niedziela, 3 czerwca 2012

A gdyby tak...



…puścić wodze fantazji i z niepoprawnie dużą dozą optymizmu spojrzeć na reprezentację dowodzoną przez Franciszka Smudę. Gdyby choć raz uwierzyć, mimo iż wierzyć w drużynę narodową przez tyle miesięcy było cholernie trudno. Gdyby dać się uwieść telewizyjnej nowomowie, widzącej w sparingach ze Słowacją i Andorą przejawy siły naszego zespołu.

Gdyby tak docenić ponad dwuletnią selekcję szkoleniowca i przymknąć oko na przypadkowość niektórych powołań. Gdyby puścić mimochodem stanowcze deklaracje selekcjonera o istocie regularnej gry piłkarzy, naturalizacji zawodników czy korupcyjnych powiązaniach. Deklaracje, które zostały rzucone na wiatr stosunkowo dawno i dziś mogłyby okazać się nieprawdą.

Gdyby tak pominąć fakt, że Sebastian Boenisch w ciągu ostatnich dwóch sezonów zagrał zaledwie 215 minut w Bundeslidze i 263 w trzeciej lidze w rezerwach Werderu. Gdyby zawierzyć trenerowi, że gracz będzie w odpowiedniej formie oraz dyspozycji fizycznej w pojedynku z Grecją.

Gdyby tak uwierzyć w zdolności obronne Perquisa i Wasilewskiego, którzy niczym skała nie skruszeją pod naporem rywali, mimo iż jeden wybiega na murawę z nie w pełni sprawnym łokciem, a drugi jest etatowym prawym defensorem. Gdyby przemilczeć brak ewentualnego zastępstwa dla obu i ufać, że nieopierzony młokos, Marcin Kamiński, który ledwie wskoczył do drużyny, będzie cenną alternatywą dla bardziej doświadczonych kolegów.

Gdyby tak, jak selekcjoner ujrzeć na środku obrony konkurencję wszechpotężną i uznać, że Michał Żewłakow, Arkadiusz Głowacki czy Marcin Komorowski w kadrze są zbyteczni. Gdyby dać wiarę słowom Smudy, który słabość Kamila Glika widział, choć ten nie wystąpił nawet minuty w dwóch sparingach. Którego słabości nie dostrzegają nawet włodarze AC Torino, chcąc wykupić go z Palermo oraz trenerzy, stawiając na niego przez niemal cały sezon.

Gdyby tak w snajperskich umiejętnościach Pawła Brożka i Artura Sobiecha odnaleźć pocieszenie, że w razie kontuzji supersnajpera z Dortmundu, będą stanowić jakiekolwiek zagrożenie pod bramką rywala.

Gdyby żywić nadzieję, że reprezentacja jest tak silna, by w jej kadrze nie znalazło się miejsce, choćby dla jednego kopacza z aktualnego mistrza Polski – Śląska Wrocław oraz wicemistrza – Ruchu Chorzów. Gdyby przyklasnąć szkoleniowcowi i stwierdzić, że przez te dwa lata nie musiał szukać innych środkowych obrońców, czy alternatyw dla Jakuba Warzyniaka oraz Roberta Lewandowskiego. Zdając sobie ponadto sprawę z tego, że Boenisch zamiast grać leczył kontuzję, a Brożek oraz Sobiech częściej niż boiska odwiedzali trybuny. Gdyby po raz kolejny podkreślić słabość Ekstraklasy i bezproblemowo wyjaśnić absencję Arkadiusza Piecha, najskuteczniejszego obok Frankowskiego Polaka w lidze. Gdyby niektóre powołania, jak trener, mierzyć miarą zasług oraz ledwie namacalnej obecności w zagranicznych klubach.

Gdyby tak na podstawie towarzyskich spotkań potwierdzić, że drużyna jest dobrze do turnieju przygotowana. Gdyby w dwu i pół letniej zabawie podopiecznych Smudy z przeciwnikami, dojrzeć realną siłę zespołu.

Gdyby tak uznać, że obecne ustawienie z jednym napastnikiem jest samowystarczalne dla naszej ekipy, bez względu na okoliczności i przebieg meczów na Euro. Gdyby założyć, że wariantów gry ofensywnej mamy co nie miara i, że ustawienie z dwoma napastnikami nie będzie konieczne nawet w sytuacji kryzysowej. Ustawienie, które selekcjonera przez tyle miesięcy pracy w ogóle nie interesowało.

Gdyby tak nieograniczonej dawki optymizmu poszukać w dortmundzkim tercecie, który w tym sezonie miażdżył w Bundeslidze wszystko, co napotkał, dając Borussi 41 goli i 34 asysty. Gdyby los reprezentacji powierzyć w ręce Wojciecha Szczęsnego, tak rewelacyjnie strzegącego bramki Arsenalu Londyn.

Gdyby tak uwierzyć w niewyczerpywalny fart Franciszka Smudy, który towarzyszył mu od zarania dziejów i towarzyszy nadal. Fart poświadczony zwłaszcza w momencie losowania grupy turniejowej, kiedy los nie mógł być dla nas łaskawszy i obdarować łatwiejszymi przeciwnikami.

Gdyby w końcu odwołać się do najwyższej piłkarskiej instancji, czyli przypadku, który przecież nabałaganił wyjątkowo w tegorocznej edycji Ligi Mistrzów. Gdyby pofiglował sobie jeszcze w trakcie mistrzostw Europy i uczynił obronę Greków mniej szczelną, atak Rosjan mniej zawzięty, a zespół Czech bardziej przewidywalny.

Wszak futbol to taka piękna dyscyplina, o której jesteśmy w stanie wszystko powiedzieć i  niemal wszystko przewidzieć do momentu pierwszego gwizdka. Wówczas nic nie jest już tak pewne i oczywiste.

2 komentarze:

  1. Bardzo trafne spostrzeżenia. Mocno trzeźwiące na chwilę przed pierwszym meczem, kiedy wszyscy rozpływają się w euforii. Ale tak jak piszesz na końcu - po gwizdku nic już nie jest oczywiste. I oby tak było. Na naszą korzyść:)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Niesamowicie to wszystko ująłeś, btw. zgadzam się w całości.
    Pzdr :)

    OdpowiedzUsuń