sobota, 7 grudnia 2013

Chile – przebudzony tygrys, ukryty smok

Pokonali Anglię na Wembley, trochę wcześniej nie dali się Hiszpanii, która remis dzięki bramce Jesúsa Navasa uratowała w doliczonym czasie gry. W fazie kwalifikacyjnej do przyszłorocznego mundialu znaleźli się na pudle, tracąc do drugiej Kolumbii jedynie dwa punkty, a do pierwszej Argentyny cztery. Jeszcze przed losowaniem mistrzostw Chilijczycy celowali w podium, a ich trener przekonywał, że jego podopiecznych stać na naprawdę wielkie rzeczy.

Szaleniec uczy sztuki piłkarskiej

Nie pojechali na Mistrzostwach Świata w Korei i Japonii - w eliminacjach znaleźli się na dnie grupy - oraz na turniej w Niemczech. Były obrońca Chile, Elías Figueroa w wywiadzie dla BBC Sport tłumaczył wówczas, że podstawowym problemem reprezentacji jest brak stałej tożsamości futbolowej. „Próbowaliśmy udawać Argentynę, naśladować Brazylię, kopiować grę Hiszpanii lub Niemiec. Nie było w tym żadnej ciągłości”. Do momentu, aż przybył „El Loco”.

Marcelo Bielsa trafił na idealnie podatny dla własnych śmiałych, piłkarskich teorii grunt. Przychodził do kraju bez konserwatywnych, zakorzenionych od dawna w świadomości ogółu futbolowych przekonań. Dostał czyściuteńkie płótno, które mógł zamalować piłkarską wizją szaleńca, na którym do woli mógł rozrysowywać swoje nieco ekscentryczne posunięcia taktyczne. Wreszcie poczuł się spełniony, bo nie wylądował w państwie, gdzie uporczywie zarzucali mu, że w pierwszym składzie nie wystawia Juana Romána Riquelme.

Lokalni fani nie wytykali mu, że niektóre z jego pomysłów były nad wyraz odważne. Raczej rozmiłowali się w futbolu spod ręki Argentyńczyka. Zachwyciła ich błyskawiczna, pełna werwy gra, nastawiona na zdecydowany atak. Otrzymał on zawodników przede wszystkim szybkich, dynamicznych, o nienagannej technice. I z tych atutów uczynił główną i bardzo niebezpieczną broń. Jego zespół stosował zatem wysoki pressing, od samego początku narzucał obłędny rytm oraz nieustannie szukał przewagi i sytuacji na skrzydłach.

Bielsa od razu do kadry wprowadził wielu obiecujących graczy młodzieżówki U-20, która sięgnęła w 2007 roku po brązowy medal mistrzostw globu. Ukształtował ich piłkarsko, a dzisiaj ta grupa dojrzewa w zastraszającym tempie. Alexis Sánchez, Arturo Vidal i spółka coraz  bardziej dochodzą do głosu w futbolowym świecie.

Stolica bielsizmu

Argentyńczyk śmiałymi koncepcjami oraz sporymi sukcesami – awans na mundial w RPA i wyjście z grupy - kupił sobie nie tylko wdzięczność Chilijczyków, ale także ich podziw. Przysłonił im cały świat. To wtedy rozpoczął się prawdziwy boom na styl gry Bielsy i jego metody pracy. Każdy klub w kraju chciał mieć szkoleniowca, który byłby wiernym wyznawcą „bielsizmu”.

To trwało nawet wtedy, gdy nie dowodził już Chile. Jego wpływ na tamtejszy futbol był tak duży, tak bardzo zakorzenił się w umysłach reprezentantów, że kiedy głównodowodzącym mianowano Claudio Borghiego, który wyraźnie odcinał się od filozofii poprzednika, to drużyna zaczęła ponosić wstydliwe porażki.

Seria nieszczęść rozpoczęła się na Copa America w 2011 roku, gdzie w ćwierćfinale uległa Wenezueli, a potem ciągnęła się w kwalifikacjach do mundialu, w których przytrafiło się jej, aż pięć przegranych w dziewięciu spotkaniach. I były to porażki naprawdę bolesne, jak wyjazdowe 1-4 z Argentyną i 0-4 z Urugwajem czy domowe 1-3 z Kolumbią.

„Chciał być mądrzejszy od Bielsy” – opowiadali miejscowi dziennikarze oraz kibice – i przypłacił za to surową cenę. Borghi przekonywał buńczucznie, że przed erą Argentyńczyka w Chile również grało się w piłkę, lecz za jego kadencji zespół notował blamaż za blamażem. Przed kamerami lokalnej stacji telewizyjnej stwierdził: „Styl Bielsy? A czym on jest? Trójka z tyłu i dwóch skrzydłowych. Bilardo zapoczątkował to w 1986 roku. W futbolu wymyślono już wszystko”.

Ubiegłoroczna dymisja na stanowisku selekcjonera nikogo nie zdziwiła. A podupadłe królestwo Argentyńczyka postanowił ratować Jorge Sampaoli, wierny kontynuator myśli swojego trenerskiego guru.

Bielsa dla ubogich

Prowadząc Universidad de Chile i w zasadzie kopiując taktyczne założenia ”El Loco”, sięgnął po trzy tytuły mistrzowskie z rzędu, zdobył puchar Copa Sudamericana (pierwszy chilijski klub, który tego dokonał od dwudziestu lat), dotarł do półfinału Copa Libertadores i ustanowił rekordowe 36-meczowe pasmo bez porażki.

Choć początki były dla niego trudne. Pomimo doskonałego startu z Universidad, cztery zwycięstwa i remis w pierwszych pięciu spotkaniach, nazywano go prześmiewczo „El Bielsa de los pobres”, co znaczy  - Bielsa dla biedaków.

Mimo to Sampaoli twardo obstawał przy swoim i sprawdzał w praktyce założenia wyciągnięte z piłkarskiej biblii Argentyńczyka: ultraofensywne nastawienie, wysoki i intensywny pressing, wymienność pozycji, gra wertykalna i akcje oskrzydlające. Na jego wzór ponadto wprowadził do Universidad system 3-4-3, nieraz przechodzący w 3-3-1-3 lub 3-1-4-2.

„Nie możemy bać się gry. Zawsze atakujemy szóstką graczy i bronimy się czwórką. Ofensywna szóstka stale wymienia się pozycjami, utrzymuje futbolówkę w ruchu i tworzy okazje podbramkowe. Czwórka zaś czeka i zamyka wolną przestrzeń, by potem łatwiej i skuteczniej odebrać rywalowi piłkę. Porządek czwórki z tyłu jest równie fundamentalny, co nieład szóstki z przodu” – wyjaśniał pomocnik Universidad, Matías Rodríguez. To wypowiedź, która - jak zauważył dziennikarz BBC Sport, Tom Vickery - mogłaby zostać wyjęta wprost ze słownika „El Loco”.

Być jak Marcelo Bielsa

Nieustanne porównania do Argentyńczyka zupełnie nie przeszkadzają obecnemu selekcjonerowi, który często podkreślał, że prowadzone przez siebie drużyny zawsze ustawia zgodnie z jego filozofią. Podobieństwa do Bielsy wykraczają jednak znacznie dalej. Sampaoli to identyczny maniak futbolowy i perfekcjonista. W klubowych siedzibach przesiaduje do godzin nocnych, nieprzerwanie analizuje, zmienia i wybiera najlepsze możliwe rozwiązania. Podobnie zresztą na ławce trenerskiej.

Poza boiskiem spokojny i zachowawczy, na murawie kipi porywczością, ciągłym tańcem przy linii bocznej, bezustannymi uwagami w kierunku sędziego. Zdarzało się już, że wylatywał w trakcie meczów na trybuny. Ale pojedynki piłkarskie to nie tylko jego żywioł, on umie zachować zimną głowę, na chłodno analizując wydarzenia boiskowe i wyciągając odpowiednie wnioski.

Wielokrotnie pokazywał, że zmianami personalnymi bądź taktycznymi potrafił odmienić losy spotkania. Jak chociażby w półfinałowym starciu Copa Sudamericana z Vasco da Gama. Kiedy przegrywał bitwę o środek pola i stracił bramkę, natychmiast dokonał korekty w ustawieniu. Defensywnie usposobionego pomocnika Lorenzettiego zastąpił grający zdecydowanie wyżej Rodríguez, co przyniosło ekipie Sampaoliego remis. Przed finałowym zaś bojem z LDU Quito nie bał się odejść od swojej sztandarowej trójki z tyłu na rzecz czwórki i formacji 4-4-2.

Czarny koń mistrzostw

Reprezentację przejął w grudniu 2012 roku, od tego czasu wygrał pięć, zremisował i przegrał po jednym spotkaniu eliminacyjnym. W ogóle, w trzynastu dotychczasowych meczach pokonany schodził jedynie dwukrotnie. Wziął drużynę, którą poprzednik zadusił zupełnym odcięciem się od taktyki i ustawienia Bielsy. Pod jego okiem przeszła jednak kontrolowaną metamorfozę, bo zgodnie z oczekiwaniami upodobniła się do drużyny Argentyńczyka.

Pod jego wodzą zespół Sáncheza, Vidala i spółki znowu urzeka i budzi postrach. Jeśli jednym tchem jako czarnych koni przyszłorocznego turnieju wymienia się Belgię, Bośnie czy Kolumbię, to tchu musi z pewnością starczyć jeszcze na wymówienie Chile. A wielu jest takich, którzy wyliczankę zaczęłoby właśnie od Chile. Zachwycili się ich występami, oni niewątpliwie przyklasnęliby stwierdzeniu, że oto widzieli ekipę mogącą sporo namieszać na mundialu, lecz jednocześnie przyznaliby, że to nie koniec możliwości tej reprezentacji, że zwyczajnie stać ją na znacznie więcej.


„Z tymi zawodnikami” – mówił przed kamerami BBC Jorge Sampaoli, po czwartym z rzędu zwycięstwie w kwalifikacjach do MŚ 2014 – „możemy z entuzjazmem pomyśleć, że stać nas na wielkie rzeczy”. Na razie obudzili w sobie zwierzę, ale, by osiągnąć cokolwiek na mistrzostwach, szczególnie w jednej grupie z Hiszpanią i Holandią, potrzebny będzie ogień.

1 komentarz:

  1. W sumie ja bardzo lubię obstawiać mecze jak grają drużyny narodowe i niestety rzadko się to zdarza. Ja od zawsze praktycznie gram u bukmachera https://www.iforbet.pl/zaklady-bukmacherskie i jestem zdania, ze jest to najlepszy wybór wśród bukmacherów.

    OdpowiedzUsuń