niedziela, 10 czerwca 2012

Dr Jekyll i pan Hyde


Nieco ponad pięć lat oczekiwań na turniej. Trochę ponad dwa lata nadziei we Franciszku Smudzie i jego drużynie. Kilkaset dni przygotowań. Godziny treningów i meczów. Wszystko to ściśnięte w dziewięćdziesięciu minutach pierwszej próby, która miała dać odpowiedź na najbardziej palące pytania: jak reprezentacja jest przyszykowana do Euro 2012 ? na co ją stać ? jak wypadnie pierwszy poważny bój selekcjonera ?

Dziś, kiedy emocje już opadły, możemy z chłodnym i analitycznym tonem, stwierdzić, że dzień próby wypadł wręcz katastrofalnie. Pojedynek zaczął się od prawdziwego trzęsienia ziemi. Polacy błyskawicznie i sprawnie zepchnęli Greków do defensywy i równie błyskawicznie strzelili bramkę. Dominację z minuty na minutę tylko powiększali, a rywal na przerwę schodził poobijany i zraniony utratą jednego gracza.

To, co wydarzyło się w drugiej połowie ciężko racjonalnie wytłumaczyć. Nasza reprezentacja wychodziła na murawę pewna swego, wszystkie okoliczności jej sprzyjały: od szybko zdobytego gola, przez czerwoną kartkę dla przeciwnika, aż po trybuny wypełnione niemal w całości rodakami i arbitra, który gwizdał zawsze z myślą o gospodarzu. W drugiej połowie ponownie mieliśmy trzęsienie ziemi. Podopieczni Fernando Santosa, grając w osłabieniu, wyrównali już po siedmiu minutach. Potem nie wykorzystali doskonałej okazji do ostatecznego rozprawienia się z Polską. Rzut karny fantastycznie obronił Przemysław Tytoń.

Tak, oto byliśmy świadkami najbardziej niezwykłego z meczów otwarcia Mistrzostw Europy czy Mistrzostw Świata w historii futbolu. Widzieliśmy piłkarską sztukę przypadku najwyższych lotów, bój dwóch kiepskich zespołów, polsko-grecką tragedię w dwóch aktach, gdzie do głosu doszło wredne fatum – pojedynków otwierających turnieje gospodarze z reguły nie wygrywają, tym bardziej nie mogli „Biało-Czerwoni”, cierpiący na chroniczny uwiąd w pierwszych bojach o randze mistrzowskiej.

Lecz o losie głównego bohatera nie zadecydowało fatum. To błędne i uparte decyzje Smudy zaważyły na katastrofie w drugich 45 minutach. Po pierwsze, kompletnie niezrozumiały wybór zawodników formacji defensywnej. W konfrontacji z Grecją występowali obok siebie futboliści, z których jeden nie zagrał pełnego spotkania przez ostatnie dwa sezony, a drugi przez ostatnie trzy miesiące leczył złamaną rękę.

Po drugie, brak alternatywnych wariantów ofensywnych. Jedyną siłę rażenia w ataku stanowi Robert Lewandowski. W kadrze próżno szukać innego snajpera potrafiącego regularnie trafiać do siatki.

Po trzecie, nie mamy lidera z prawdziwego zdarzenia. Być może przydaliby się piłkarze z tzw. „charakterem”, których selekcjoner z taką łatwością eliminował, a, którzy umieliby zmobilizować kolegów w trudnych chwilach.

Kolejna sprawa to zła taktyka (zbyt ostre tempo w początkowej fazie gry) oraz złe przygotowanie kondycyjne do spotkania (naszym kopaczom sił starczyło raptem na pierwszą połowę).

Niewytłumaczalny był także brak zmian, oprócz wymuszonej przez czerwoną kartkę Wojciecha Szczęsnego, kiedy się o to wręcz prosiło. Szkoleniowiec udowodnił tym samym, że nie potrafi czytać gry i podejmować odważnych decyzji.

Najbardziej zatrważająca w tym wszystkim była jednak kuriozalna wprost metamorfoza jaką przeszła drużyna w ciągu, zaledwie 15 minut przerwy. Pokazuje to, że Franciszek Smuda stworzył nieprzewidywalny twór, który w jednym momencie umie wznieść się na wyżyny, by sekundę później upaść na samiuteńkie dno.

Piątkowy pojedynek ukazał dwa oblicza Polaków, książkowego pana Hyde’a w pierwszej połowie i dr Jekylla w drugiej. Pierwsza odsłona stanowiła, bowiem zupełne odstępstwo od normy, po raz pierwszy zobaczyliśmy ekipę, która przeciwnika chce za wszelką cenę zarżnąć, zniszczyć i unicestwić jakikolwiek promyk nadziei na dobry rezultat. Druga odsłona to powrót do codzienności, znowu oglądaliśmy zespół mizerny, bojaźliwy, bez pomysłu i werwy. Tak oto wspaniała okazja do zwycięstwa w mgnieniu oka została zaprzepaszczona i zmieniona w żenującą próbę obrony, choćby jednego punktu.

Równie żenujące stały się tłumaczenia trenera, który punkt z Grecją uznał za cenną zdobycz. Zapomniał, że mentalnymi zwycięzcami tego meczu są podopieczni Santosa, bo to oni odrobili straty, mimo osłabienia. Bo oni mogą mówić o pewnym niedosycie, mieli przecież rzut karny. Bo oni wreszcie następne spotkanie grają z przygniecionymi klęską z Rosją Czechami. My natomiast będziemy walczyć z mierzącymi w tytuł mistrza Europy rosyjskimi kolosami. Pan Hyde będzie zatem potrzebny w obu połowach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz