identyczne, a wyjściowa jedenastka niewiele różniła się od tej, która toczyła boje m. in. na Wembley. Zabrakło jedynie Sergieja Nazarenki. Fomienko zajął się przede wszystkim przygotowaniem mentalnym swoich podopiecznych. 

Zaczął im wpajać, aby każdy następny mecz traktowali jakby był ostatnim w ich piłkarskiej karierze, a jego stawką ich własne życie. Swoim głównym na początek zadaniem, określił zmianę nastrojów w szatni: „Analizując wcześniejsze występy spostrzegłem, że drużyna znajdowała się w nie najlepszym stanie psychicznym i fizycznym” – ogłosił na pierwszej konferencji prasowej.

Miesiąc przed spotkaniem z Polską stwierdził: „Naszym celem nadal jest wyjście z grupy. Tak, to będzie bardzo trudne, patrząc na aktualną sytuację. Ale przecież mawiają, że nadzieja istnieje, nawet wtedy, kiedy nie ma niczego”. Ciągle, więc wbijał do głów zawodników, że nadzieja niekoniecznie musi być matką głupich, a najczęściej to ona umiera ostatnia. 

Zapowiadał ofensywną oraz agresywną grę i zarzekał się lokalnym dziennikarzom: „Uczynię wszystko, co w mojej mocy, by pomóc Ukrainie awansować na mundial”. I jak się okazało, jego słowa nie stanowiły tylko czczej gadki dla spragnionych poprawy futbolowych nastrojów żurnalistów i sympatyków. Odpowiedź ze strony graczy była bowiem natychmiastowa. Siedem minut na stadionie narodowym w Warszawie i dwa potężne ciosy, po których Polska już nie wstała. A Ukraina właśnie rozpoczęła swój triumfalny marsz.

By postawić kropkę nad i

„Przejmując kadrę, odbył wiele rozmów z zawodnikami” – tłumaczył dla „The Guardian” Andrij Pjatow – „On to uwielbia. Często pyta się nas, jak nam idzie. Stara się zrozumieć naszą mentalność. Obecnie da się zauważyć, że znaleźliśmy wspólny język. On ma własne podejście w sprawie organizacji gry. Żąda pełnej dyscypliny na boisku i zaangażowania od każdego przy odbiorze piłki. To, że spełniamy jego polecenia i zwyciężamy, świadczy, że znakomicie wykonuje swoją pracę”.

Pod jego wodzą Ukraina zaliczyła totalny progres, jeszcze nie poniosła porażki, mało tego, w siedmiu oficjalnych spotkaniach z nim na ławce trenerskiej zremisowała raptem raz i straciła zaledwie dwa gole, strzelając jednocześnie aż 22. Wygrała cztery mecze eliminacyjne z rzędu i jest na najlepszej drodze, żeby zająć pierwsze miejsce w grupie. Może dokonać czegoś, co każdy tamtejszy kibic jesienią zeszłego roku uznałby po prostu za niemożliwe do zrealizowania. 

A jednak, niemożliwe nie istnieje. Artem Fedetskiy w wywiadach dla ukraińskich gazet podkreślał niedawno olbrzymią rolę nowego selekcjonera: „Fomienko sprawił, że wszyscy uwierzyliśmy, iż nie przegraliśmy jeszcze tych kwalifikacji”. Szkoleniowiec na ostatniej konferencji przypominał: „Powinniśmy jak najszybciej zapomnieć o minionym występie i skupić się na Anglii”

Za żadne skarby nie chce doprowadzić do sytuacji, do jakiej dopuścił Fornalik i nasze „orły”. Zrobi co się da, aby grająca poniżej oczekiwań, Anglia nie odrodziła się na kijowskim obiekcie. Bo jedna odrodzona reprezentacja w zupełności mu wystarczy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz