poniedziałek, 8 kwietnia 2013

To nie jest kraj dla bogatych klubów

Kiedy Francuzi wybierali na prezydenta socjalistę Françoisa Hollande'a, jedną z jego bardziej solennych obietnic było wprowadzenie 75-procentowego podatku dla najbogatszych. Nowa głowa państwa chciała w ten sposób ratować kraj przed recesją i rosnącym zadłużeniem. Nikomu jednak wtedy przez myśl nie przeszło, że podatek może objąć również piłkarskie zespoły.
 
Jeszcze parę dni temu prezes francuskiej federacji futbolowej ze spokojem i zadowoleniem obwieścił: „Premier dał mi jasno do zrozumienia, że opodatkowane zostaną jedynie wielkie firmy. A kluby uważane są za małe lub średnie przedsiębiorstwa, więc podatek ich nie dotyczy”.
 
Wielu włodarzy drużyn odetchnęło z ulgą, lecz radość okazała się zdecydowanie przedwczesna. Dobę później premier Francji wyjaśnił: „Nowy system tyczy się firm, które własnym pracownikom wypłacają pensje większe niż milion euro”.
 
Kontrowersyjny podatek dotknie osoby, zarabiające w skali roku powyżej miliona euro. Każda z nich - zarówno zawodnicy, jak i gwiazdy ekranu czy artyści - będzie musiała odprowadzić na rachunek państwa 75% swojego wynagrodzenia. Podatek obejmie zaledwie trzy tysiące osób, w tym około stu pięćdziesięciu graczy, co stanowi jedną czwartą Ligue 1, ale ma przynieść państwu prawie pół miliarda zysku.
 
Niezadowolenia z takiego obrotu spraw nie kryją właściciele zespołów. Przedstawiciel PSG stwierdził: „Nie sądzę, że jest to odpowiednie rozwiązanie dla francuskiej piłki. Nie jest to dobre dla francuskich ekip i pozycji ligi w świecie”.
 
Nie zabrakło także bardziej stanowczych głosów. Prezydent Olympique Marsylia oznajmił: „Nie mamy środków, by opłacać ten podatek”. Z kolei prezydent Lille oświadczył: „To wszystko zacznie działać na zasadzie błędnego koła – najlepsi gracze wyjadą, stadiony będą świecić pustkami, a kompanie telewizyjne przestaną płacić, ponieważ produkt, który pokazują stanie się zupełnie bezwartościowy”.
 
Podatek uderzy najmocniej w opływający w petrodolary Paris Saint Germain. To tam płaci się najwięcej, a najważniejsze ogniwa drużyny zarabiają kolosalne kwoty. Zlatan Ibrahimović pobiera roczną pensję w wysokości 14 milionów. Carlo Ancelotti pobiera tylko o dwa miliony mniej.
 
Szwed ze swojego wynagrodzenia odda prawie 10 milionów. Jeśli PSG chciałoby go zatrzymać, musiałoby zaoferować mu prawdziwie horrendalną sumę pieniędzy. Z drugiej strony klub z Paryża musi również spełnić wymogi Financial Fair Play. I tak koło się zamyka. Działacze nie zaproponują Szwedowi większego kontraktu, bo zadłużenie znacznie wykroczyłoby poza dopuszczalne granice ustanowione przez UEFA, co groziłoby z kolei wykluczeniem z pucharów.
 
W ostatnich sezonach francuska liga przeżywała „mały renesans”. Po kilku latach kompletnej zapaści, jakiej doświadczyła na przełomie wieków, wracała ze świata umarłych. Drużyny osiągały coraz lepsze wyniki w europejskich pucharach, niektóre stały się nawet postrachem dla renomowanych ekip (jak chociażby Olympique Lyon swego czasu dla Realu Madryt). Pod względem finansowym Ligue 1 powoli doganiała najbardziej majętne ligi. Ogólny obrót gotówką w sezonie 2010-2011 wyniósł niespełna miliard euro, co sytuowało rozgrywki na piątym miejscu na Starym Kontynencie.
 
Jej zamożność wzmocnił Paris SG, który - odkąd trafił w ręce katarskiego szejka - zaczął szastać forsą bez opamiętania. Nowi włodarze sprowadzili gwiazdorów światowego formatu i coraz śmielej myśleli o podboju europejskich aren. Teraz takie plany pokrzyżuje najprawdopodobniej sam prezydent.
 
Zdaniem ekspertów Ligue 1 czeka ciężki los. Liga znacznie straci na wartości, nie będzie w stanie rywalizować z innymi, a żaden szanujący się piłkarz nie spojrzy na nią przychylnym okiem. Dla przykładu: w Anglii od 6 kwietnia obowiązuje 45-procentowy podatek dla najbogatszych, mniejszy od poprzedniego o pięć procent. Nic więc dziwnego, że w trakcie zimowego okienka Newcastle United z dużą łatwością przekonało do gry u siebie pięciu utalentowanych zawodników z Francji.
 
Prezes Ligue 1 grzmi: „Nowy podatek to wzrost kosztów utrzymania klubów z pierwszej ligi do 182 milionów euro. Tak szalone sumy spowodują, że rozgrywki opuszczą najjaśniejsze gwiazdy, nasze zespoły nie będą żadną konkurencją dla zamożniejszych zagranicznych drużyn, a rząd straci swoich najlepszych podatników”. Po czym dodał dosadnie: „To nas udusi. Doprowadzi do śmierci francuskiego futbolu”.
 
Wtóruje mu przewodniczący Związku Zawodowych Klubów: „Efekty będą opłakane. Mówiliśmy o tym wcześniej i nadal uparcie powtarzamy – jeżeli do tego dojdzie, to skończy się to katastrofą”.
 
Obaj roztaczają iście apokaliptyczne wizje. Z Francji zaczną masowo uciekać gracze, stadiony opustoszeją po ostatnie krzesełko, ulice dosłownie wymrą, bo żadnemu dzieciakowi nie będzie się opłacało uganiać za piłką. Francuzi spragnieni rozrywki i sportowych emocji przerzucą się na badminton bądź curling.
 
Bogaci podnoszą larum, bo czeka ich nieco mniej zamożna przyszłość. Sygnał do ucieczki z kraju jako pierwszy dał Gérard Depardieu, który przyjął obywatelstwo rosyjskie i przeniósł się do sąsiedniej Belgii. On jednak nie ma żadnego wpływu na futbol i piłkarzy. A nie mamy pewności czy ci postąpią podobnie.

Tekst ukazał się również na portalu krotkapilka.pl: http://krotkapilka.pl/artykul,to_nie_jest_kraj_dla_bogatych_klubow,268

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz