środa, 25 września 2013

Maluch w wielkim świecie

O niegościnności Serie A dla beniaminków przekonały się sezon temu Pescara, a rok wcześniej Novara. Teraz cięgi zbiera maleństwo z Sassuolo. Niedawno otrzymali siedem bramowych ciosów w pojedynku z Interem, a dziś czeka ich podróż wprost do paszczy lwa i bolesne pożarcie przez Napoli.

Już na starcie nowego sezonu włoskiej ligi w ekipie z Sassulo widziano kandydata do spadku. Te opinie dobitnie potwierdziły mecze jakie zdążyła rozegrać – cztery spotkania, zero punktów i piętnaście straconych goli. Ale to klub ze wszech miar wyjątkowy, zdecydowanie inny niż wszystkie na Półwyspie Apenińskim, który niejednego potrafił wprawić w osłupienie.

Bajka o kopciuszku

Tego Włosi jeszcze po prostu nie przerabiali, dla nich to zupełna nowość. Jeszcze nigdy w historii Serie A tak niewielkie miasteczko – nieco ponad 40-tysięczne - nie miało swojego reprezentanta w pierwszej lidze. Zdarzało się owszem, by w najwyższej klasie rozgrywkowej występowały drużyny z porównywalnie małych mieścin, w ostatniej dekadzie chociażby z około 50-tysięcznych Empoli oraz Ascoli, lecz pierwszy raz doszło do tego, że do Serie A awansował zespół, który ledwie sześć wiosen wcześniej wojował o promocję do trzeciej ligi, a w 2008 roku debiutował w Serie B.

Założony przeszło dziewięćdziesiąt lat temu, przez ten szmat czasu nie osiągnął niczego wartego zapamiętania. Przez te wszystkie lata nie było powodów, aby zawracać sobie nim głowę, bo pałętał się po niższych klasach rozgrywkowych. W 2004 groził mu spadek do Serie D, dwa sezony później jednak wywalczył awans do Serie C1, ale został zauważony dopiero, kiedy zjawił się w Serie B. Tej sztuki dokonał w 2008 roku obecny głównodowodzący Milanu, Massimiliano Allegri.

Wrota do futbolowych niebios w ubiegłym sezonie otworzył zaś Eusebio di Francesco. Dawniej gracz Romy i reprezentant Italii, którego trenerski staż w pierwszej lidze do tamtej pory wynosił zaledwie trzy miesiące, trzynaście spotkań i osiem punktów zdobyte z Lecce.

Pisząc o dzisiejszym Sassuolo, nie da się przejść obojętnie wokół osoby Giorgio Squinziego, włoskiego przemysłowca, który wykupił klub przeszło dekadę temu. To właśnie dzięki jego inwestycjom zaistniał on na piłkarskiej mapie Italii.

Właściciel Mapei, firmy produkującej kleje i inne produkty chemii budowlanej oraz prezes organizacji Confindustria, zrzeszającej prawie 150 tysięcy przedsiębiorców i zatrudniającej ponad pięć milionów pracowników, tak tłumaczył dla internetowego serwisu FIFA swoje początki z Sassuolo: „Zaproponowano mi kupienie ekipy za 35 tysięcy euro. Moim jedynym związkiem z nią było wtedy to, że grała w regionie objętym biznesem, który prowadziłem”.

Mały stadion, duże ambicje

Mecze u siebie rozgrywa na pobliskim 20-tysięcznym obiekcie w Reggio Emilia, gdyż miejscowy nie spełnia wymogów licencyjnych, ponieważ może pomieścić raptem cztery tysiące widzów, a lokalny samorząd nie kwapi się, żeby zająć się własną areną. Ale to prawdopodobnie jedyny większy problem klubu.

Wzorowo zarządzany, w dużej mierze dzięki gotówce Squinziego, nie ma kłopotów z wypłacaniem pieniędzy swoim zawodnikom na czas, co w niższych klasach rozgrywkowych Włoch stanowi rzadkość. Ich polityce transferowej daleko jednak do nowobogackich, szejkowych szaleństw. To raczej przemyślana polityka, oparta na dostarczeniu zespołowi młodej krwi oraz niezbędnego doświadczenia.  

Receptą na sukces Sassuolo są zatem sprytne transakcje. Od paru lat jego kadrę wypełniają piłkarze zaprawieni w bojach na najwyższym szczeblu oraz uzdolnieni juniorzy. To mieszanka młodości w postaci Domenico Berardiego wsparta rutyną starszych zawodników jak Simone Missiroli czy Antonio Floro Flores.

Nie inaczej było w trakcie tegorocznego okienka transferowego. Do drużyny zawitali gracze z niewielkim stażem, jak rewelacja młodzieżowych Mistrzostw Świata do lat 20 – Aladje, talent wprost z Rumunii, typowany na następcę Adriana Mutu – Marius Alexe lub w połowie nabyty ze Starej Damy – Simone Zaza. Towarzyszył im zaciąg w większości otrzaskanych wyjadaczy. Z Juventusu na zasadzie współwłasności wzięto Lukę Marrone oraz wypożyczono Reto Zieglera. Z Milanu pozyskano Francesco Acerbiego, a z czarno-niebieskiej części Mediolanu przybył Ezequiel Schelotto. W całość wkomponował się bramkarz z Neapolu, Antonio Rosati oraz wspomniany Floro Flores.

Bramy do piekieł

Za obietnicę udanego sezonu i osiągnięcia celu numer jeden, czyli utrzymania, uznano dobry występ i wygraną w turnieju Trofeo TIM, gdzie Sassuolo mierzyło się z Juventusem oraz Milanem. Tymczasem po pierwszych ligowych meczach kibice mogą odnieść wrażenie, że nie wstąpili do futbolowego raju, tylko że przestąpili przez próg piekieł.


Niegdyś Squinzi mówił buńczucznie przed kamerami ESPN: „Aktualnie naszym celem jest utrzymanie, ale w przyszłości nie będziemy wyznaczać sobie żadnych granic. W ciągu kilku lat możemy żywić zdecydowanie większe ambicje”. Innym razem stwierdził: „Moim marzeniem jest pokonanie Interu na stadionie w San Siro”. Od Interu na obiekcie w Reggio Emilia dostali 0-7, lecz nie to powinno najbardziej martwić prezesa. W tempie w jakim klub zbiera razy od pierwszego lepszego, pierwszoligowego rywala, powinno uzmysłowić Włochowi, że plany o wielkości należy jak najszybciej odłożyć na bok.

3 komentarze:

  1. Taka drużyna potrzebuje jeszcze kilku dobrych lat, żeby zdobyć doświadczenia występowania w Serie A. Gra przeciwko takim gigantom jak Juve, Inter czy Milan jest dla nich pewnie spełnieniem marzeń, ale również najgorszych horrorów.

    OdpowiedzUsuń
  2. Taka drużyna może co najwyżej powalczyć o miejsca 10-15.

    OdpowiedzUsuń