niedziela, 1 września 2013

Futbol na koksie


Mawiają, że piłka nożna jest w stu procentach nieskazitelna i że zupełnie obce jej dopingowe praktyki. Jeśli jednak druzgocący raport niemieckich naukowców niemal w zgliszcza obraca pierwszą forpocztę futbolowej przejrzystości, a ostatni obok angielskiej ligi bastion idei zdrowej i w pełni uczciwej rywalizacji trzęsie się w posadach za sprawą otoczonego złą sławą dr Fuentesa, to pytanie - na ile piłka nożna rzeczywiście jest czysta - powraca ze zdwojoną siłą.

Niemiecka puszka Pandory

Finałowi mundialu z 1954 roku od dawna towarzyszył bezlik teorii spiskowych. A to według niektórych z nich niemieccy reprezentanci mieli brać środki wspomagające tuż przed bojem z Węgrami, a to ciężkimi oskarżeniami rzucał największy wówczas gwiazdor przeciwników – Ferenc Puskás. Inne mówią, że w szatni odnaleziono porozrzucane wszędzie strzykawki, jeszcze inne wspominają od nudnościach i wymiotach męczących Niemców tuż po meczu.

Dziś wiemy, że za triumfem stał Pervitin. To metamfetamina, używana przez wojska Trzeciej Rzeszy podczas drugiej wojny światowej, zwana „pancerną czekoladą”, łatwo dostępna przez kilka lat po wojennej zawierusze, przekuwająca strach w agresję i wzmacniająca wytrzymałość. Świat patrzył, nie dowierzał, podziwiał zwycięzców i nawet nie zdawał sobie sprawy, że pod tą zasłoną heroizmu kryło się zwykłe oszustwo.

Szokujący raport, „Doping w Niemczech od 1950 roku do dziś”, ujawniony jedynie w szczątkowej formie, sugeruje, że na tym nielegalne działania w RFN się nie kończyły. Coraz większe wątpliwości, co do czystości zawodników, wzbudza finał z 1966 roku. ESPN donosiło, że jeden z ówczesnych oficjeli FIFA, Mihailo Andrejevic, w liście wzmiankował, iż u trzech graczy z ekipy Republiki Federalnej Niemiec wykryto śladowe ilości efedryny.

W 1961 opiekun Borussi Dortmund instruował swoich podopiecznych, jak przyjmować Pervitin. W 1974 reprezentacja z Beckenbauerem na czele miała korzystać z tajemniczych naparów oraz transfuzji krwi. Sprawozdanie, nad którym przeszło pięć lat pracowali naukowcy Uniwersytetu Humboldta w Berlinie, zawiera podobno informacje o kolejnych incydentach. Nie ujrzy ono raczej światła dziennego, przede wszystkim ze względu na obawy przed wyjawieniem nazwisk żyjących osób, zamieszanych w proceder.

Dziennik „Süddeutsche Zeitung” na podstawie dostępnych źródeł zdradził, że w kraju przez dwie dekady w systematyczny sposób realizowany był program dopingowy. Sportowcy otrzymywali niedozwolone środki - sterydy, testosteron, estrogen, hormony wzrostu, insulinę oraz dopalacze krwi typu EPO - na przestrzeni lat, a niechlubne przedsięwzięcie finansowano z państwowej kasy.

Ówczesny rząd sponsorował prace nad preparatami polepszającymi sprawność sportowców. W zaplecze badawcze w Kolonii, Saarbrücken i Fryburgu oraz w same badania rokrocznie inwestował dziesięć milionów marek. W całość zaangażowani byli znani politycy, działacze oraz medycy, a „koksiarska filozofia” dotknęła niemal wszystkich tamtejszych wyczynowców. Na tym nie koniec, substancje wspomagające podawano nie tylko atletom różnej maści, ale także nieletnim. Dr Joseph Keul testował rzekomo wpływ sterydów anabolicznych na 11-letnich chłopców.

Hiszpańskie brudy

Publicysta Peter Staunton na łamach serwisu Goal.com odważył się napisać: „Futbol stracił już zbyt wiele szans, by przyznać się do problemów z dopingiem. A nic nie wskazuje na to, że użycie medykamentów zwiększających wydolność jest mniej wszechobecne niż w pozostałych dyscyplinach”. Jego słowa zdaje się potwierdzać to, co dzieje się aktualnie na Półwyspie Iberyjskim.

Tego roku odbył się proces Eufemiano Fuentesa, lekarza, który w mrocznym półświatku zakazanych wspomagaczy uchodzi za prawdziwego mistrza w swoim fachu. Jego burzliwa historia zaczyna się siedem lat temu. To wtedy policja przeprowadziła operację o nazwie „Puerto”. Jej celem była siatka przestępcza kierowana przez wspomnianego doktora. W jego rezydencji służby znalazły tysiące dawek sterydów, setki paczek wypełnionych krwią oraz urządzenia do jej przetłaczania. Sprawa uderzyła głównie w kolarstwo szosowe, lecz Hiszpan zeznawał, że współpracował również z tenisistami oraz zawodnikami.

W rozmowie z dziennikarzami „Le Monde” opowiadał: „Pracowałem z klubami z Primera oraz Segunda División. Nieraz bezpośrednio z graczami, czasami za pośrednictwem klubowych fizjoterapeutów. Nie mogę powiedzieć, jakie to zespoły, gdyż grożono mi śmiercią”.

Niedawno zakończona rozprawa nie wyjaśniła jednak niczego. Hiszpanie najwyraźniej umywają ręce od afery, o dopingu nie chcą słyszeć, a wszelkie brudy zamiatają pod gruby od sportowych sukcesów dywan. Bo jak inaczej wytłumaczyć decyzje sądu o zakazie ujawniania nazwisk zamieszanych wyczynowców dla Fuentesa czy zniszczeniu dowodów świadczących o stosowaniu niedozwolonych substancji.

Dbałość o nieskazitelny oraz propagandowy jednocześnie obraz atlety-herosa w kraju zdławionym przez finansowy kryzys, wzięła najwidoczniej górę. A o powadze zbywanej milczeniem sprawy powinny dowodzić, chociażby słowa eksprezydenta Realu Sociedad. Inaki Badiola w wywiadzie dla Daily Telegraph wyjawił, że klub wpłacił niegdyś na konto Fuentesa około trzystu tysięcy euro i kolejne trzysta przeznaczył na lekarstwa niejasnego pochodzenia. Stwierdził ponadto bez ogródek, że piłkarze drużyny stosowali doping przez sześć lat.

Pat McQuaid, szef ogólnoświatowej federacji kolarskiej, pytał swego czasu retorycznie przed kamerami ESPN: „Fuentes mówił, że 30% jego klientów to kolarze. A co z pozostałymi 70 procentami?”. Cyklista, Tyler Hamilton, porównał dystrybucję nielegalnych preparatów Hiszpana do popularnej na świecie sieci Wal-Mart, sugerując, że współpracować mógł z nim ktokolwiek tylko chciał i posiadał pieniądze.

(Nie)czysta gra

Jiří Dvořák, od 1994 roku przewodniczący działu medycznego FIFA, sądzi, że futbol nie ma równie dużych kłopotów ze środkami wspomagającymi, co kolarstwo: „Jestem pewny, że w piłce nożnej nie istnieje regularny doping. Oczywiście są indywidualne przypadki. W ciągu roku dokonujemy więcej niż 30 tysięcy testów i dochodzi zazwyczaj od 70 do 90 przypadków zażywania zabronionych środków. Najczęściej są to marihuana i kokaina, niekiedy sterydy anaboliczne” – przyznał w wywiadzie dla internetowego serwisu ESPN.

Tymczasem, można odnieść wrażenie, że międzynarodowy związek dba w głównej mierze o swój krystaliczny wizerunek, a każdą skazę w postaci zalążka dopingowego skandalu dusi w sobie. Tak było w przypadku Mistrzostw Świata U-17 w Meksyku sprzed dwóch lat. Okazało się, że 109 graczy uczestniczących w rozgrywkach brało zakazane medykamenty, zwane klenbuterolem. Tak więc, 19 z 24 biorących udział w rozgrywkach ekip, miało we własnych szeregach zawodników pod wpływem nielegalnego i już dawno wycofanego ze sprzedaży leku. Włodarze FIFA całe zdarzenie zbagatelizowali w swoim stylu. Jiří Dvořák tłumaczył: „To nie problem dopingowy. To kłopoty ze zdrowiem”.

Gdy u Alberto Contadora przed Tour de France 2009 znaleziono śladowe, ledwo dostrzegalne ilości klenbuterolu, został on natychmiast zawieszony, obnażony i dosłownie poćwiartowany przez media.

Kiedy u Fabio Cannavaro w 2009 roku testy antydopingowe dały pozytywny wynik i okazało się, że zażył zabronionego specyfiku – kortyzonu – z powodu ukąszenia pszczoły i związanego z tym uczulenia, nie został zawieszony właśnie ze względu na okoliczności. W kolarstwie, dla przykładu, to nie do pomyślenia. Jonathan Vaughters, cyklista ze Stanów Zjednoczonych, w zupełnie identycznej sytuacji zrezygnował z udziału w Tour de France. 

Do częstszych i bardziej rygorystycznych kontroli na łamach „The Guardian” wzywał John Fahney, boss Światowej Organizacji Antydopingowej: „Piłkarze uprawiający sporty zespołowe, mogą przebrnąć przez swoją karierę, nie podlegając nawet jednemu testowi”. Następnie dodał, że piłkarskie władze robią za mało, aby wyśledzić użycie EPO. W 2012 roku FIFA pobrała od graczy 28 tysięcy próbek moczu, z czego zaledwie dwa tysiące przeanalizowano pod kątem korzystania z EPO. Dla porównania: w amerykańskiej lidze baseballu każdego z baseballistów bada się czterokrotnie w trakcie sezonu.

Krew prawdę wskaże

Dopóki antydopingowy nadzór będzie traktowany z pobłażaniem, dopóty nie dowiemy się na ile futbol jest czysty. Federacje regularnie pobierają tylko próbki moczu. Badania krwi przeprowadza się sporadycznie, najczęściej jedynie przed turniejami mistrzowskimi. Obecność EPO sprawdza się zazwyczaj przy okazji meczów Ligi Mistrzów. W samym zaś kolarstwie w 2011 roku przebadano około trzech tysięcy próbek krwi. A użycie niektórych ze środków wspomagających można wykryć tylko w niej. Do podjęcia zdecydowanych kroków nawoływał Arsene Wenger. Na łamach Daily Telegraph grzmiał: „Nasza gra pełna jest legend napędzanych narkotykami, które tak naprawdę są oszustami”.

Joey Barton na blogu wyrażał zdziwienie tym, jak lekceważąco podchodzi się do takich testów: „Przez przeszło dekadę rywalizacji w zawodowym futbolu brali ode mnie wyłącznie mocz. To dla mnie dziwne, szczególnie po tym, kiedy zapoznałem się z procedurami obowiązującymi w kolarstwie, gdzie systematycznie analizują krew zawodników. W naszej dyscyplinie nie spotkałem się z czymś takim”.

Od tego sezonu UEFA postanowiła pobierać krew. Oględzinom podlegać będą drużyny występujące w europejskich pucharach. W Niemczech wciąż zastanawiają się nad zmianami w systemie antydopingowym. Po ostatnich przykrych rewelacjach pojawia się coraz więcej głosów wzywających do wprowadzenia regularnych testów krwi.  

Jeszcze w styczniu bieżącego roku spotkania władz w kwestii zaostrzenia kontroli spełzły na niczym. Federacja piłkarska ustaliła, że nie posiada wystarczających pieniędzy, by wprowadzić tego rodzaju testy. Tymczasem, kosztowałyby one zaledwie jedną dziesiątą promila pełnego zysku Bundesligi generowanego w ciągu sezonu.

Aktualnie, statystycznie rzecz ujmując, futbolista biegający po niemieckich boiskach przechodzi badania raz na trzy lata. W Anglii zarejestrowanych jest prawie półtora miliona piłkarzy, a w sezonie 2011/2012 testom antydopingowym poddano 1278 z nich. Zbadano mniej niż jedną dziesiątą procent zawodników. Prawdopodobieństwo przyłapania któregokolwiek wynosiło jeden do tysiąca. 

Walka z wiatrakami

Na walkę z dopingiem zdecydowała się w końcu FIFA. Paszporty biologiczne graczy, takie jakie zastosowano w kolarstwie, po raz pierwszy pojawiły się na Pucharze Konfederacji i zostaną użyte ponownie podczas przyszłorocznego mundialu. Będą pokazywały nienaturalne zmiany fizjologiczne u sportowców, które poświadczą o zastosowaniu środków wspomagających. Na razie działania FIFA przypominają jednak nieśmiałe podrygi nowicjusza zapuszczającego się w „koksiarską” dżunglę.

Steven Ungerleider, amerykański psycholog sportowy, nie ma wątpliwości: „Nawet z tymi wszystkimi kontrolami antydopingowymi wygląda to tak, jakbyśmy robili dwa kroki do przodu, by potem zrobić pięć kroków do tyłu. Nie wierzę, że wygramy tę wojnę. Im bardziej się w to zagłębimy, tym więcej ujrzymy afer na całym globie. Nie ominą one żadnego państwa. I nikt nie powinien być tym zdziwiony” – stwierdza w „New York Times”.

Do znacznie gorszych wniosków doszli naukowcy z uniwersytetu w Adelaide w Australii. Ich zdaniem jedynym sposobem, aby złapać wszystkich „koksiarzy” i oczyścić sport z tego typu oszustw, jest przebadanie każdego wyczynowca na kuli ziemskiej, co najmniej pięćdziesiąt razy na rok. 

Czy futbol ma zatem jakiekolwiek szanse, żeby udowodnić swoją czystość, skoro nie ma najmniejszych szans, by doping zupełnie zwalczyć.

3 komentarze:

  1. Temat podnoszony nie raz czyli skoro część oszukuje to zalegalizować i niech wszyscy mają równe szanse wobec siebie?

    OdpowiedzUsuń
  2. Igrzyska musza trwać! Mają grac szybciej piękniej itd. na bananie i bułce nie pociągną , same witaminki też nie wystarczą. U nas gra się wolniej co znaczy że mamy czysty futbol ??? :):):)

    OdpowiedzUsuń
  3. Zalegalizowanie środków dopingujących nie jest żadnym rozwiązaniem. Zresztą ciężko o wyjście z tej sytuacji. Bo jak wspominałem w artykule - nie da się kontrolować absolutnie wszystkich lig i piłkarzy. Myślę, że najlepszym wyjściem byłaby wzmożona kontrola tych grających na najwyższym poziomie. Wówczas mielibyśmy przynajmniej pewność, że to co oglądamy w telewizji odbywa się na serio i w uczciwy sposób.
    A jeśli chodzi o naszych kopaczy, to myślę, że im nawet doping by nie pomógł :)

    OdpowiedzUsuń