piątek, 1 sierpnia 2014

Mistrzowie absurdu


Tak jak w galaktykach istnieją setki gwiazd, układów słonecznych i planet, tak w tym naszym świecie istnieje jeszcze jeden, inny świat. Niedostępny dla nieproszonych oczu wymiar, gdzie czas stoi w miejscu. Kraina, gdzie życie toczy się swoim własnym, zgoła odmiennym od naszego rytmem, a rzeczywistość wygląda trochę inaczej. Kraj, gdzie nawet piłkę kopie się w nieco inny sposób.

Takiej dawki absurdu nie ujrzymy w skeczach Monty Pythona czy w mistrzowsko absurdalnym Świecie Dysku Terry’ego Pratchetta, w którym to nawet Śmierć może umrzeć. Bo w futbolowym świecie Korei Północnej i w ogóle w całym państwie stężenie absurdu jest na tyle wysokie, że śmiech nie może być inny jak przez łzy, a jakiekolwiek żarty momentalnie wzbudzają współczucie.

Gorzki smak sukcesu

Kawał, który chyba na otarcie łez zrobiła sobie brazylijska stacja telewizyjna, został wzięty zupełnie na serio. Oto bowiem do sieci wyciekł filmik ukazujący reprezentację Korei Północnej, która nie ma litości dla rywali, kroczy triumfalnie po tytuł mistrzowski i pokonuje w finale samą Brazylię 8-1. Filmik, w którym oczywiście wiodącą rolę odgrywa „drogi przywódca” Kim Dzong Un.

A prawdą jest, że Koreańczycy mecze mundialu oglądali, tyle że z dziennym bądź dwudniowym opóźnieniem. Odpowiednio pocięte, ograniczone do 50-minutowych skrótów, które dało się obejrzeć jedynie w miejscach publicznych. Nie było już żadnych transmisji na żywo, jak przed czterema laty, kiedy miliony obserwowały upokorzenie swojej drużyny w spotkaniu z Portugalią.

Nie pomogły wtedy nawet wskazówki taktyczne głowy państwa udzielane trenerowi „niewidzialnym” telefonem. Jedna z tych nielicznych, wyjątkowych chwil w dziejach piłki północnokoreańskiej miała gorzki posmak. Na tyle gorzki, że gracze po powrocie do ojczyzny ponoć przez sześć godzin na oczach wszystkich musieli wysłuchiwać ostrych słów krytyki. Mówiono im o zdradzie kraju i miłościwie im panującego wodza. Najbardziej oberwało się selekcjonerowi, gdyż jego podopieczni na koniec musieli go publicznie zbesztać i który miał zostać skazany na ciężkie roboty. Śledztwo FIFA wykazało jednak, że większość tych informacji była wyssana z palca.

Straż nocna

Niecodzienne i niewydarzone historie towarzyszyły również mundialowi w 1966 roku. Północni Koreańczycy nawiedzili wówczas Anglię niczym przybysze z obcej planety. Nikt nie wiedział, kim oni w zasadzie są i z jakiego zakątka kuli ziemskiej właściwie przybywają. A ci wygrali z Włochami, wyszli z grupy i w ćwierćfinale prowadzili z Portugalią już 3-0, by ostatecznie przegrać 3-5.

Mecze grupowe rozegrali w Middlesbrough i całą tę historię współtworzą szczątkowe relacje miejscowych. Przed kamerami BBC opowiadali o tym, że Koreańczycy tego samego dnia, wszyscy co do jednego, potrafili wybrać się do fryzjera, a jednemu z klientów wręczyli autografy tylko dlatego, że nosił koszulkę z Batmanem. I do dzisiaj nie wiemy, czy w swoim kraju witani byli jak bohaterowie, czy nie w pełni zadowoleni dygnitarze nie skazali ich na pracę w kopalni.

Bo odwiecznym problemem związanym z tym państwem jest to, że umiemy o nim powiedzieć niewiele albo absolutnie nic. Przyjezdni mecze lokalnej ligi mogą oglądać wyłącznie w towarzystwie opiekunów bądź w ogóle. Ci, niczym cienie, podążają za nimi krok w krok. Pilnują, aby nie odzywali się czasem do ludzi i nie zabrnęli tam, gdzie władza sobie tego nie życzy.

Turyści swobodnie mogą poczuć się dopiero we własnym hotelu. Jedynym hotelu, gdzie bywają zakwaterowani. Na wyspie w samym centrum stolicy Pjongjang, gdzie prądu i bieżącej wody jest pod dostatkiem, a ogrzewanie i klimatyzacja nie są wyrazami czystej ekstrawagancji. Spragnieni wrażeń i rozrywki goście mogą odwiedzać tylko wyznaczone do tego sektory – zadbane, nowoczesne, z zawsze uśmiechniętymi mieszkańcami. Pozostałe miejsca są z reguły niedostępne dla cudzych oczu. Właściwie chyba jeden jedyny raz, kiedy zagranicznym reporterom udało się zobaczyć obrzeża miasta, nastąpił wtedy, gdy - jak relacjonował redaktor „Daily Mirror” - autobus pomylił drogi i wjechał w złą dzielnicę. Oczom żurnalistów ukazał się wówczas rejon, gdzie bieda aż piszczy, kontrastujący znacznie z tym, co rządzący chcą, żeby widziano.

Mecze ciszy

Równie mało wiemy o futbolowej Korei Północnej. Tamtejsze spotkania ligowe widzieli nieliczni. Dziennikarz „The Guardian” pisał, że w trakcie pojedynku trybuny podzieliły się na dwa sektory: noszących czerwone krawaty, białe koszulki i czapki cywilów oraz ubranych w mundury wojskowe żołnierzy. Specjalnie wyznaczone osoby nadzorowały zgromadzonym tłumem, wskazywały, kiedy należy machać flagami, a kiedy oklaskiwać piłkarzy. Ci z kolei zawsze starali się grać fair, bez udawania albo wymuszania fauli. Po strzeleniu gola biegli przed trybunę, na której czasami zasiadał sam wódz Koreańczyków i salutowali.  Boiska nie otaczały ogłoszenia, nie było tam sklepików lub budek z jedzeniem, a ekipa telewizyjna składała się z jedynie trzech kamerzystów.

Reporter BBC mecze ligi północnokoreańskiej określił mianem „cichych meczów”. Gdy bowiem dostał się na obiekt, prawdziwym szokiem dla niego była zupełna cisza. Na stadionie mężczyźni siedzieli i milczeli, każdy nosił przypiętą do marynarki plakietkę z wizerunkiem swojego przywódcy. Nikt nie machał flagami, nikt nie śpiewał. Niewielu w gruncie rzeczy interesowało się wydarzeniami z murawy i czytało raczej gazety. Kiedy drużyna wywalczyła rzut karny, nie usłyszał żadnej reakcji. Tak jakby minutę ciszy rozciągnięto na całe spotkanie.

„To było bardzo dziwne. Występując przed takim tłumem ludzi, zazwyczaj nie słyszymy się nawzajem na boisku. Ale dzisiaj mogliśmy usłyszeć nawet instrukcje od trenera” – tak na łamach „The Guardian” eliminacyjny pojedynek do mundialu w Brazylii opisywał zawodnik Uzbekistanu, Alexander Geynrikh. Widownia reagowała jedynie wtedy, gdy ich ulubieńcy byli w pobliżu bramki rywali. Poza tym cisza jak makiem zasiał.

Tajne przez poufne

Niemal identycznie cicho bywa o reprezentacji, nawet wówczas, gdy szykuje się do turnieju swego życia. Bo Korea Północna to nie tylko państwo, gdzie przeciętny obywatel cieszy się elektrycznością średnio przez dwie-trzy godziny na dzień, a zimą nie ma jej praktycznie w ogóle, lecz to również państwo maksymalnie zafiksowane na punkcie konspiracji.

Kiedy awansowali na mundial w RPA, nikt nie wiedział o nich kompletnie nic. Nie wiadomo, kto był wtedy aktualnym mistrzem kraju i nie wiadomo, kto jest nim obecnie, i jakie tak naprawdę są jego najbardziej utytułowane kluby. Nie wiadomo, czy wszystkie mecze rozgrywane są na stadionie w stolicy, czy może na arenach w pozostałych miastach. Nikt nie orientuje się zresztą, czy one w ogóle istnieją.

Przed mistrzostwami w RPA dziennikarze BBC śledzący reprezentację Korei Północnej i próbujący wydobyć jakiekolwiek o niej wiadomości opowiadali, że kadrowicze niechętnie odnosili się do zagranicznych reporterów, a oglądanie jej treningów było po prostu niemożliwe. W podobnym tonie o tej drużynie pisał żurnalista „World Soccer”. Podczas jednego z turniejów piłkarskich organizowanych w Hong Kongu, gdy inne zespoły zakwaterowały się w ogólnie dostępnych, położonych w regionach turystycznych hotelach, Korea Północna wybrała zakątek oddalony od wszelkich intruzów. Z otoczonym żywopłotem i ogrodzeniem, z pozamykanymi bramami obiektem - byli kompletnie odizolowani od otaczającego ich świata.

W krzywym zwierciadle

O całej tej krainie wiemy tak naprawdę tyle, co nic. Od dawien dawna otulona szczelną mgłą tajemnicy, do tego stopnia, że niektórych z podawanych przez prasę newsów nie da się po prostu zweryfikować. Zdjęcia satelitarne robione z kosmosu pokazują, że nocą zalegają tam egipskie ciemności. I ponoć oświetlone są wtedy jedynie pomniki z dowódcami państwa.  Trudno powiedzieć czy informacja, jakoby tamtejsze pola uprawne wzbogacane były ludzkimi odpadkami zamiast nawozów, nie jest tylko marnym żartem. Jeśli przyjmiemy jednak, że Korea Północna to zupełnie inny świat, to powinniśmy przyjąć również, że taka jest jej piłkarska rzeczywistość. Piłkarska rzeczywistość na opak.

Władze za wszelką cenę bronią się przed wpływami zagranicznego, przebrzydłego świata i w trakcie roku kalendarzowego, który skądinąd mają także odmienny, organizują po sezonie dla każdej z trzech pierwszych lig. Kluby nie biorą ponadto udziału w żadnych międzynarodowych turniejach, a sama federacja nie przestrzega praw rynku transferowego FIFA.

Zawodnicy, którzy grali za granicą, nie dbali o pieniądze do tego stopnia, że nie posiadali telewizorów w mieszkaniach i własnych samochodów, podczas gdy pozostali gracze jeździli tymi najbardziej luksusowymi. Hong Young Jo, występujący swego czasu w FK Rostów, w wywiadach dla lokalnych gazet opowiadał: „Nie dbam o pieniądze. Moje myśli skupiają się na grze i partii. Futbol to sport numer jeden w Korei Północnej, a przywódca Kim Jong II osobiście monitoruje jego rozwój”.

Wielki Brat patrzy

Obecnie to sam „Drogi Wódz”, Kim Dzong Un, określany geniuszem strategicznym, odpowiada za wszystkie dyscypliny sportowe, w tym za futbol. Rok temu w stolicy otworzył pierwszą szkółkę piłkarską. Ale nawet ona zdaje się mieć wymiar propagandowy – jej cel to wychowanie najlepszych zawodników, którzy przyniosą chlubę krajowi.

W tej przeszywającej dreszczem, orwellowskiej krainie nic nie jest wolne od propagandy. Na ulicach miast ponoć na każdym kroku można spotkać agitacyjne plakaty, telewizja i radio na okrągło w umysły społeczeństwa wsącza hasła wielbiące decydentów, a nieustannym hitem piosenkowym są utwory utworzonego przez wodza zespołu muzycznego Moranbong Band.

Mieszkańcy nie posiadają własnych telefonów komórkowych, adresów e-mail i nie mają żadnego kontaktu ze światem zewnętrznym. Przeciętny obywatel nie ma dostępu do Internetu, który decyzją rządzących jest tam zablokowany, mają za to intranet, gdzie promuje się jedyną słuszną ideologię polityczną. Wszystko i wszyscy należą do państwa. Władze posiadają specjalną siatkę donosicieli, którzy obserwują ludzi i informują, których należy podejrzewać o nielegalne zachowania i działania. A im ktoś bardziej lojalny wobec partii, tym wyżej znajduje się w drabince społecznej.


Może więc ten filmik, który zrobił taką furorę w sieci, pasowałby jak ulał do Korei Północnej. Sceneria rodem z finalnych scen serialu „Alternatywy 4” i „drogi wódz” wręczający atrapę pucharu. Wszak Koreańczycy z Północy mistrzami już są. Mistrzami absurdu.      

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz