czwartek, 21 sierpnia 2014

Aby piłkarski Kazachstan rósł w siłę

Gdy Arno Pijpers mówił szefom futbolowej federacji Kazachstanu, że to po prostu niewykonalne, by wywalczyć awans na mundial w RPA, będąc w grupie z Anglią, Chorwacją i Ukrainą, ci zupełnie nie pojmowali, co też ten holenderski trener pragnie im przekazać. W ich mniemaniu reprezentacja, który plasowała się wówczas na 137 pozycji w rankingu FIFA, nie tyle zasługiwała na grę na mistrzostwach, co wręcz powinna na nie jechać. Może więc z Kazachstanem jest rzeczywiście tak jak w hymnie z „Borata” – to najwspanialsze państwo na świecie. 

„Oni chcieli dostać się na mundial. U nich wszystko zmienia się niesamowicie szybko i myśleli, że to możliwe” – opowiadał Pijpers reporterowi BBC Sport. „Kiedy powiedziałem im, że to nierealne, nie słuchali mnie w ogóle” – dodawał. Wkrótce potem został zwolniony.

Kraina marzycieli

Nawet jeśli znajdowali się w rankingu za Singapurem albo Burundi, a obecnie zajmują w nim 131 miejsce i tylko raz, na krótką chwilę, wdrapali się do pierwszej setki, to wciąż nie przestawali marzyć o mistrzostwach. Nie tylko zresztą marzyć, co wymagać awansu od kolejnych szkoleniowców. Wspomniany Pijpers twierdził, że jego przełożonych interesował wyłącznie natychmiastowy sukces, domagali się go, jak to ujął, w „półtora dnia”.

Nieustanne porównania do drużyny rosyjskiej i innego Holendra, wtedy prowadzącego Rosję Guusa Hiddinka, potrafiły z pewnością męczyć, ale taką zastał rzeczywistość w tym egzotycznym dla Europejczyka kraju. Kraju istniejącego od nieco ponad dwóch dekad, od przeszło dziesięciu lat będącego w szeregach UEFA, w świecie znanego chyba jedynie z fikcyjnej, odgrywanej przez Sachę Barona Cohena postaci, a w światku piłkarskim nieznanego kompletnie.

Nigdy nie otarł się o wielki futbolowy turniej, zazwyczaj lądował na dnie tabeli, punktując wyłącznie z dostarczycielami punktów typu Andora czy Wyspy Owcze. Jeden jedyny raz uciułał dziesięć oczek i wychynął poza dwa ostatnie miejsca w grupie – za czasów Pijpersa, którego tak chętnie pożegnano. Nigdy nie doczekał się klubu w Lidze Mistrzów, lecz to nie przeszkadza ludziom z tamtejszego związku oczekiwać niemożliwego.

Bo w ich oczach sprawy mają się zgoła odmiennie. Nie znoszą, kiedy wypomina im się mizerię ich piłki, pragną osiągnięć na miarę kolarskiej drużyny Astana Pro Team, swego czasu wśród najsilniejszych na globie, w której jeździł sam Alberto Contador. „W Kazachstanie życie  rozkwita błyskawicznie. Posiadają ropę oraz gaz i daje im to olbrzymie zyski. Problemem jest jednak to, że oczekują, iż w ciągu dekady staną się drugą Anglią, również tą piłkarską” – mówił Pijpers w wywiadzie z BBC Sport. To, co udało im się w kolarstwie, w futbolu dotychczas nie miało prawa się udać.

Azjatycki tygrys

Państwo napędzane ropą i gazem, które według wskaźnika PKB rozwija się zdecydowanie szybciej niż Rosja, z futurystycznie wyglądającą stolicą, w trakcie najbliższych lat chce stać się największym eksporterem ropy naftowej na kuli ziemskiej. Tam pieniądze nie są więc żadnym kłopotem, lecz w futbolu do tej pory bieda u nich aż piszczała. Wielkie ambicje zupełnie nie szły w parze ze środkami finansowymi. Ten bogaty kraj w piłce nożnej przez lata był zwyczajnym nędzarzem.

W 2009 roku zbankrutowały i zostały wycofane z pierwszej ligi trzy kluby. Dług FC Kairat, jednego z najbardziej utytułowanych zespołów, sięgał półtora miliona dolarów. Bankructwo ogłosiła również FC Alma-Ata, ale później połączyła się ze sponsorowanym wówczas przez spółkę kolejową Temir Zholy FC Megasport i utworzyli obecną FC Astanę.

Zresztą do dzisiaj w regionie, gdzie nie brakuje ludzi opływających w petrodolary, tylko jedna drużyna ma zamożnego właściciela – wspomniane, jeszcze niedawno chylące się ku upadkowi FC Kairat. Pozostałe działają dzięki państwowym dotacjom i wsparciu lokalnych urzędników. Choć z drugiej strony miejscowi dziennikarze twierdzą, iż budżety klubów w wysokości od 5 do 20 milionów dolarów stoją na przyzwoitym, jak na zachodnio-azjatyckie warunki, poziomie. Problemami są raczej brak planowania i jakiejkolwiek wizji.

Publicysta serwisu sportinfo.kz Genyi Tulegenov żali się: „Wszystko idzie na bieżące wydatki. Zespoły nie inwestują w przyszłość, nawet grosza nie przeznaczają na sektor juniorski. Tym sportem kieruje krótkowzroczna banda”. Marketing sportowy dla tamtejszych ekip nadal jest czymś kompletnie obcym, a współpraca z lokalną telewizją nie układa się - eufemistycznie piszą - najlepiej. Wystarczy wspomnieć, że żadna stacja nie pokazała na żywo meczu otwarcia FC Kairat z poprzedniego sezonu.

Pierwszą ligę kazachstańską nazywają Premier League, lecz z Premier League nie ma ona nic wspólnego. Jej piłkarski poziom wedle zagranicznych żurnalistów, którzy odwiedzili stadiony i zobaczyli kilka spotkań, jest bardzo przeciętny, a frekwencja na obiektach jeszcze gorsza, rzadko kiedy zapełniają się one choćby w połowie. Areny pozostawiają dużo do życzenia i dochodzi na nich do takich sytuacji, jak totalnie zalane boiska. W ogóle w całym, ogromnym Kazachstanie jest raptem jeden nowoczesny, wybudowany w 2009 roku za 185 milionów dolarów stadion - w stolicy, w Astanie. Niemal wszystkie mecze w europejskich pucharach rozgrywane są właśnie na nim, gdyż oprócz niego wyłącznie obiekt w Aktobe spełnia wymogi UEFA.

Ostatni król Szkocji

Swoje trzy grosze na temat kazachstańskich aren i muraw dorzucił Stuart Duff, jedyny zawodnik z Wysp, który miał możliwość zagrać w tamtejszej lidze. „Niektóre boiska są tam w naprawdę opłakanym stanie. Zdziwiła mnie również wyjątkowo niska frekwencja na trybunach” – opowiadał w wywiadzie dla „The Scottish Times”.

Do dalekiego Kazachstanu zawędrował z Malty, a wcześniej występował w Dundee United, Aberdeen, Inverness i młodzieżówce Szkocji do lat 21. Ale dopiero w tym odległym państwie mógł poczuć się niczym prawdziwy król - pierwszy raz w życiu mieszkał na stałe w luksusowym hotelu, a potem dostał wcale nie gorszy apartament. Dwa sezony reprezentował barwy FC Kairat. W tym czasie zdążył wyrobić sobie zdanie o kazachstańskim futbolu na tyle, że stwierdził nawet, iż drużyny typu Kairat, Aktobe czy Szachtior Karaganda z powodzeniem występowałyby w pierwszej lidze szkockiej i napsułyby sporo krwi Celtikowi.

Nie spotkania dostarczyły mu jednak największych wrażeń, a pewna kolacja z Kairatem Boranbayevem, prezydentem zespołu, dla którego grał. „Jadłem posiłek z szefem klubu, kiedy przynieśli ugotowaną głowę owcy. Odcięli jej uszy i dali dwóm najbardziej doświadczonym graczom, siedzącym naprzeciwko mnie. Chcieli mnie poczęstować, lecz odmówiłem. Najważniejsze części dawali najbardziej poważanym zawodnikom w ekipie. Pozostałe dzielono wedle tego, czego ktoś potrzebuje. Na przykład, kawałki języka podarowano osobom, które uczyły się miejscowego języka, a oczy wręczano tym, którzy nosili okulary, dzięki czemu miał poprawić się ich wzrok” – mówił na łamach „The Scottish Times”.

To wtedy mógł się poczuć niczym obcy w zupełnie obcym kraju, ale te i inne niecodzienne praktyki nie są mieszkańcom tej krainy nieznane. Przed meczem z Celtikiem kibice i władze Szachtiora Karagandy zarżnęli owcę na boisku pobliskim stadionowi w Astana. To ponoć powszechny rytuał w krajach muzułmańskich, który ma przynieść szczęście.

Legii podróż w nieznane?

Nie wiemy, czy do podobnych rytuałów ucieknie się Aktobe przed spotkaniem z Legią. Wciąż możemy za to powiedzieć, że warszawski zespół leci do państwa w gruncie rzeczy anonimowego. Bo to ciągle piłkarski trzeci świat, o którego istnieniu przypominamy sobie tylko wtedy, gdy polska reprezentacja ma się mierzyć z tamtejszą albo polski klub walczy w pucharach z tamtejszym. Ale trzeba także powiedzieć, że nie jest to już futbolowy kraj, który można z łatwością zlekceważyć.

To bogate państwo dopiero teraz budzi się z długiego piłkarskiego snu. Arno Pijpers wielokrotnie i bez skutku przekonywał swoich zwierzchników do zainwestowania solidnej sumy pieniędzy w sektor młodzieżowy. Zmienia się to właściwie teraz.


Nowy program rozwoju futbolu oparty na modelu niemieckim i przez stronę niemiecką nadzorowany, przynosi już pierwsze korzyści. W trakcie roku liczba dzieciaków uganiających się za piłką wzrosła o 40 procent, posiadają już 13 ośrodków szkoleniowych, a każda pierwszoligowa ekipa musi mieć własną bazę treningową i juniorską akademię. Może więc lada moment prześmiewcze słowa z tytułu filmowej produkcji o Boracie staną się prorocze i piłkarski Kazachstan urośnie w siłę.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz