niedziela, 20 maja 2012

Futbol jest okrutny


Czternaście celnych strzałów i siedem goli począwszy od ćwierćfinałów – tyle wystarczyło Chelsea Londyn, by podbić Europę. Począwszy od rewanżowego pojedynku z Napoli podopiecznym Di Matteo towarzyszyło nieopisywalne szczęście. Włoską drużynę pokonali po dogrywce, w meczach z Benfiką sprawiali gorsze wrażenie, a w bojach z Barceloną oraz Bayernem wyglądali na bezsilnych.

Ostatnie trzysta minut tej edycji Ligi Mistrzów zapadną w pamięć fanom angielskiej ekipy na zawsze. To wtedy działy się rzeczy, które przyprawiłyby o gęsią skórkę nawet autorów najmroczniejszych powieści. Barcelona obijała słupki i poprzeczkę bramki strzeżonej przez Petra Cecha cztery razy. Rzutu karnego nie wykorzystał ten, który rekord w ilości strzelonych goli w trakcie jednego sezonu, wystrzelił do poziomu kosmicznego.

Cuda zdarzyły się również wczoraj. Bayern miał miażdżącą przewagę (siedemnaście rzutów rożnych, ponad dwadzieścia strzałów), którą udokumentował bramką Thomasa Mullera w - wydawać by się mogło, że w rozstrzygającej fazie spotkania – 83 minucie. Kiedy Bawarczycy szykowali się do świętowania, stało się coś niewytłumaczalnego i niewyobrażalnego. Pierwsza akcja gości, rzut rożny i precyzyjny cios wymierzony przez Drogbę prosto w serce rywali.

Sto dwadzieścia minut finałowej konfrontacji dały Chelsea jedną jedyną ofensywną akcję, jeden rzut rożny oraz jedno groźne uderzenie na świątynię Manuela Neuera. Z drugiej strony sto dwadzieścia minut finałowego boju okraszonego wieloma energicznymi atakami oraz doskonałymi okazjami strzeleckimi, rzutem karnym w dogrywce, dały niemieckiemu zespołowi tylko gorycz porażki. Szaleństwo, czyste szaleństwo.

Wczorajszy wieczór miał swoich przegranych i bohaterów. Na niekończącą się burzę oklasków zasługuje Didier Drogba. 34-letni snajper z Wybrzeża Kości Słoniowej na boisku oddał coś więcej niż wszystkie siły i pot. Oddał całe serce, determinację i żądzę wywalczenia upragnionego trofeum pielęgnowaną przez tyle lat niepowodzeń. Przez caluteńki mecz, od pierwszego do ostatniego gwizdka, biegał od jednego pola karnego do drugiego, walczył z obrońcami pod bramką przeciwnika i napastnikami pod własną. Wygrywał niemal każdy powietrzny pojedynek, a z twarzy ani przez moment nie schodził mu grymas zawziętości. Jakby tym jednym spotkaniem chciał wymazać wszelkie swoje dotychczasowe klęski i rozczarowania.

Cichym bohaterem finału został Roberto Di Matteo. Trener z znikąd, który objął w marcu tego roku drużynę będącą w kompletnej rozsypce. Wewnętrznie skłóconą, pozbawioną opiekuna, tchu, ambicji, a nade wszystko nadziei. Wystarczyły trzy miesiące, by Włoch, jak za midasowym dotknięciem, przemienił zardzewiałą i wyprutą z energii machinę z powrotem w silną i nieustępliwą.

Roman Abramowicz i jego klub do tej pory na własnej skórze odczuli, jak brutalny potrafi być futbol. Dziewięć paskudnie długich lat oczekiwań, wielkie transfery i gwiazdy, setki milionów wydane na transakcje oraz kontrakty, a o bolesnych przegranych decydowały zazwyczaj drobniuteńkie szczególiki, jak poślizgnięcie Johna Terry’ego w pamiętnym finale z 2008, czy gol-widmo Luisa Garcii z półfinałowego spotkania z Liverpoolem w 2005. Chelsea sięgnęła w końcu po wymarzone trofeum, lecz w momencie najbardziej paradoksalnym, kiedy nikt ani nic nie wskazywało, że może tego dokonać.

Owszem, londyński zespół można uznać za najsłabszego triumfatora Ligi Mistrzów od wielu lat. Można stwierdzić, że nie należało się im zwycięstwo, bo każdy pojedynek kończyli z furą niesamowitego farta. Jednak w piłce nożnej abstrakcyjne pojęcia piękna i sprawiedliwości, czy wyznaczniki tego, kto był lepszy i zasłużył na wygraną, mierzone w ilości bramkowych sytuacji oraz celnych strzałów nie mają znaczenia. Futbol jest okrutny. Liczy się tylko to, kto więcej razy umieści piłkę w siatce. Wczoraj szczęście, ale przede wszystkim ten jeden decydujący rzut karny były po stronie angielskiego klubu.

2 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciekawy artykuł zajrzyj do mnie http://nasportowo-wf.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń