wtorek, 12 czerwca 2012

Antonio Di Natale, napastnik wyjątkowy



Wszedł na boisko w 56 minucie boju z Hiszpanią. Chwilę później wpisał się na listę strzelców. To był jego triumfalny powrót do reprezentacji po prawie dwuletniej przerwie. Za kadencji Prandellego zdążył przecież zagrać raptem 21 minut w przedturniejowym sparingu z Rosją. Dziś jest bohaterem całej Italii. Antonio Di Natale to napastnik wyjątkowy, zabójczo regularny i dojrzewający z wiekiem. Stanowi doskonałe odzwierciedlenie powiedzenia określającego jakość wina – im starszy, tym lepszy.

Jeśli dokładnie przyjrzymy się karierze Włocha, z łatwością dostrzeżemy jak niezwykłym jest piłkarzem. Do 24 roku życia tułał się po niższych klasach rozgrywkowych. W Serie A zadebiutował z Empoli w sezonie 2002/2003 dopiero w wieku 25 lat, czyli w momencie, kiedy wielu futbolistów ma już za sobą pokaźny bagaż doświadczeń. On na jakiekolwiek poważniejsze wyzwania czekał niewspółmiernie długo.

W reprezentacji zadebiutował jeszcze za czasów Trapattoniego, w październiku 2002 roku, mając na koncie ledwie kilka meczów w Serie A. Lecz zaistniał w niej tak naprawdę w 2007, a w 2008 pojechał na pierwszy ważny turniej – na Mistrzostwa Europy w Austrii i Szwajcarii. Miał wówczas 30 lat.

Na prawdziwą szansę w piłce klubowej czekał równie długo. W 2004 przeszedł do Udinese za 100 tysięcy euro. Potrzebował aż pięciu sezonów, by stać się gwiazdą numer jeden. Z każdym kolejnym poprawiał grę i skuteczność. Najpierw stworzył śmiertelnie groźny atak z Fabio Quagliarellą. Potem samodzielnie prowadził klub do sukcesów.

Ostatnie trzy lata w wykonaniu Di Natale to istny majstersztyk. Dwa tytuły króla strzelców, najlepszy piłkarz Serie A w sezonie 2009/2010. W niedawno zakończonym w klasyfikacji najskuteczniejszych snajperów miejsca ustąpił tylko Zlatanowi Ibrahimowiciowi i Diego Milito. A przecież mówimy o graczu, który nagrody i wyróżnienia uzyskiwał dobrze po trzydziestce. O zawodniku, który cały swój strzelecki potencjał wykorzystał mając dopiero 32 wiosny na karku.

Po pierwszą koronę króla strzelców sięgał w momencie, gdy jego drużyna rozpaczliwie walczyła o utrzymanie. Ostatecznie zajęła 15 miejsce w lidze, a Di Natale dał jej ponad połowę goli – 29 na 54. Druga korona, to perfekcyjna średnia – 0,78 bramki na mecz, co dało mu trzecią pozycję na Starym Kontynencie.

Wyjątkowość snajpera Udinese potęguje fakt, że pomimo 34 lat, czyli dla profesjonalnych futbolistów wieku już leciwego, pozwalającego myśleć wyłącznie o przejściu na emeryturę, on nadal się rozwija i staje się coraz dojrzalszy. W trzech ubiegłych sezonach zdobył więcej goli niż w poprzednich siedmiu. W latach 2002-2007 w 217 konfrontacjach trafiał do siatki 73 razy, a w latach 2009-2012 w 107 pojedynkach pokonywał bramkarzy przeciwnika 80-krotnie. Co więcej, w tym czasie w Europie lepszymi osiągnięciami firmują własne nazwiska jedynie Cristiano Ronaldo, Leo Messi, Mario Gomez oraz Radamel Falcao.

Nie byłoby tych wszystkich laurów oraz wspaniałych rekordów, gdyby nie zmiana pozycji, która okazała się przełomowa i kluczowa w dalszej karierze Włocha. Dawniej biegał po murawie jako mocno wysunięty do przodu lewoskrzydłowy, który często schodził do środka boiska. Od trzech sezonów występuje jako najistotniejsze żądło zespołu, jako środkowy napastnik. To doprawdy zachwycające, że w takim wieku potrafił tak diametralnie zmienić swój styl gry - z szybkiego i dynamicznego atakującego na zimnokrwistego snajpera. Mimo niedużego wzrostu i słabej muskulatury umiał zagrać na pozycji odwiecznie obsadzanej potężnymi atletami.

Choć nachwalić się, nim nie może jego obecny opiekun Francesco Guidolin, który stwierdził, że Di Natale „nie pochodzi z tego świata”, to w samej Italii jest piłkarzem krzywdząco niedocenianym. Mimo strzeleckich wyczynów godnych najznakomitszych na globie graczy, ustępował miejsca w kadrze innym. Nie otrzymywał powołań do reprezentacji nawet, kiedy Giuseppe Rossi i Antonio Cassano leczyli urazy.

To bez wątpienia szokujące, jak mało uwagi poświęcają media zawodnikowi, który ostatnimi czasy był skuteczniejszy od Ibrahimovicia czy Cavaniego. Z drugiej strony Di Natale pozostaje w cieniu wielkich gwiazd pola karnego nieco na własne życzenie. Przez osiem sezonów reprezentuje barwy niewielkiego klubiku, choć lukratywnych ofert od gigantów futbolu z pewnością mu nie brakuje. Tkwi na drugim planie również dlatego, że jest przede wszystkim królem swojej prowincji. Przed własną publicznością chłosta rywali z największą systematycznością – wpisywał się na listę strzelców w 27 spośród 33 ostatnich domowych pojedynków.

Teraz ma coś do udowodnienia. Na Mistrzostwa Europy pojechał tylko dzięki kontuzji Rossiego i strzeleckiej indolencji pozostałych atakujących. Był jednym z nielicznych, którzy nie zawiedli na mundialu w RPA (jedno trafienie ze Słowacją). Jedynym, który z niespotykaną wręcz na Półwyspie Apenińskim regularnością powiększał licznik bramek. Czy zatem dotychczasowy król lokalnego podwórka podbije Stary Kontynent ? Czy zawodnik, który w trakcie kariery dowiódł, że stanowi swego rodzaju tykającą bombę z opóźnionym zapłonem, eksploduje w końcu na wielkim turnieju ?

2 komentarze:

  1. I bardzo ładnie zaczął EURO. Trafienie z Hiszpanią to znakomity start i mam szczerą nadzieję, że dzisiaj również strzeli coś Chorwacji. A jeśli Włosi mają coś osiągnąć w tym turnieju, to może właśnie dla niego. Bo są czasem gracze, którzy długo czekają na sukces, ale wyjątkowo na niego zasługują. (Aż przypomniał mi się triumf Interu w Lidze Mistrzów, na który moim zdaniem zasłużył wtedy szczególnie Zanetti, również będący piłkarzem starszym, jednak ciągle znakomitym.)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciekaw jestem dzisiejszego starcia Włochy - Chorwacja to może być decydujący mecz, szczęścia życzę Włochom i mam nadzieje, że nie zobaczę na boisku Mario tylko Antonio Skróty meczów zobacz jak
    strzela Antonio Di Natale

    OdpowiedzUsuń