niedziela, 15 września 2013

Afryka – walkowerem na mundial

Polska ukarana walkowerem za mecz z San Marino z powodu wystawienia zawodnika nieuprawnionego do gry? To, co w Europie jest nie do pomyślenia, w Afryce przybiera postać prawdziwej plagi. W tamtejszych federacjach piłkarskich pomieszanie z poplątaniem trwa w najlepsze. A wszechobecny bajzel wywrócił do góry nogami niemal całe eliminacje.

Ciężko w tej chwili mówić o skandalu, ale afrykański wyścig o miejsca na mistrzostwach w Brazylii odbywa się w cieniu wielkiego zamętu. Nie umilkły echa poprzedniej afery, związanej z fałszowaniem wieku, a w futbol z Czarnego Lądu może uderzyć kolejna. Tym razem chodzi o nagminne umieszczanie w składach graczy nieuprawnionych do gry. Czy sytuacje, które powtarzają się w kilku meczach, można nazwać jedynie zwykłymi przeoczeniami? Czy to wszystko podszyte jest raczej podejrzanymi próbami wyminięcia przepisów?  

Afrykański kogel-mogel

Do najbardziej kuriozalnych zdarzeń doszło w grupie B. W czerwcu, dzięki remisowi z Gwineą Równikową, z przejścia do następnej rundy mogli cieszyć się reprezentanci Tunezji. Kiedy FIFA zmieniła wyniki spotkań Wysp Zielonego Przylądka z Gwineą Równikową na dwa walkowery dla tych pierwszych - z czego zresztą skorzystali, bo jeden z pojedynków pierwotnie przegrali 3:4 - otworzyła się przed nimi niespodziewana okazja. Wygrywając na wyjeździe z Tunezją, przedarli się do finałowej fazy kwalifikacji i zaczęli powoli urzeczywistniać marzenie o mundialu. 

Gospodarze świętowanie musieli przerwać. Rywale zaś znaleźli się gdzieś między ziemią a niebem, śniąc piękny sen o mistrzostwach. Zanim narozkoszowali się nim na dobre, zostali obudzeni i szybko sprowadzeni na ziemię. W ich ekipie wystąpił Fernando Varela, który nie odpokutował czteromeczowej kary za czerwoną kartkę. Werdykt: walkower i awans Tunezji.

FIFA zmieniła wyniki jeszcze pięciu gier, lecz nie doprowadziły one do równie absurdalnych wydarzeń, jak w grupie B. Mimo to zdrowo namieszały w głowach niektórych zespołów. 

Mecz Etiopii z Botswaną rozstrzygnięto na korzyść gości, ponieważ w Etiopii zagrał zawodnik pozbawiony tej możliwości z powodu kartek. Podobnie było w spotkaniach Togo z Kamerunem - u gospodarzy wystąpił zawieszony Alaixys Romao - oraz Sudanu z Zambią, gdzie zwycięstwo pierwszych 2-0 zamieniono na walkower dla Zambii.

Kartkowy ból głowy

Pomyłki w afrykańskich eliminacjach stały się tak częste, że FIFA ma pełne ręce roboty. W 2014 roku wymierzyła bezprecedensową liczbę kar w stosunku do reprezentacji z Czarnego Lądu, a kwalifikacyjne przetasowania ciągną się bez końca. W grupie A otworzyły one RPA drugą szansę na przejście do kolejnej rundy, w następnej podarowały zaskakujący awans Wyspom Zielonego Przylądka, odebrany parę dni później. W grupie D pozwoliły myśleć Zambii o dalszej walce, a w grupie I Kamerunowi dały możliwość utrzymania bezpiecznej przewagi nad drugą Libią.

Etiopia, która w podstawowej jedenastce wystawiła pauzującego za kartki Manyahile Beyene, przyznała się do pomyłki: „Akceptujemy karę. Nie będziemy się odwoływać, to błąd w zarządzaniu” – tłumaczył przed kamerami BBC, prezydent tamtejszego związku, Sahilu Gebremariam. Co bardziej zadziwiające – działacze zgodnie mówili o niedopatrzeniu, którego tak naprawdę dokonać musiało kilkanaście par oczu. 

Oddanie meczu walkowerem za delegowanie na boisko zawieszonego uprzednio gracza, to jeden z tych błędów, które mogą się przydarzyć. Ktoś komuś nie przekazał informacji o kartce, ten ktoś nie zapisał tego w dokumentach, ktoś inny nie powiadomił o zawieszeniu i gafa gotowa. Skoro jednak identyczne nieścisłości pojawiają się u przynajmniej czterech federacji, to zachodzi podejrzenie o pokątność popełnianych przeoczeń. 

Nieprzestrzeganie kar za kartki to jedno, dużo większy ból głowy powoduje korzystanie z naturalizowanych futbolistów, których z daną reprezentacją łączy niewiele lub zupełnie nic. Tutaj omijanie przepisów zalatuje wyrafinowanym krętactwem, a dochodzenie do prawdy wymaga znacznego wysiłku i czasu, o czym przypomina sprawa urodzonego w Kamerunie zawodnika Brukina Faso, Herve Zengue.

Piłkarza zatrudnię

Jeszcze w styczniu bieżącego roku FIFA nie miała, co do niego żadnych zastrzeżeń. Pomimo protestów Namibii – poniosła porażkę z Burkina Faso w bezpośrednim boju o awans na mistrzostwa kontynentu – uznała, że był on uprawniony do gry, ponieważ poślubił kobietę z jego „nowej” ojczyzny i posiadał ważny paszport tego kraju. Teraz, natomiast stwierdziła kompletnie inaczej i Burkina Faso została ukarana walkowerem za czerwcową potyczkę eliminacyjną z Kongo. Nie wiadomo skąd nagła zmiana decyzji i dlaczego, wbrew pewnym niejasnościom, Zengue przez cały ten czas grał dla Burkińczyków.

Punktów pozbawiono również Gabon, gdyż w meczu z Nigrem w jego składzie pojawił się Charly Moussono, biegający w koszulce Kamerunu na finałach mistrzostw świata w piłce plażowej w 2006 roku. Do niemal bliźniaczej sytuacji doszło w wypchanej imigrantami Gwinei Równikowej. W spotkaniach z Wyspami Zielonego Przylądka zagrał Emilio Nsue, wcześniej występujący w młodzieżowych drużynach Hiszpanii.

Choć FIFA stawia sprawę jasno – zawodnicy, którzy otrzymali drugie obywatelstwo, mogą reprezentować swoją nową ojczyznę, jeżeli: nie rozegrali oficjalnego meczu międzypaństwowego dla poprzedniej; przyszli na świat w tym kraju bądź mają z nim jakiekolwiek powiązania rodzinne; mieszkają w nim nieprzerwanie przez pięć lat – to na Czarnym Lądzie nic nie jest już takie jasne.

Magazyn World Soccer donosił, że Gwinea Równikowa posiadała w swej kadrze futbolistów, nie spełniających żadnego z tych wymogów. Państwa jak Rwanda czy Mauritius niejednokrotnie bywały oskarżane o nielegalne naturalizowanie zawodników. Tymczasem, afrykańska federacja nic sobie nie robi z nagminnego importowania graczy, a proceder w ostatnich latach przybrał postać plagi.

Togo w 2003 roku korzystało z piłkarzy z kraju kawy dzięki brazylijskiemu trenerowi, Antônio Dumasowi. Mauretania przegrała wszystkie pojedynki kwalifikacyjne, mimo iż sięgnęła po pomoc dwóch Francuzów, którzy stali się jej etatowymi futbolistami w czasach, kiedy kierował nią francuski szkoleniowiec, Noel Tosi. W ekipie Rwandy w Pucharze Narodów Afryki występował, urodzony w Angoli, Joao Elias. Jedynym związkiem, jaki łączył go z Rwandą, był klubowy kolega z KV Mechelen, który zaproponował mu grę w reprezentacji. 

Daleko im jednak do Gwinei Równikowej. Tam obywatelstwa graczom nadaje się hurtowo, a wszelkie bariery rozsądku zostały złamane już dawno temu.

Międzynarodowy miszmasz

To jedno z najmniejszych państw kontynentu, jego populacja nie przekracza 500 tysięcy mieszkańców, a powierzchnia 30 tysięcy metrów kwadratowych. Gdy rozpoczęto wydobycie ropy, gospodarka rozpędziła się na tyle, że elity stać było dosłownie na wszystko. Prezydent zafundował sobie trzynaście rezydencji, które zmieściłyby ponad 50 tysięcy ludzi. Wraz ze wznoszeniem pałaców, ruszyła budowa piłkarskiego zespołu, który stawiano z równie przesadnym przepychem.

Za przyjęcie obywatelstwa oferowano 200 tysięcy dolarów, a za każdy rozegrany mecz kolejne sto tysięcy. W pewnym momencie można było odnieść wrażenie, że Gwinea graniczy z samą Brazylią. Ściągali stamtąd futbolistów w takich ilościach, w jakich pozostałe kraje importują kawę. W kadrze znajduje się np. bramkarz Danilo, na co dzień występujący w czwartej lidze brazylijskiej. Kontakt z Czarnym Lądem ma wyłącznie w trakcie meczów swojej drugiej ojczyzny. 

Dzięki Brazylijkom kobieca drużyna narodowa zdobyła mistrzostwo kontynentu dwukrotnie. Męska reprezentacja o porównywalnych sukcesach na razie może pomarzyć. Grała jedynie jako gospodarz w Pucharze Narodów Afryki sprzed roku. Choć niewiele osiągnęła, to zrobiło się o niej głośno. W jej podstawowej jedenastce nie wybiegł żaden rodowity Gwinejczyk, a dowodził nią również obcokrajowiec - Francuz Henri Michel.

Obecny skład Gwinei Równikowej przypomina zupę, w której wymieszano składniki pochodzące ze wszystkich stron świata. Oprócz Brazylijczyków, odnajdziemy w niej Kolumbijczyków, Hiszpanów, Kameruńczyków, Senegalczyków, Ghańczyków, Iworyjczyków, Nigeryjczyków oraz Liberyjczyków. Piłkarski absurd wywindowali do naprawdę nieosiągalnego poziomu, a problem naturalizacji zyskał zupełnie inny wymiar. 

Afryka mniej afrykańska

Wzburzony selekcjoner Zambii, Herve Renard, po tegorocznym PNA grzmiał na jednej z konferencji: „Byłbym bardzo zawiedziony, jeśli za dziesięć lat zobaczyłbym reprezentację, chociaż w połowie złożoną z graczy, nie posiadających jakichkolwiek powiązań z reprezentowanym państwem”.

Francuza za sterami Zambii już nie ma, ale rozczarowanie musiało pozostać. Być może wkrótce ujrzy zespół, który na mundial awansował dzięki walkowerom, bo jego wszyscy eliminacyjni rywale korzystali z nielegalnie naturalizowanych zawodników.

1 komentarz:

  1. Ostatnie przypadki pokazują, że piłka w Afryce dalej nie jest jeszcze w pełni zorganizowana na takim poziomie jak w innych częściach świata... Swoją drogą nie rozumie zupełnie werdyktu dotyczącego reprezentacji Cape Verde, skoro unieważniono mecze z Gwineą Równikową to powinny według mnie byc też unieważnione kartki z tych zawodów...
    Teraz czeka nas decydująca faza kwalifikacji i miejmy nadzieję bez takich niespodzianek.

    Pozdrawiam kolejnego fana i zapraszam na jedenastymetr.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń