niedziela, 1 lipca 2012

Geniusz szaleńcem podszyty


Gdyby trenował normalnie byłby jednym z najlepszych na globie piłkarzy. Gdyby zawsze był skoncentrowany na piłce, to niemal zawsze byłby najgroźniejszym graczem swego zespołu. Gdyby potrafił zachować zimną krew w trakcie pojedynków, większość z nich kończyłby z workiem goli.

Dla bramkarzy spotkanie oko w oko z Mario Balotellim - skupionym na grze, będącym w odpowiedniej formie strzeleckiej - to prawie stuprocentowa pewność nagłego zgonu. Przekonał się o tym Manuel Neuer, czyli chyba najbardziej utalentowany golkiper młodej generacji. Czarnoskóremu snajperowi Włoch w meczu z Niemcami wystarczyło zaledwie 21 sekund zabawy z futbolówką przy nodze, aby dwukrotnie użądlić śmiertelnie rywala.

Nie zawsze jednak zawodnik lądował na czołówkach światowych gazet z powodu wspaniałych występów i zdobytych bramek. Całe jego życie stanowi zbiór barwnych boiskowych i poza boiskowych historyjek oraz wydarzeń niekoniecznie przez niego kontrolowanych.

Syn imigrantów z Ghany, Thomasa i Rose Barwuah, porzucony i oddany pod opiekę rodziny zastępczej – Balotellich – wychowywał się w dzielnicy zamieszkałej przez białych. Mając 15 lat trafił na testy piłkarskie do Barcelony. Nie przeszedł ich pomyślnie i wrócił do Italii. Wylądował w Interze, gdzie pod okiem Roberto Manciniego rozwijał się w tempie błyskawicznym. W 2007 roku zadebiutował w pierwszej drużynie, licząc sobie raptem 17 wiosen. Trzy dni później zdobył dwie bramki. Został najmłodszym strzelcem mediolańskiej ekipy w Lidze Mistrzów (18 lat i 85 dni).

Piorunująca kariera wiązała się niestety ze szczeniackimi wybrykami. Balotelli wystąpił we włoskim programie telewizyjnym w barwach odwiecznego wroga – Milanu. Po półfinałowym boju z Barceloną, wygwizdany przez fanów, cisnął koszulką Interu o ziemię. Jose Mourinho oskarżał go o lenistwo i nieprzykładanie się do treningów. Ciągłe sprzeczki i kłótnie poskutkowały wykluczeniem z zespołu.

Złą passę odmienić miał transfer do Manchesteru City. Tymczasem tam ponownie pokazywał przede wszystkim tą niepokorną, rogatą duszę. Swoje pierwsze trafienie dla „The Citizens” chwilę później uczcił czerwoną kartką. Nazbyt agresywna gra napastnika, stała się prawdziwym utrapieniem dla Manciniego. „Super Mario” z boiska wylatywał jeszcze trzykrotnie. Dwa razy został zawieszony na kolejno trzy i cztery spotkania. Po bezpardonowym faulu na Scott'cie Parkerze federacja angielska rozważała zawieszenie nawet na dziewięć gier. 
Niewiele brakowało, by czarnoskóry zawodnik z Półwyspu Apenińskiego dosłownie wysadził szatnię angielskiego klubu w powietrze. Awanturował się z prawie każdym. Z Serbem Kolarovem o wykonanie rzutu wolnego. Z Yaya Toure spierał się tak mocno, że rozdzielać podobno musieli ich koledzy.

Na treningach nie umiał założyć koszulki. Rzucał lotkami w jednego z juniorów. W ośrodku treningowym City zachwycił się automatycznie przesuwanymi drzwiami i nie mógł oprzeć się pokusie, żeby podjechać pod nie samochodem, po to, aby sprawdzić dokąd sięgają czujniki ruchu.

Jeszcze ciekawszych rzeczy dokonywał poza boiskiem. Dziecinnym szaleństwom nie było końca. Dwa tygodnie po transferze do Anglii rozbił auto. Kiedy dociekliwy policjant pytał się, dlaczego wozi ze sobą dużą sumę pieniędzy – 5 tysięcy funtów – gwiazdor wycedził: „Bo jestem bogaty”.

Pojechał do włoskiego kobiecego więzienia w Brescii, twierdząc, że chciał się tylko rozejrzeć. Zmienił własny ogród w tor wyścigowy dla quadów. Jak potrzebował deski do prasowania, to udał się do sklepu i wrócił z… qudem, trampoliną oraz stołem do ping-ponga.

Robiąc zakupy w jednym z centrów handlowych zachwycił się miejscowym magikiem tak bardzo, że zaprosił go do domu, by ten nauczył gracza wszystkich sztuczek. 36 godzin przed derbowym pojedynkiem z drużyną Alexa Fergusona zrobił pokaz fajerwerków w łazience, po czym musiał uciekać z płonącego mieszkania. Dodajmy, w derbowym pojedynku wcelował do siatki dwukrotnie.

Gdy otrzymał nagrodę dla najbardziej uzdolnionego juniora, wypalił, że wyłącznie jeden z poprzednich zdobywców tego wyróżnienia jest od niego lepszy – Lionel Messi. Potem zastanawiał się kim jest Jack Wilshare, którego wyprzedził w bezpośredniej rywalizacji o nagrodę.

Balotelli nie dawał o sobie zapomnieć w swojej ojczyźnie. Debiutując w młodzieżowej reprezentacji Włoch strzelił gola. Pojechał na Mistrzostwa Europy do lat 21, pokonał bramkarza Szwecji i parę minut później dostał czerwoną kartkę. Kiedy Andrea Stramaccioni został szkoleniowcem Interu, wpadł na konferencję po to, aby uścisnąć mu dłoń.
Tuż przed Euro w Polsce i Ukrainie zapowiedział, że zabije każdego, kto zacznie rzucać w niego bananami. Na samym zaś turnieju dotychczas zademonstrował swój firmowy repertuar. Na treningach przeważnie leniuchował (zabawy z chorągiewką obiegły całą Europę). Gdy wybiegł po raz pierwszy na murawę stadionu w Warszawie wiszący nad boiskiem telebim urzekł go na tyle, że postanowił dokopać do niego piłkę.

W pierwszych dwóch meczach nie wprawiał w zachwyt. Truchtał jedynie, jakby oderwany od rzeczywistości, w której się znalazł, myślami będąc daleko poza grą. Kiedy wreszcie oczarował, strzelając urodziwą bramkę Irlandii, próbował wyładować złość na selekcjonerze, który pominął go w wyjściowej jedenastce.

Dopiero bój z Niemcami dał odpowiedź, jak wybitnym jest futbolistą. Jeśli tak wielu widzi w osobie Balotelliego napastnika kompletnego, to dlatego, że posiada ku temu cechy niezbędne: wysoki, dobrze zbudowany, silny, a przy tym zwinny, piekielnie szybki, z doskonałą techniką i uderzeniem. Mourinho stwierdził niegdyś: „Gdyby wkładał w treningi 50 procent wysiłku, byłby już dziś jednym z najlepszych piłkarzy na świecie”. Wtóruje mu jego obecny opiekun w klubie: „Jeśli Mario nie będzie najlepszym zawodnikiem na świecie, to tylko na własne życzenie”.

Największy talent Italii, największa nadzieja Włochów to jednak nieuleczalnie nieobliczalny przypadek. Osobowości szalonego Włocha nie byliby w stanie rozgryźć nawet najwybitniejsi psychologowie. Zagłębiając się bowiem w zakamarki jego umysłu odnaleźlibyśmy zapewne nieustanną transmisję myśli, nieskomplikowaną i prostą w swej złożoności, lecz niewytłumaczalną, bo przesyłaną w systemie nieznanym ludzkości.

W jednej sekundzie Balotelli potrafi wprawić przeciwnika w osłupienie i oczarować wszystkich, by w następnej zupełnie się ośmieszyć. W meczach zazwyczaj ukazuje dwa oblicza – wielkiego gracza i słabego człowieka. Każdy ruch na murawie, każde dotknięcie piłki, każdy gest czy reakcja zlepiają w sobie fenomen oraz nieudolność.

Poza boiskiem fanom futbolu zapewnia trywialną i niewybredną rozrywkę. Na murawie w jednym momencie może być bohaterem, a w kolejnej błaznem. Kiedy, natomiast tylko zechce, dostarcza sztuki piłkarskiej najwyższych lotów, godnych jedynie takich wirtuozów, jak Ronaldo czy Messi. To doprawdy geniusz szaleńcem podszyty.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz