środa, 24 kwietnia 2013

Mały wielki klub

Zatwardziały fanatyk futbolu prosto z Anglii stwierdziłby, że po prostu to niemożliwe. Niemożliwe, by bliżej nieznany mu klub ze Szwajcarii z taką łatwością eliminował drużyny z jego ukochanego kraju. Rok temu fanatyk doznał pierwszego szoku. FC Basel sensacyjnie rozprawiło się z Manchesterem United. Przed dwoma tygodniami fanatyk dostał obuchem w łeb po raz drugi i w osłupieniu przyglądał się, jak przeklęci rywale odprawiają z kwitkiem Tottenham Hotspur. Teraz na rozkładzie ekipy z Bazylei znalazła się Chelsea Londyn. Czy Szwajcarzy ponownie nas zadziwią?
 
A wszystko rozpoczęło się w tejże Anglii, w Londynie. Dokładniej w zespole, kilkanaście dni temu przez FC Basel wyeliminowanym, czyli Tottenhamie. To tam w 1998 roku zawędrował Christian Gross. Zasiadł na ławce „Kogutów”, bo wcześniej nieźle namieszał w Europie z Grasshoppers Zurych. Niewiele brakowało, a jego podopieczni w fazie grupowej Ligi Mistrzów sezonu 1996/1997 utarliby nosa słynnemu Ajaxowi Amsterdam. Jedna bramka dzieliła ich od awansu.
 
Władze angielskiego zespołu miały nadzieję, że Gross również i Tottenham odmieni jak za midasowym dotknięciem. Eksperyment okazał się jednak bolesny i powiedzieć, że się nie powiódł, to praktycznie nic nie powiedzieć. Pod egidą Szwajcara drużyna szczęśliwie uniknęła relegacji z Premiership. Zajęła 14 miejsce, wyprzedzając raptem o cztery oczka ekipę z 18 pozycji w tabeli.
 
Przygoda szkoleniowca z wyspiarskim futbolem zakończyła się błyskawicznie. Wrócił do ojczyzny, gdzie dostał angaż w Bazylei, wówczas typowym średniaku ligi. Jego pobyt w tym klubie był jednak znacznie dłuższy niż kilkumiesięczny epizod z „Kogutami”. Dowodził nim przez okrąglutką dekadę.
 
Już w 2002 roku sięgnął po dublet. Następne sezony przyniosły dalsze sukcesy: kilka mistrzostw i parę pucharów. Christian Gross wypowiadając słowa - „to chyba trudne do zaakceptowania, że w Szwajcarii umieją grać na całkiem niezłym poziomie i, że nie mają tam tylko śniegu, krów, czekolady oraz banków” – sprawił sobie niewinną, aczkolwiek słodką przyjemność i równocześnie symboliczny rewanż na Anglikach.
 
Obecnie, drużyna z Bazylei to prawdziwy hegemon własnego podwórka. Przez ostatnie 10 lat gablotę z trofeami wypchało sześć tytułów mistrza i łącznie jedenaście pucharów oraz superpucharów Szwajcarii.
 
To jeden z najbardziej utytułowanych i najpopularniejszych klubów w państwie. Trzeci na liście najczęściej sięgających po krajowy laur - 15 razy wygrywali ligę. Gdy stadiony innych zespołów nie wypełniają się nawet w połowie, jego, niespełna 40-tysięczny, zawsze pęka w szwach.
 
Choć ma rzeszę wiernych fanów, to posiada również masę zaciekłych wrogów. Jego największymi przeciwnikami są kluby z Zurychu. Mówią, że między kibicami z Bazylei a FC Zürich bądź Grasshoppers panuje większa nienawiść niż wśród sympatyków ekip z tego samego miasta. Niedawno, szczególnie gorąco było na linii FC Basel – FC Zürich. Oba w poprzednich sezonach najzacieklej rywalizowały o prym w rozgrywkach.
 
W 2006 doszło do dużej bójki pomiędzy zawodnikami, trenerami oraz kibicami tych dwóch ekip. Tamtego roku drużyna Bazylei w ostatniej kolejce podróżowała do Zurychu. Potrzebowała remisu, żeby utrzymać pierwsze miejsce. Gospodarze z kolei musieli zwyciężyć, aby rywala przegonić i zdobyć mistrzostwo. FC Zürich mecz wygrał, dzięki golowi strzelonemu w końcowych minutach spotkania. Tuż po ostatecznym gwizdu arbitra goście nie wytrzymali. Zaczęła się szarpanina, a we wszystko wmieszali się jeszcze sympatycy jednej i drugiej strony.
 
FC Basel to także zespół słynący z doskonałego szkolenia młodzieży. Piłkarskiego rzemiosła uczyli się tam, a potem rozjechali po kontynencie, m. in. Ivan Rakitić, Zdravko Kuzmanović, Gökhan Inler, Hakan Yakin oraz Xherdan Shaqiri.
 
Kiedy ogrywali u siebie Bayern 1-0 w 1/8 finału Champions League w 2012 roku, w podstawowej jedenastce znalazło się siedmiu Szwajcarów, z czego czterech to produkt lokalnej szkółki. A z ławki rezerwowej w drugiej połowie wszedł kolejny. W obecnej kadrze jest 14 krajan i 6 wychowanków. Na Starym Kontynencie reklamują, więc towar wybitnie ojczyźniany.
 
A jak znakomicie potrafią się promować, powinniśmy wiedzieć nie tylko z bieżącego sezonu. W europejskich turniejach występują nieprzerwanie od 1999 roku. W sezonie 2001/2002 dotarli do finału Pucharu Intertoto. W następnym dobrnęli do drugiej rundy grupowej Ligi Mistrzów. W 2006 dofrunęli do ćwierćfinału Pucharu UEFA. W ubiegłym roku wyszli z grupy Champions League, mając za przeciwników „Czerwone Diabły” i Benfikę Lizbona. W tym znaleźli się w czwórce najlepszych drużyn konkurujących w Lidze Europy.
 
W Lidze Mistrzów grali najczęściej spośród szwajcarskich ekip - czterokrotnie. Ponadto jako jedyni z tego państwa awansowali do tych rozgrywek bezpośrednio.
 
W ciągu dziesięciu lat występów w europejskich turniejach pokonali tak renomowane piłkarskie firmy, jak: Juventus Turyn, Deportivo La Coruna, Manchester United czy Bayern Monachium. Eliminowali bądź przyczyniali się do wyeliminowania FC Liverpoolu, Manchesteru United, Sportingu Lizbona, Tottenhamu Hotspur albo Zenitu Petersburg. Od dekady nieustannie dają o sobie znać całej futbolowej Europie.
 
Nawet niedawne burzliwe pod względem trenerskich perturbacji sezony, nie mają większego wpływu na śmiałe poczynania na kontynencie. Odkąd era Christiana Grossa się skończyła, zespół miał czterech różnych głównodowodzących. Ostatnimi czasy Basel – jak dotąd symbol spokojnych i przemyślanych decyzji – pod tym względem bardziej przypominało amatorsko zarządzany klub rodem z Ekstraklasy.
 
Pierwszym następcą Grossa mianowano znanego wcześniej z gry w Bayernie Monachium – Thorstena Finka. W trakcie dwóch lat pracy zdobył dwa tytuły mistrzowskie i puchar Szwajcarii. Zasłynął także z tego, że na jednym z treningów przekazał swojemu asystentowi, żeby „zdjął tę małpę z drzewa”. Była to nieprzyjemna uwaga względem czarnoskórego gracza – Fwayo Tembo.
 
Heiko Vogel osiem tygodni przed - jak się potem okaże - arcyważnym meczem z „Czerwonymi Diabłami” został menadżerem FC Basel. Na trenerskiej ławce miał zasiąść tylko na chwilę. Do tej pory pomagał jedynie Niemcowi, ale ten w październiku 2011 wybrał ofertę HSV Hamburg. Dwa miesiące później tymczasowy trener, dokonał rzeczy niemożliwej. Odprawił z kwitkiem Manchester United i tym samym przeszedł do dalszej rundy Champions League. 
 
Szokującej rzeczy dokonał, więc szkoleniowiec, który w swej karierze po raz pierwszy prowadził samodzielnie seniorską drużynę. Dotychczas tylko asystował lub dyrygował młodzieżówkami Bayernu.
 
Nigdy nie grał wyczynowo w piłkę, od samego początku zajął się nauczaniem futbolowego rzemiosła nastoletnich zawodników. Ekipą z Bazylei kierował jeszcze przez parę miesięcy. Jego upadek był równie niespodziewany i szybki, co nieprzewidziana rola w klubie oraz sukces w Champions League.
 
Następcę wyłoniono w październiku ubiegłego roku. Został nim Murat Yakin, kilka lat wcześniej boiskowa legenda FC Basel. Kapitan zespołu, który pamiętał jeszcze zwycięstwa z Juventusem Turyn i Deportivo La Coruna. Jego aktualne dokonania na Starym Kontynencie są równie zaskakujące, co poprzednika. Na rozkładzie pokonanych ma już Zenit i Tottenham.
 
Na przestrzeni dekady niewielka drużyna z Bazylei dowiodła, że wcale nie jest taka mała. Teraz znowu stanie przed szansą pokazania swojej wielkości w Europie. W czwartkowy wieczór ten mały klub znowu może być wielki.

1 komentarz: