niedziela, 22 lipca 2012

Stomilu Olsztyn powrót ze świata umarłych


Mało jest drużyn piłkarskich w Polsce, których losy są tak burzliwe. Zespołów, które na przestrzeni zaledwie kilkunastu lat przebyły drogę z piekła wprost do nieba, by chwilę później osunąć się z powrotem do piekła, a dziś ponownie pukać do bram raju. Stomil Olsztyn to klub unikalny nie tylko ze względu na swoją historię. To klub unikalny również ze względu na kibiców, piłkarzy, trenerów, całe futbolowe środowisko Warmii i Mazur.

Po dziewięciu latach przerwy, wraca do pierwszej ligi. Jedynie krok dzieli ekipę z Olsztyna od nawiązania do najpiękniejszego okresu – drugiej połowy lat dziewięćdziesiątych.

Lata dziewięćdziesiąte w dziejach zespołu to były lata barwne i szalone. W 1994 awans do pierwszej ligi obserwował tłum, wypełniający stadion po same brzegi. Tuż po ostatnim wygranym pojedynku na murawę wjechały Fiaty 126p, stanowiące nagrodę dla kopaczy. Euforia i entuzjazm zdawały się nie mieć końca. Ojcem sukcesu obwołany został legendarny dla Stomilu szkoleniowiec, Bogusław Kaczmarek. W ciągu czterech sezonów pracy wprowadził na piłkarskie salony - można rzec - plebejski klub z przez niewielu znanej mieściny. Jego siłę oparł na zawodnikach wyłowionych z okolicznych boisk. Wychował ponadto reprezentantów Polski, ściągniętych z A-klasy: Sylwestra Czereszewskiego oraz Tomasza Sokołowskiego.
Nieprzerwanie przez osiem kolejnych sezonów Stomil bił się o punkty w najwyższej klasie rozgrywkowej. Był wtedy oczkiem w głowie każdego mieszkańca Olsztyna, każdy żył meczami ukochanej drużyny. Frekwencja na trybunach nie spadała poniżej 10 tysięcy, a konfrontację z Legią wiosną 1995 obejrzało rekordowe 16 tys. widzów. 

Biedny klub, który wiązał się z graczami na zasadzie umowy o dzieło, aby odprowadzać jak najmniejsze składki do ZUS, zadziwiał kraj głównie zaangażowaniem i atmosferą. Asystent Kaczmarka, Józef Łobocki, tak przywoływał tamte czasy: „Człowiek miał wrażenie, że wszystkim w Olsztynie zależy na drużynie. My też się nie oszczędzaliśmy z trenerem Kaczmarkiem. Siedzieliśmy na stadionie od rana do wieczora. Sprawdzaliśmy wszystko, niemal i to, jak trawa rośnie”.

Już w drugim sezonie pobytu w pierwszej lidze (obecnie Ekstraklasa) ekipa, pod wodzą Ryszarda Polaka, zajęła najwyższe w swej historii miejsce w tabeli – szóste. Wówczas o jej sile stanowili wspominani reprezentanci – Czereszewski oraz Sokołowski. Wsparci dodatkowo takimi solidnymi zawodnikami, jak Jacek Płuciennik, Arkadiusz Klimek czy Rafał Kaczmarczyk.

Do annałów polskiej piłki klubowej przeszły dramatyczne boje Stomilu z Legią (remis 3:3, mimo dwubramkowej straty na dwadzieścia minut przed ostatnim gwizdkiem sędziego) oraz zwycięstwa po 1:0 z ówczesnymi mistrzami: Widzewem i ŁKS-em.

Największe kłopoty zespołu zaczęły się – paradoksalnie - w momencie, kiedy posiadał on zamożnego sponsora. Przedsiębiorstwo Halex w zamian za inwestycje nabyło prawa do piłkarzy. Gracze otrzymywali bajońskie kontrakty, m. in. Cezary Kucharski, kupiony z Legii, zarabiający 200 tys. dolarów rocznie. Problemy pojawiły się wraz z pogarszającą się sytuacją finansową spółki. Zobowiązania wobec futbolistów rosły, a klub popadał w coraz większe zadłużenie. Z finansowania wycofała się ponadto fabryka opon. Francuska firma Michelin, która przejęła zakład, nie chciała inwestować w drużynę. To był symboliczny początek końca.

Szerokim echem odbił się transfer Zbigniewa Małkowskiego do Feyenoordu Rotterdam. Oficjalnie transakcja opiewała na sumę 350 tysięcy marek. Nieoficjalnie Stomil zainkasował prawie milion, z czego 400 tys. nielegalnie przewieziono przez granicę. Zawodnicy i trenerzy podzielili kwotę między siebie, a pieniądze dostarczył podobno jeden z senatorów, posługując się paszportem dyplomatycznym. Wielu tłumaczyło, że to jedyna szansa na  ratunek. Szansa, która i tak okazał się tylko gwoździem do trumny.

W 2002 zespół spadł do drugiej ligi. W następnym roku zleciał z hukiem jeszcze niżej i ogłosił upadłość. Nie miał pieniędzy (debet wynoszący ok. 9 mln złotych), boiska, nie dysponował odpowiednią ilością graczy. Najgorsza dla sympatyków była jednak zmiana nazwy, spowodowana bankructwem. Stomil zniknął z futbolowej mapy Polski. Przemianowany najpierw na OKP Warmia i Mazury, a potem na OKS 1945 Olsztyn, sezon 2005/2006 spędził w 4 lidze.

Raptem pięć lat wystarczyło, by klub sięgnął dna. Przez ten okres fanów drużyny spotkało sporo najpaskudniejszych rzeczy. Każdy kolejny rok wydawał się gorszy i boleśniejszy od poprzedniego. Dawne wspaniałe czasy mogli wyłącznie wspominać z rozrzewnieniem, udawać się w sentymentalną podróż do wydarzeń, które z biegiem lat w ich pamięci zacierały się coraz bardziej, aż w końcu przybrały postać pięknego, niewyraźnego snu.

Kibice, mimo to nie poddawali się. Usiłowali przywrócić poprzednią nazwę, pragnęli również powrotu sportowego. W 2005 założyli zespół Stomilowcy. W 2007 w ramach protestu nie wyszli na pierwszą połowę spotkania z Motorem Lubawa. Rozsyłali dziesiątki maili do różnych instytucji. Utworzyli stronę internetową, gdzie każdy mógł wyrazić opinię na temat szyldu ekipy. Władze klubu pozostawały natomiast nieugięte. Włodarze nie chcieli dawnej nazwy, bo obawiali się odziedziczenia długów.

Pięć wiosen, żeby stoczyć się na dno i tyle samo, aby się z niego wydobyć. Jedyny pierwszoligowiec z Warmii i Mazur dziś wszystko, co najgorsze ma już za sobą. Niebawem zagra na zapleczu Ekstraklasy. W tym roku powrócił do nazwy, z której zasłynął w całym kraju, bo zadłużenie uległo przedawnieniu (zgodnie z prawem trzeba było czekać dziesięć lat).
Ożył stary Stomil, zmartwychwstał stary herb z kormoranem na pierwszym planie i wraca wielka piłka do Olsztyna. Przed klubem piekielnie ciężkie zadanie. Jako jeden z najuboższych w lidze skazywany jest na zażartą batalią o utrzymanie. Swoją siłę ponownie, jak za dawnych lat, opiera na piłkarzach z okolic. Fani wierzą, że niedługo objawią się talenty na miarę Czereszewskiego i Sokołowskiego. A sam szkoleniowiec, Zbigniew Kaczmarek, przekonuje: „Nie potrzeba nam gwiazd spoza Warmii i Mazur, bo tylko dzięki ciężkiej pracy możemy coś osiągnąć”.

Czas pokaże, czy podróż Stomilu Olsztyn ze świata umarłych, w odróżnieniu od mitycznej wędrówki Orfeusza z Hadesu, będzie miała swój szczęśliwy finał. W popapranym polskim piłkarskim świcie możliwe jest dosłownie wszystko. Nawet to, że drużyna jednego dnia przygotowuje się walki w Ekstraklasie, a następnego budzi się w B-klasie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz