czwartek, 6 lutego 2014

Włoska robota

Najpierw wrzucić wszystko do garnka, potem posiekać, obrać, podać na talerz i wymieszać, a następnie ugotować i przyprawić najlepiej smakującą na Półwyspie Apenińskim szczyptą absurdu. I analogicznie w futbolu: ukarać degradacją klub, gdy zawinili fanatyczni kibice, ukarać również finansowo i sportowo piłkarzy, kiedy zawinili grożący im śmiercią maniacy, złapać jedynie 15 z około 200 podejrzanych, którzy śmiercią grozili. Takie rzeczy tylko we Włoszech.

Tam najwyraźniej rok bez skandalu jest rokiem straconym. Była korupcja, ustawianie meczów, afera paszportowa, było calciopoli, calcioscommesse, a przed wiekami totonero. Istnieje jeszcze stary jak świat problem z grupami kibicowskimi, w Italii zwanymi ultrasami. Ale w ten wiekowy już kłopot Włosi właśnie tchnęli nowe życie - w prowincjonalnej Nocerinie.

Farsa po włosku

Listopad ubiegłego roku. Wielkimi krokami zbliża się pojedynek pomiędzy Salernitaną a Noceriną, określany mianem „derbów nienawiści”. Lokalne władze chcąc zapobiec możliwym zamieszkom, zakazują wyjazdu na spotkanie fanom Noceriny. Dolewają tym samym oliwy do kibicowskiego ognia.

Dzień przed meczem dwustu osobowa grupa fanatyków odwiedza ośrodek treningowy swojej drużyny. Są wściekli, wygrażają się i zabraniają piłkarzom występu w spotkaniu. Alan Johnston, korespondent BBC, relacjonuje: „Chyba pomyśleli, że jeśli oni nie mogą jechać, to ich ekipa również  nie powinna jechać”.

W dniu meczu ultrasi ponownie się zbierają. Otaczają autokar z zawodnikami, zarzucają, że oni także biorą udział w procederze i grożą im śmiercią. A w regionie kontrolowanym przez Camorrę każdą groźbę śmierci bierze się na serio. Gracze Noceriny ostatecznie jadą na spotkanie. Docierają na stadion Salernitany, lecz nie mają ochoty, by wybiec na boisko. Gra opóźnia się o 40 minut, w końcu jednak pojawiają się na murawie.

W ciągu pierwszych dwóch minut pojedynku Nocerina wykorzystuje wszystkie trzy zmiany, rzekomo spowodowane kontuzjami. Nieco później pięciu kolejnych futbolistów doznaje urazów, pozostawiając na murawie mniej niż 6-osobowy zespół. Sędzia przerywa ten osobliwy bój po 21 minutach. Dyrektor sportowy tłumaczył potem naiwnie: „Nasi chłopcy wbiegli na boisko bez rozgrzewki, co doprowadziło do urazów”. Prasa nie kryła wzburzenia i nazwała mecz farsą. Ale farsa dopiero miała się zacząć.

W poszukiwaniu winnych

29 stycznia, trochę ponad tydzień temu, Nocerina została zdegradowana do niższej ligi, otrzymała karę pieniężną w wysokości dziesięciu tysięcy euro, zawieszono ponadto jej graczy. Dochodzenie, ciągnące się od tego feralnego spotkania, wykazało, że wszystkiemu winien był klub. Werdyktu nie można po prostu odczytywać inaczej. Drużyna dopuściła się oszustwa, bo rzekome kontuzje w rzeczywistości zostały sfałszowane ze względu na niechęć zawodników do gry z Salernitaną. Nie można również odnieść innego wrażenia jak to, że w całym tym śledztwie, gdzieś na uboczu rozpatrywano sprawę kiboli.

Zidentyfikowano dwustu fanatyków, lecz według ESPN ostatecznie skazano zaledwie 15 z nich, a 23 kolejnych dostało zakazy stadionowe. Prokuratura w Salerno doszła do wniosku, że w aferę mogły być zamieszane także osoby trzecie. Jej zdaniem fanów Noceriny nie byłoby stać na wynajęcie samolotu, który krążył nad areną w trakcie pojedynku z wywieszonym banerem: „Respekt dla Nocery i ultrasów”. A cała akcja miała wymiar ogólnopaństwowy i została przeprowadzona przez organizację ultrasów, protestujących przeciw regulacjom zwalczającym terror i rasizm na stadionach.

Na taki właśnie sposób postrzegania sprawy zwracał uwagę Cesare Prandelli, który we włoskich mediach stwierdził: „Wszyscy przegraliśmy. To wydarzenie powinno zmusić nas do refleksji, że nie mówimy tutaj o ultrasach, a o przestępcach. To problem społeczny”.

Z piekła rodem

Coraz słabsza frekwencja na stadionach, coraz mniej rodzin na trybunach – nic dziwnego, gdyż liga z sezonu na sezon słabnie w oczach, infrastruktura znajduje się w opłakanym stanie, a obiekty piłkarskie i okolice dodatkowo w chwilach kryzysowych mogą przypominać przedsionek piekła, gdzie atmosfera gęsta jest od przemocy i niewiele ma wspólnego z futbolowym świętem. A zamieszki w Italii zdarzały się już wielokrotnie i na zdecydowanie wyższym szczeblu rozgrywkowym niż tylko trzecia liga.

W Mediolanie niezadowoleni z remisu z Genuą sympatycy AC Milanu zablokowali wyjazd klubowego autokaru. Ze zdenerwowanymi kibicami negocjowali Kaka oraz Christian Abbiati. To nie pierwszy raz, kiedy rozsierdzonych fanatyków uspakajać musieli zawodnicy. W kwietniu 2012 roku pierwszoligowe spotkanie Genui ze Sieną wstrzymano na 45 minut, bo wielbiciele gospodarzy domagali się, aby piłkarze z ich drużyny zrzucili koszulki, których nie są warci.

Gdy jakaś ekipa gra wyjątkowo słabo, to jej zapaleńcy potrafią wedrzeć się na trening i zwymyślać graczy i zdewastować ich auta. Parę lat temu prezydent zespołu z niższej ligi starał się uchronić przed ukamienowaniem swojego podopiecznego. Został pobity na śmierć. Trener Brescii, Marco Giampaolo, po tym jak przegrał ze swoim klubem pierwszy mecz i po konfrontacji z miejscowymi maniakami, zniknął na tydzień, zupełnie przepadł, nie odpowiadał na telefony, nie pojawiał się na ćwiczeniach, nie pojechał na pojedynek z Carpi.

Do eskalacji przemocy dochodzi zazwyczaj poza stadionami. W zeszłym roku po finale krajowego pucharu doszło do zamieszek w pobliżu Koloseum, zniszczone zostały bary oraz samochody, w autobusie przewożącym graczy AS Romy rozbito szybę – nie pierwszy raz zresztą kibole zaatakowali autobus transportujący futbolistów - i napadnięto na dziennikarzy stacji telewizyjnej Mediaset.

W takich starciach nie brakowało rannych, ginęli nawet fani oraz funkcjonariusze. W 2007 roku derbów Sycylii pomiędzy Catanią a Palermo pilnowało około 1500 mundurowych. Przerwano je na czterdzieści minut, ponieważ na obiekcie rozpylono gaz łzawiący. Podczas walk w okolicy areny przeszło sto domowej roboty ładunków wybuchowych zostało rzuconych w stronę policji, jedna z nich zabiła funkcjonariusza. W tym samym 2007 roku z rąk gliniarza, który usiłował nie dopuścić do bitwy zwolenników Lazio i Juventusu, zginął fan.

Czwarta władza

Włosi próbowali już wielu sposobów na rozwiązanie problemu z kibicami: obowiązkowe karty identyfikacyjne, tymczasowe zamykanie trybun, odwoływanie spotkań oraz zakazy wyjazdów na nie, zwiększenie ochrony na stadionach. Nikt nie potrafi jednak poradzić sobie z grupami ultrasowskimi, gdyż te na przestrzeni lat znacznie urosły w siłę.

Ich władza na Półwyspie Apenińskim jest tak duża i na tyle zatrważająca, że Fabio Capello w 2009 roku mówił: „To ultrasi rządzą we Włoszech”. Dzisiaj istnieje tam podobno przeszło 400 takich grup, do której należy ponad 70 tysięcy najbardziej zatwardziałych sympatyków. Dostają darmowe bilety, ich nadmiarem handlują i organizują wyprawy na mecze. Zrzeszają fanatycznych osobników i sympatyzują z radykalnymi prawicowymi poglądami, będącymi często mariażem nacjonalizmu, neonazizmu oraz innych ekstremistycznych odłamów.

Gdy Claudio Lotito – prezydent Lazio Rzym i Salernitany - postanowił rozprawić się z ultrasowską ekipą zasiadającą na Stadio Olimpico, wywieszającą banery z neonazistowskimi oraz rasistowskimi hasłami, i pozbawił ją dwóch tysięcy wejściówek, to od tego czasu nie rusza się nigdzie bez ochrony. Po sprzedaży Hernanesa do Interu Mediolan, zdążył już ponoć otrzymać kilkadziesiąt pogróżek i życzeń śmierci.

… i sprawiedliwość dla wszystkich?

„Jesteśmy pośmiewiskiem w oczach całego świata” – grzmiał na łamach mediów prezydent Włoskiego Komitetu Olimpijskiego, Giovanni Malago. Choć mniejsze lub większe incydenty z kibicami zdarzają się w różnych zakątkach Starego Kontynentu i Włosi nie są jedynym niechlubnym wyjątkiem, samotną czarną plamą na mapie europejskiego futbolu, to pośmiewiskiem z pewnością stali się teraz, kiedy wobec Noceriny karę wymierzono z całą stanowczością, a ręka sprawiedliwości nawet nie drasnęła głównych winowajców zamieszania, czyli ultrasów.

Logika zaś nakazywałby wymierzenie najsroższych kar wobec wspomnianych fanatyków, „spiritus movens” zaistniałej sytuacji, albo przynajmniej rozwiązywanie problemów z kibicami zaczynając od nich samych. I choć w przypadku postępowania wobec Noceriny nie ma ani krzty logiki, to Włosi i tak wszystko muszą robić po swojemu. Włoska robota to jednak nie zawsze skuteczna robota.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz