wtorek, 15 maja 2012

Ciekawy przypadek Borussi Dortmund



Wciąż niedoświadczony trener, ciągle nieopierzeni piłkarze, tercet polskich zawodników odgrywających kluczowe role, dają do niedawna tonącemu w długach klubowi drugie z rzędu mistrzostwo oraz puchar Niemiec. Jesteśmy oto świadkami osobliwej dominacji, której czynniki sprawcze nie miały prawa nigdy zaistnieć, szczególnie, jeśli wziąć pod uwagę wcześniejsze losy Borussi, większości jej graczy oraz Jurgena Kloppa. Jeszcze kilka wiosen temu nic nie zapowiadało, że karta historii może tak przewrotnie się odwrócić.

W 2005 roku Borussia znalazła się na skraju upadku. Po tłustych i obfitych czasach, futbolistach sprowadzanych za grube miliony (m. in. Amoroso, Rosicky, Koller), przyszły czasy niepowodzeń i rosnącego zadłużenia. Dortmundowi w oczy zajrzało widmo bankructwa, według niektórych źródeł debet osiągnął sto dwadzieścia milionów. Doszło do tego, że klub musiał ratować się sprzedażą nazwy stadionu, a z kryzysu pomagał mu wyjść Bayern Monachium. Finansowe kłopoty szły w parze z paskudnymi wynikami. W latach 2004-2009 drużyna okupowała pozycje w środkowej części tabeli, nie wyściubiając nosa powyżej szóstego miejsca.

Jurgen Klopp z kolei w 2007 roku spadł z FSV Mainz do drugiej ligi. Choć triumfalnie wprowadził ich po raz pierwszy do Bundesligi, a później do Pucharu UEFA, choć uważany za zdolnego szkoleniowca, znalazł się na trenerskim zakręcie.

Losy ekipy z Dortmundu i Kloppa splotły się w momencie, kiedy pierwsi zajęli najgorsze od przeszło dwudziestu lat trzynaste miejsce, a drugi poniósł najdotkliwszą klęskę w swym trenerskim życiu, nie potrafiąc przywrócić Mainz do pierwszej ligi.

Tymczasem efekt wspólnej pracy nowych decydentów (od 2004 nowy prezes i dyrektorzy) oraz nowego opiekuna był piorunujący i przeszedł najśmielsze oczekiwania. W ciągu czterech sezonów drużyna sięgnęła po dwa mistrzowskie tytuły oraz krajowy puchar. Z przeciętnej zbieraniny, w trybie szybszym niż błyskawiczny, stworzono taką, która nie ma sobie równych na niemieckim podwórku. Nic więc dziwnego, że dyrektor sportowy Michael Zorc, przybycie Kloppa okrzyknął najważniejszym transferem.

Ten wniósł do zespołu ożywczy powiew entuzjazmu oraz pasji. Szybko zaraził nim  podopiecznych, którym stale powtarzał: „Chcemy być wśród najlepszych. Dawajcie z siebie wszystko i bierzcie z tego tyle, ile się da”. W Niemczech nie ma podobno drugiego tak wymagającego szkoleniowca. To maniakalny perfekcjonista, profesjonalista w każdym calu, który od swoich kopaczy wymaga jednego – całkowitego profesjonalizmu. Wzbudza poczucie niedosytu, wznieca zachłanność na zwycięstwa, a potem chwali się mediom: „Drużyna jest wiecznie niezadowolona i niesamowicie pazerna”.

Poza boiskiem ostoja spokoju, lecz w trakcie meczów ujawnia porywczy temperament. Gestykuluje, mobilizuje, poucza, dowodzi. Często nie zgadza się z decyzjami sędziowskimi, co swego czasu mogło go sporo kosztować. Pewnego razu nie wytrzymał, ruszył do arbitra technicznego, powstrzymując się w ostatniej chwili, trafiając go jedynie brzegiem czapki.


Preferuje ofensywny styl gry, bazujący na wybieganiu i nieustannym pressingu. Ceni sobie piłkarzy pracujących dla dobra drużyny. Określa się go niejako kontynuatorem myśli szkoleniowej legendarnego trenera SC Freiburg, Volkera Finke, który stwierdził niegdyś: „Nie chcę liderów w mojej drużynie. To jest sposób myślenia, który grzebie mocne strony innych zawodników. Jedynym rodzajem dyscypliny, której ekipa potrzebuje, jest taki, aby gracze używali swoich głów i podejmowali własne decyzje”.

Oglądając pojedynki Borussi z łatwością można dojść do fundamentalnego wniosku – kluczem do jej obecnych sukcesów jest gra zespołowa. Zespołowość to kamień węgielny ostatnich jej triumfów. Atakując czy broniąc futboliści zawsze myślą jak zespół. Każdy piłkarz z pola podstawowej jedenastki brał udział w bramkowych akcjach, tylko jeden z nich w tym sezonie nie trafił do siatki – Neven Subotic. Podopieczni Kloppa tworzą zatem skoordynowany organizm pochłaniający napotkanych rywali siłą kolektywu.

Aby w pełni zrozumieć, jak nieprawdopodobnej rzeczy dokonano w Dortmundzie, trzeba przyjrzeć się filozofii prowadzenia klubu. Ta z konieczności opiera się na niewielkich inwestycjach, wyszukiwaniu tanich i utalentowanych zawodników, by zapewnić finansową stabilność. Najważniejsze krajowe laury zebrał zatem zespół złożony z graczy, z których najdroższy kosztował nieco ponad pięć milionów, których średnia wieku nie przekracza dwudziestu trzech lat, których doświadczenie, zanim przybyli do Borussi, sięgało co najwyżej - choć nie zawsze - pierwszoligowych boisk.

Dzisiejsza podstawowa jedenastka to autorska jedenastka Kloppa. Oparta w dużej mierze na kopaczach: niechcianych, jak Mats Hummels, wyciągnięty za bezcen z rezerw Bayernu; zdolnych, lecz do niedawna zupełnie anonimowych dla szerszego grona fanów z Niemiec, jak Kevin Grosskreutz i Sven Bender (sprowadzeni z drugoligowych Rot Weiss oraz TSV Monachium), czy Shinji Kagawa ściągnięty z japońskiego drugoligowca – Cerezo Osaka.

W tym wszystkim jest jeszcze piękny i niepodważalny polski akcent, który całemu dortmundzkiemu zjawisku nadaje kształtów znacznie bardziej osobliwych. Oto bowiem do sukcesów prowadzili piłkarze z kraju od wieków przyzwyczajonego do wszędobylskiej mizerii i wiecznych niepowodzeń. W dziejach naszego futbolu nie zdarzyło się, by Polacy mieli tak ogromny wpływ na wyniki zagranicznego klubu. Z dziewięćdziesięciu sześciu strzelonych przez Borussię goli, nasze trio brało udział przy siedemdziesięciu pięciu. Ponadto znaleźli się w jedenastce sezonu sporządzanej przez magazyn Kicker. Robert Lewandowski został wybrany najlepszym zawodnikiem Bundesligi, a Łukasza Piszczka media obwołują najlepszym prawym defensorem świata.

W Dortmundzie wiedzą, że powstaje coś wyjątkowego, a przyszłość nie może być inna niż świetlana. Pierwszy raz od prawie dwudziestu lat udało się im powstrzymać Bayern dwukrotnie. Co więcej, obronili tytuł pozbawieni futbolistów spełniających czołowe funkcje w poprzednim sezonie: Nuriego Sahina (wytransferowanego do Realu Madryt), Mario Goetze oraz Lucasa Barriosa (trapionych przez problemy zdrowotne). Poza wyżej wymienionymi ostatnio dwa razy z rzędu po mistrzostwo sięgnął HSV Hamburg na początku lat 80.

Jurgen Klopp bije wszelkie możliwe rekordy, ma największy współczynnik wygranych w historii niemieckiej piłki – 58%, jego podopieczni zdobyli największą ilości punktów w lidze – 81 oraz zanotowali niespotykane nigdy wcześniej pasmo 26 meczów bez porażki.

Klub dzięki przemyślanym inwestycjom odzyskał finansową stabilność – poprzedni rok przyniósł ponad stumilionowy zysk. Akcje Borussi na przestrzeni dwóch lat wzrosły trzykrotnie. Wszyscy gracze związani są długoletnimi umowami i wielokrotnie podkreślali już swoje przywiązanie do barw.

Uli Hoeness miał rację mówiąc, że w Borussia nie posiada piłkarzy światowego formatu. Zapomniał jednak, że bez wielkich indywidualności można stworzyć wielki zespół, nawet z elementów pozornie do siebie nie pasujących, nawet wtedy, kiedy nic nie ma prawa się udać. Zapomniał, że w futbolu „impossible is nothing”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz