środa, 27 sierpnia 2014

Futbol globalny

Mundial w Brazylii obejrzała podobno połowa ziemskiej populacji. Praw do transmisji poprzedniego sezonu Premier League nie pozyskały jedynie Albania i Korea Północna. Obecnie najważniejsze mecze piłki nożnej ogląda niemal każdy, dyskutują o niej miliony, ta dyscyplina jeszcze nigdy nie miała więc równie globalnego zasięgu. I w tę ciągle ewoluującą piłkarską rzeczywistość doskonale wpisują się kluby. Bo jeśli reklama jest dźwignią handlu, to dla nich współczesną dźwignią finansową jest właśnie globalizacja.

Dzisiaj przypominają one raczej ogromne korporacje, pochłaniające i generujące potężne sumy - dochód Premier League w ubiegłym roku wyniósł prawie trzy miliardy euro - które poszukują zysku dosłownie wszędzie, nawet na odległych krańcach planety, a swymi mackami obłapują wszystko, co cenne. Tak jak to robi teraz Manchester City.

Projekt: Monster

„The Citizens” w pocie czoła budują swoje globalne imperium. Podjęli współpracę ze słynnym baseballowym zespołem New York Yankees i wspólnie utworzyli drużynę, New York City FC, która od przyszłego roku ma występować w MLS. Wartość całej operacji na razie wyniosła 100 milionów dolarów. Niegrający jeszcze w żadnej lidze klub, pozyskał już wypożyczonego do Manchesteru Franka Lamparda oraz wypożyczonego do Melbourne Davida Villę, a w planach pozostają budowa stadionu i szkółki juniorskiej.

W Australii należy do nich 80% akcji Melbourne City FC. W Japonii z kolei nawiązali kontakty z Nissanem i nabyli 20% udziałów kontrolowanej przez niego Yokohama F. Marinos. Wejdą one w skład tzw. „City Football Group”. Grupy, dla której metody trenerskie i treningowe, ekspertyzy szkoleniowe i biznesowe, sposoby prowadzenia zawodników oraz zarządzania angielskiego giganta będą ogólnie dostępne. Korzyści dla ekipy z Manchesteru mogą być znacznie większe.

Jej dyrektor wykonawczy, Ferran Soriano, zarzekał się, że w Nowym Jorku budują najprawdziwszą drużynę i że nie jest to zwykły chwyt marketingowy czy gra marki. Marketingowego wymiaru tego przedsięwzięcia nie sposób jednak pominąć. W innym zresztą wywiadzie opowiada, że utworzenie zespołu za Oceanem jest częścią długoterminowej strategii komercyjnej, która zakłada skorzystanie z wciąż rosnącej popularności futbolu w USA.

Zamiary swojego ligowego przeciwnika przejrzał na wylot Arsène Wenger, który na łamach „The Indpendent” stwierdził, że te wszystkie kluby będą jedynie żywicielami głównego, tego z siedzibą w Anglii. A jego właściciele celują w maksymalizację zysków poprzez dywersyfikację interesów. To może być znak nowych czasów – rozproszenie projektów i potencjalnych dochodów na różne strony świata i w tych różnych stronach aktywną obecność. Budowanie światowej marki i wpychanie kija z własną etykietką w miejsca, gdzie popularność piłki będzie tylko rosła.

Futbol korporacyjny

Rywale „The Citizens” zza miedzy – ci z United – o budowanie swojej marki martwić się nie muszą. Ponoć co dziesiąty mieszkaniec kuli ziemskiej sympatyzuje z „Czerwonymi Diabłami”. W 2012 roku przez magazyn Forbes zostali uznani za najwartościowszą markę sportową na globie, a teraz są w ogóle szóstą najbardziej rozpoznawalną, plasując się tuż za Facebookiem. Jeszcze dwa-trzy lata temu wyceniało się ich na przeszło trzy miliardy funtów, a pozostałe zespoły wyprzedzali o około miliard. W tegorocznym zestawieniu Deloitte Football Money League znaleźli się na czwartym miejscu – za Realem, Barceloną i Bayernem.

Wykorzystując silną międzynarodową pozycję i renomę, mogą zawierać lukratywne kontrakty ze sponsorami. Za samo logo na koszulkach treningowych od DHL otrzymują 40 milionów funtów rocznie. 10-letnią umowę z Adidasem, najdroższą w dziejach piłki, szacuje się na 750 mln. Od amerykańskiego koncernu General Motors, który na ich strojach meczowych umieści logo Chevroleta, w ciągu siedmiu lat dostaną 559 milionów dolarów.

Spoglądając na 49 pozycję Manchesteru City w rankingu Forbesa, nie można się dziwić jego tak agresywnemu zachowaniu na światowej scenie. Mocniejsze bądź słabsze więzi z „The Citizens” łączą aż 16 klubów. To rekordowa ilość, ich współpraca z innymi drużynami sięga od Skandynawii, przez Europę Południową, aż po daleką Afrykę. Na miejscu, u siebie, promują zaś akcję „City in the Community”, w ramach której wspierają m. in. ekipę z Conference League Hyde FC.

Rokrocznie jeżdżą na tournée po Azji lub Stanach Zjednoczonych. Własną witrynę prowadzą w dziesięciu językach. Są stale obecni na Twitterze - w trakcie 12 miesięcy stali się jedną z najbardziej znaczących marek z prawie dwoma milionami obserwatorów – oraz na portalu Youtube, gdzie dostarczają ekskluzywnych filmików - „InsideCity” oraz „Tunnel Cam” - z tego co się dzieje wewnątrz zespołu. Firma Cisco z kolei przemieniła Etihad Stadium w najprzyjaźniejszy pod względem technologicznym w Premier League.

Biznes się kręci

Aktualnie swoje oficjalne kanały na serwisie Youtube posiada przeszło trzysta drużyn i chyba nie ma już takiej, która nie posiadałaby własnego profilu na Facebooku czy Twitterze. Powszechnej globalizacji oraz kroczącej wraz z nią komercjalizacją nie da się zatrzymać, bo maniaków piłki nożnej tylko przybywa. I to w rejonach dotychczas odpornych tę dyscyplinę. Regiony do tej pory względnie spokoje rozpala obecnie nieprzerwana i narastająca futbolowa gorączka. Na lotnisku w Bangkoku można już spotkać sklepik z gadżetami Leicester City, a w USA oglądalność angielskiej ligi na przestrzeni roku wzrosła o ponad połowę.

I w tym globalnym pędzie kluby zwęszyły szansę na biznes. Dzisiejsza Premier League, gdzie co najmniej połowa ligowej stawki znajduje się w rękach obcokrajowców i więcej w ich kadrach graczy spoza Wysp, sprzedaje prawa do transmisji za trzy miliardy funtów. Mówi się, że Anglicy nie tylko wynaleźli futbol, ale też jak nikt na świecie potrafią go sprzedać. Machina marketingowa działa nieustannie także w pozostałych zakątkach Europy, a najpotężniejsze ekipy nie przypominają już niczego innego niż wielkich korporacji nastawionych na zysk. A ten może przynieść dosłownie wszystko.


Bo kibic od stóp do głów uzbrojony w gadżety różnej maści, noszący koszulkę nowo nabytej gwiazdy i obserwujący mecze z wysokości trybun, pracuje na swój ulubiony zespół. Podobnie zresztą jak i ten z drugiej półkuli, siedzący przed telewizorem, w slipach i kapciach swoich ulubieńców, pochłaniający przy tym potrawę doprawioną klubową przyprawą oraz popijający ją klubowym piwem, a w międzyczasie zaglądający na jego profil i namiętnie o nim tweetujący, również działa na rzecz piłkarskiej drużyny. Piłkarskiej globalnej marki. 

1 komentarz:

  1. Fajny artykuł Kamilu Football to maszynka do robienia pieniedzy i nie ma się co dziwić bo wszyscy go kochamy :) zerknij czasem do nas na blogi. Fajnie by było mieć Cie w serwisie bo mielibyśmy szybki podgląd na Twoj każdy nowy artykuł.

    OdpowiedzUsuń