poniedziałek, 7 lutego 2011

Nietuzinkowa aberracja


Analizując zimowe oraz ubiegłoroczne, letnie okienko transferowe w wykonaniu polskich drużyn można dojść do zatrważających wniosków. Budowanie klubów w Polsce wymyka się wszelkim europejskim standardom, a fantazja i pomysłowość prezesów przekracza wszystkie możliwe granice racjonalności. Wielokrotnie zastanawiałem się co tak naprawdę siedzi w głowach prezesów, dyrektorów różnej maści, czyli ludzi, którzy odpowiadają za konstruowanie zespołów.  Niestety ich wiedza na temat piłki nożnej jest albo niezwykle mała albo tak duża, że mogą oni sobie pozwolić na dawkę szaleństwa, której nie jest w stanie pojąć zwykły, przeciętny kibic. Na nieszczęście argumentów przemawiających za tym pierwszym stwierdzeniem jest więcej, a całokształt absurdalnego systemu tworzenia drużyn ogniskuje się w takich sferach jak: złe inwestycje, nieumiejętne zarządzanie oraz fatalna organizacja.

Złe inwestycje to przede wszystkim nietrafione transfery. A więc najbardziej rzucającym się w oczy absurdem jest to, że ściągamy w większości zagraniczny „szrot”, często kosztem młodych polskich zawodników. Kupujemy obcokrajowców na potęgę. Nieważne co prezentowali w poprzednich klubach, odpowiednio zareklamowani przez swojego menadżera, są okazją nie do pominięcia. Przykładem może służyć Legia Warszawa i jej wielomilionowe inwestycje w cudzoziemców, z których tylko kilku pokazało więcej niż mizerne umiejętności. Do całkowitych niewypałów można zaliczyć transfery: Cabrala, Mezengi, Antalovicia oraz Knezevicia. Paradoks polega na tym, że Legia, jako jeden z nielicznych polskich zespołów, posiada niezłą akademię młodzieżową. Tacy zawodnicy jak Borysiuk, Kucharczyk czy wypożyczony do ŁKS-u i robiący tam furorę Jakub Kosecki mogliby z powodzeniem występować w pierwszej jedenastce warszawskiej drużyny, przy jednoczesnym utrzymaniu obecnego poziomu piłkarskiego. Oczywiście zdarzają się takie rodzynki jak: Arboleda, Rudnevs. Stilic czy Choto, ale mam wrażenie, że więcej w tym przypadku i szczęścia niż zaplanowanych transferów.

Niestety „międzynarodowieje” nam ekstraklasa. W tej chwili w polskich klubach występuje już 137 obcokrajowców. Gorsze jednak jest to, że nie widać poprawy jakości gry. A najgorsze, że wszystkie zagraniczne gwiazdy grają kosztem młodych zawodników. Szkolenie młodzieży to drugi aspekt złego inwestowania. Rodzime zespoły w ogóle nie stawiają na futbolowych adeptów, gdyż jest to zwyczajnie nieopłacalne. Koszt wyszkolenia takiego gracza oraz ryzyko czy będzie on wystarczająco dobry na grę w pierwszym składzie, odstraszają. Oprócz tego w Polsce brakuje piłkarskich akademii, odpowiednich trenerów, boisk i ośrodków treningowych na europejskim poziomie. Dochodzi do takich absurdów, że po ligowych boiskach regularnie biega aż 9 zawodników, którzy nie ukończyli jeszcze 21 roku życia (Klich, Budziński, Jankowski, Sadlok, Sobiech, Borysiuk, Kucharczyk, Kupisz oraz Sandomierski). Nie zwracam tutaj uwagi na 22-letnich albo starszych piłkarzy, którzy w naszych realiach uchodzą jeszcze za talenty, a już dawno powinni to być gracze w pełni ukształtowani, z odpowiednim bagażem doświadczeń.

Drużyny są fatalnie zarządzane, a ich organizacja pozostawia wiele do życzenia. Kadry trenerskie ograniczone są do minimum i nie uświadczymy tam żadnych fizjologów, psychologów czy inny fachowców z dziedziny treningu motorycznego, siłowego bądź fizycznego. Nikt nie potrafi przygotować zespołu do nowego sezonu, bowiem obozy przygotowawcze są zbyt krótkie. Niezwykłym „rodzimym zboczeniem” jest to, że polski kopacz wyraźnie słabszy od tych z innych krajów, trenuje tylko raz dziennie, 6 miesięcy w roku, rozgrywając około 30 spotkań w sezonie. W Europie natomiast normą jest 8-godzinny tryb pracy każdego piłkarza, który rozgrywa około 60 spotkań w sezonie, a wszystkie przerwy od treningów trwają maksymalnie miesiąc. Jak w takim razie chcemy dogonić Zachód, skoro zawodnik z Polski, od najmłodszych lat gorzej szkolony, trenuje i gra mniej. Gdzie tu sens, gdzie tu logika.

Prezesi klubów przyzwyczaili już nas do tego, że od wielu lat narzekają na finanse, które są rzekomo główną przeszkodą w rozwoju piłki, tak by nawiązywała ona, choć w niewielkim stopniu, do tej zachodnio-europejskiej. Niestety i ten argument jest wynikiem niesamowitej fantazji. Porównując płace zawodników Ekstraklasy i Serie A można zauważyć, że stać nas na 222 spośród 494 piłkarzy biegających po włoskich boiskach. Co więcej, co trzeci z tamtejszej ligi zarabia mniej niż najlepiej opłacani piłkarze polskiej ligi. O tym, że miejscowe drużyny są coraz zamożniejsze świadczy fakt, że od początku tego sezonu wydały na transfery 18 milionów euro, co jest absolutnym rekordem. Inwestują one przede wszystkim za granicą, ściągając wielkie „niby-gwiazdy”, zwracają uwagę kibiców i robią medialny szum, czym skutecznie napędzają futbolową koniunkturę. Dlaczego więc czekamy już 15 lat na występy naszego  zespołu w Lidze Mistrzów, skoro zagraniczne kluby, posiadające o wiele mniejszy budżet (wystarczył by jedynie do utrzymania w Ekstraklasie) były w stanie do tych rozgrywek awansować, jak chociażby BATE Borysow czy Maccabi Haifa.

Wraz z rosnącym kapitałem rośnie powszechny, miejski dobrobyt (o czym już pisałem –  Sprzedane ambicje), a także wyobraźnia prezesów, żądających często za wyróżniających się polskich zawodników bajońskich sum. Stale polepsza się także infrastruktura, już niedługo będziemy mieli jedne z najpiękniejszych i najnowocześniejszych stadionów w Europie. Oczywiście trzeba się z tego cieszyć, ale nadzwyczaj frapującą sprawą jest to, czy wznoszeniu tak okazałych aren towarzyszy budowanie o wiele ważniejszych dla przyszłości piłkarstwa polskiego ośrodków treningowych, boisk ze sztuczną i podgrzewaną nawierzchnią, czy wielofunkcyjnych hal sportowych. Co bowiem drużynom dadzą same stadiony, których koszt utrzymania będzie znacznie przekraczał ich budżety. Kto w końcu za kilka lat będzie na nich grał skoro już teraz nie potrafimy szkolić młodzieży i w ogóle nie dostrzegamy takiego problemu.

Aby zrozumieć wszystkie fantazmaty włodarzy klubów w Polsce trzeba wielu godzin analiz, bowiem nawet kibicom posiadającym najlepszą wyobraźnię ciężko jest zrozumieć sens większości decyzji. Gorzej, że owe fantazmaty wielokrotnie nie mają nic wspólnego z futbolem i z europejskimi standardami tworzenia zespołów. Dlatego zalecam wszystkim prezesom polskich drużyn oglądanie jako filmu instruktażowego bajki „Bob budowniczy”. Tytułowy bohater zawsze potrafił wszystko zbudować poprawnie, wedle własnego uznania. Może zatem będzie to odpowiedni wzór dla osób zarządzających naszymi klubami, może wyciągną z tego fantastycznego świata jakieś wnioski skoro z normalnego nie potrafią. Wracając zaś do rzeczywistości można powiedzieć, że z  budowaniem drużyn jest jak z budowaniem autostrad w naszym zacnym kraju. Albo ich nie ma, albo wymagają stałego remontu. Natomiast obecnie utarło się powiedzenie, że „jadąc dziurą natrafiłem na kawałek asfaltu”, które świetnie opisuje stan dróg. Powiedzenie to można sparafrazować tak, by oddawało obecny stan rodzimego piłkarstwa i wówczas  będzie brzmieć - oglądając polską kopaninę i uświadczając polskiego bagienka, natrafiamy czasami zupełnie przypadkowo na kawałek futbolu.

1 komentarz:

  1. Pewnie przeczytałbym cały artykuł gdyby nie fakt, że dostałem oczopląsu od tego ciemno czarnego. Jak zmienisz kolory to pewnie wrócę :D

    OdpowiedzUsuń