środa, 24 sierpnia 2011

Liga Mistrzów nadal w sferze marzeń

Marzenia to piękna rzecz. Dają człowiekowi poczucie jakiegoś celu w życiu. Dają motywację do działania, nieraz pozwalają z optymizmem patrzeć w przyszłość. A gdy już jakieś marzenie zostanie zrealizowane można poczuć niewysłowioną radość i całkowite spełnienie. Gorzej, jeżeli marzenia pozostają tylko marzeniami, a ich realizacja jest niemożliwa. Wówczas są szkodliwe, powodują totalną ucieczkę od rzeczywistości, nie pozwalają racjonalnie myśleć, nie pozwalają zachować trzeźwości umysłu. Takim marzeniem dla Wisły Kraków była Liga Mistrzów.

Otumanieni po „wspaniałym” zwycięstwie na własnym stadionie, pojechali - na bliżej nie znaną przeciętnemu Europejczykowi wysepkę – w urojonym poczuciu własnej wartości i bezwzględnej pewności siebie. Nic im nie mogło tego awansu wydrzeć, tym bardziej przeciętny zespół z Cypru. Jednak, kiedy po raz pierwszy doświadczyli tamtejszego klimatu, tamtejszej atmosfery na stadionie, kiedy powąchali tamtejszej murawy i kiedy pobiegali przeszło 20 minut, to nagle zatracili swoje umiejętności, nagle realne plany awansu do Ligi Mistrzów oddaliły się bezpowrotnie w sferę marzeń.

Całego spotkania, jego przebiegu nawet nie ma co oceniać i analizować, gdyż wyszłaby z tego nie najładniejsza wiązanka niezbyt górnolotnych słów. Zatem wystarczy powiedzieć, że mecz był tym w rodzaju prośby o jak najmniejszy wymiar kary. Krakowska ekipa grała fatalnie, przez 90 minut biegała bezmyślnie za piłką, narażając się na niepotrzebną stratę, już i tak nikłych, sił. Piłkarze nie potrafili wymienić choćby kilku podań, brakowało agresji i jakiegokolwiek pomysłu na grę. Marazm, kompletne otępienie spotęgowane dodatkowo kuriozalną bramką.

Jeszcze bardziej kuriozalna okazała się 71 minuta. To wtedy Cezary Wilk, strzelając bramkę, przelał tyle nadziei w nasze serca, które w ostatecznym rozrachunku były nie tyleż złudne, co bolesne. Był to desperacki akt słabej drużyny, który dał poczucie nie tylko niezwykłego szczęścia i wielkiej szansy spowodowanej niesamowitym zbiegiem okoliczności, ale także brutalną i dosadną prawdę o naszej piłce. Jedynie fura szczęścia, nadzwyczajny splot dziwnych zdarzeń może dać polskim klubom jakikolwiek sukcesik na arenie międzynarodowej.

Myślę jednak, że znajdą się tacy, którzy pochwalą Wisłę. W tym koszmarnym wieczorze znajdą kilka pozytywów, typu: awans był naprawdę blisko (zabrakło kilku minut), wcześniejsze wygrane mecze, czy w końcu możliwość gry w rundzie grupowej Ligi Europejskiej. Poza tym pokonał nas – i to po zaciętej walce – przepotężny cypryjski zespół, który niedawno w tej Lidze Mistrzów grał. Tymczasem to minimalistyczne i podłe podejście, które kreuje w głównej mierze tak marną i szarą polską piłkarską rzeczywistość.

Natomiast jedynym pozytywem blamażu Wisły wydaje się to, że zaciąg obcokrajowców, nawet tych solidnych, nawet w tak dużej liczbie, nie daje gwarancji gry w tym upragnionym dla nas turnieju. Być może któryś z prezesów pójdzie po rozum do głowy, ocknie się i zauważy, że nie da się zbudować drużyny w ciągu sezonu bądź dwóch. Że to długotrwały proces, w którym cierpliwość i długoletni plan działania są na wagę złota. A w konsekwencji dostrzeże, jak zastraszająco mała liczba młodych Polaków gra w Ekstraklasie, jak niewielu mamy utalentowanych zawodników. Może wreszcie, ktoś zauważy, że kupowanie obcokrajowców na potęgę, dobija - znajdujący się już od kilku lat w stanie agonalnym – rodzimy futbol. Nie daje szans na jakikolwiek rozwój tej dyscypliny. Powiem więcej, nie daje jakichkolwiek perspektyw na przyszłość.

Mówiąc zaś o przyszłości to kolejny rok przyjdzie nam czekać na polską drużynę, która wystąpi w fazie grupowej Ligi Mistrzów. Pytaniem pozostaje, ile jeszcze będziemy musieli czekać ? Kiedy wreszcie przeżyjemy chwile futbolowych radości, których dostarczą nam nasze kluby ? Szansy upatrywałbym w osobie Platiniego i jego reformie zwanej „fiancial fair play”. Nie od dziś wiadomo, że ograniczenia, które ta reforma nakłada, nie podobają się najbogatszym. Na razie protestują półgębkiem, ale, kto wie, czy nie stoimy w przededniu wielkiej rewolucji. Ich plany są takie, aby odłączyć się od UEFA i utworzyć coś na wzór superligi. Wówczas szanse Polski wzrosną wielokrotnie, lecz wtedy będzie to, co najwyżej „Liga Przeciętniaków” bądź „Liga miłosierdzia dla najsłabszych”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz