poniedziałek, 27 stycznia 2014

Artysta Paul Watson

Poleciał w nieznane, by poprowadzić najgorszą na świecie drużynę piłkarską, która przez 25 lat istnienia przegrała wszystko, co było do przegrania. Ale on doprowadził ją do pierwszego, bezprecedensowego zwycięstwa. Teraz tworzy coś z niczego w dalekiej Mongolii. Dzieje tego Anglika są barwniejsze i ciekawsze niż niejednego zawodnika biegającego po boiskach Premier League.

Paul Watson wiódł przeciętne życie i jak przystało na przeciętnego człowieka zajmował się zupełnie przeciętnymi rzeczami. Jednego dnia rzucił jednak wszystko w diabły i wyruszył w podróż swego życia. Od wtedy jego losy stały się niczym wycięte z „Sekretnego życia Waltera Mitty” i przeniesione z ekranu wprost do rzeczywistości. A zaczęło się od pewnego meczu.

Na początku było marzenie

Był listopad 2007 roku, była fatalna porażka z Chorwacją na Wembley i żenujące komentarze, że Andora musi ograć Rosję, żeby Anglia mogła awansować na Euro 2008. To wtedy, podczas wspólnego oglądania pojedynku i dyskusji dwóch przyjaciół, Watsona z Mattem Conradem, zrodziła się pewna zwariowana myśl - a gdyby tak zagrać w takiej mizernej reprezentacji pokroju Andory?

Poszukiwania odpowiedniego zespołu rozpoczęli od dolnych rejonów rankingu FIFA. Tam wyszukali Guam, lecz to nie wystarczyło. Aby dokonać ostatecznego wyboru, musieli spojrzeć jeszcze na klasyfikację niezrzeszonych przez FIFA ekip, sporządzaną przez federację NF Board. Pośród Grenlandii, Tybetu i Zanzibaru znaleźli reprezentację, wydawać by się mogło, najsłabszą z najsłabszych - Yap. Ze wspomnianym Guamem przegrali 15-0, ale triumfowali w jednym spotkaniu. Idąc dalej tym tropem, natrafili na Pohnpei i na wzmiankę – „nigdy nie wygrali meczu, są uważani za najgorszą drużynę na planecie”.

Od szalonej myśli, po niecodzienną fantazję – Paul Watson w odróżnieniu od Matta Conrada, który chciał zostać filmowcem i aplikował do elitarnego Uniwersytetu w Kalifornii, nie miał nic do stracenia. Studiował język włoski i pracował tłumacząc teksty dla strony internetowej football-italia.net. Czternaście godzin dziennie za prawie piętnaście tysięcy funtów na rok – jak sam opowiadał w wywiadzie z reporterami magazynu „Esquire” stale był bez grosza, wiecznie znudzony i przemęczony.

Kiedyś pragnął zostać piłkarzem, profesjonalistą pełną gębą, który grając dla ukochanego, rodzinnego Bristol City, utoruje sobie drogę do Manchesteru United.  Pomimo lat treningów marzenie stało się niemożliwe do zrealizowania, gdyż zwyczajnie brakowało mu talentu. Zainspirowany katastrofą Steve’a McClarena w eliminacjach do Mistrzostw Europy nie chciał, by następne marzenie znowu w nim umarło.

Pół żartem, pół serio

Jeden e-mail i zupełny zbieg okoliczności doprowadził do spotkania z byłym selekcjonerem Pohnpei, Charlesem Musaną. W owym czasie przebywał akurat w Londynie, a całe to spotkanie wziął początkowo za żart. Gdy odkrył rzeczywiste intencje dwóch szurniętych Anglików, zaczął im opowiadać o odległej i egzotycznej wyspie. O tym, że 90% jej populacji jest otyła, większość uzależniona od liści betel, to znana w krajach Dalekiego Wchodu używka, a co trzeci mieszkaniec cierpi na cukrzycę. Wyjaśniał, że najpopularniejszymi dyscyplinami w jego ojczyźnie są koszykówka oraz baseball, a futbol to jedynie sport rekreacyjny.

Sprowadził ich również na ziemię. Jeżeli zamierzali, bowiem występować w Pohnpei, to musieliby przejść proces naturalizacji, czyli poślubić miejscową kobietę, nauczyć się lokalnego języka i mieszkać tam przez pięć lat. Pragnienie trzeba było zastąpić, więc innym. Nic nie przeszkadzało natomiast, żeby zostali trenerami Pohnpei, bo takowych tam po prostu nie było.

Watson, pisarz-dziennikarz, i Conrad, student ze Stanów Zjednoczonych, udali się w nieznane w grudniu 2007 roku. Dwaj ludzie bez jakiegokolwiek doświadczenia trenerskiego wybrali się w 25-godzinną podróż samolotem, aby dyrygować zespołem z krainy bez jakiejkolwiek wiedzy piłkarskiej, aby stworzyć reprezentację w samym środku niczego.

W pogoni za marzeniem

Nigdy w swoim życiu nie prowadzili drużyny, nawet amatorskiej czy szkolnej. Pohnpei z kolei nigdy nie wygrało meczu, nie znalazło się jeszcze w rankingu FIFA, a w pozostałych zawsze zajmowało ostatnią pozycję. Watson otrzymał jako taką edukację szkoleniową, ćwiczył swego czasu pod okiem profesjonalnych szkoleniowców. Zawodnicy Pohnpei mieli jako taką wiedzę o futbolu, choć wciąż do końca nie pojmowali reguł gry.

Watson i Conrad pofrunęli spełniać swoje marzenie do leżącej gdzieś pomiędzy Papuą Nową Gwineą a Guamem Mikronezji. Do państwa składającego się z ponad sześciuset wysp, rozciągniętych na paśmie oceanu o powierzchni tysięcy kilometrów. Wybrali jeden z jego stanów, Pohnpei, gdzie liczba ludności nawet w połowie nie zapełniłaby stadionu Wembley. Udali się tam, żeby kierować reprezentacją, którą nikt nie chciał kierować i która ostatni pojedynek rozegrała w 2003 roku.

„Zostawiliśmy pracę, dziewczyny i bezpieczeństwo, by bez namysłu oddać się naszej piłkarskiej pasji” – mówił Watson w rozmowie z żurnalistami „The Daily Mirror”. Obaj do złudzenia przypominają właśnie tytułowego bohatera filmu „Sekretne życie Waltera Mitty”. Na początku mieli tylko marzenia, którym oddawali się skrycie, by w końcu rzucić wszystko w cholerę i zacząć je realizować. Na bok pospolite życie, wypełnione bezbarwnymi obowiązkami i paskudnie przewidywalną codziennością, witaj przygodo. Rzeczywistość okazała się jednak zgoła odmienna od tej wyśnionej. Na miejscu napotkali duże trudności, a problemy z czasem tylko się piętrzyły.

Konfrontacja z rzeczywistością

Wyspę niemal dzień w dzień nawiedzały sztormy i mieściły się na niej zaledwie trzy boiska. Dwa z nich, absolutnie nie nadające się do gry – jedno na stromym stoku, drugie na bagnach – a trzecie, uważane za stadion narodowy, znajdowało się w opłakanym stanie. W zasadzie od 2001 roku gniło, każda ulewa zamieniała je w basen, a kiedy Anglicy do Pohnpei przybyli, trzeba było wymieniać słupki w bramkach. Dodatkowo, ciągle podtopione boisko zaatakowała plaga ropuch. Ćwiczyli więc na parkietach do koszykówki oraz na sali gimnastycznej położonej nad zagrodą dla świń.

Nie to było najgorsze, a całkowity brak zainteresowania. Nie istniała tam prawie żadna drużyna, bo gdy otrzymali przydomek najsłabszych pod słońcem, zupełnie stracili pasję do futbolu. Na pierwszym treningu pojawiła się raptem jedna osoba. „Dopiero nieco później przyszło kilka kolejnych. Ale najpierw wyglądało to tak, jakbyśmy trafili w niewłaściwe miejsce” – wyjaśniał Watson na łamach inbedwithmaradona.com.

Nawet kiedy ich ciekawość treningami oraz przybyszami rosła, to Anglicy wciąż nie mogli wyjść ze zdumienia. Ich ekipa stanowiła swoisty gabinet osobliwości, składała się z napastnika bojącego się uderzać piłkę głową, braci-bliźniaków stosujących wślizgi przypominające ciosy karate - ogółem, zgraję, która nie zna nawet przepisów gry w piłkę. Zgraję, której liczebność zależała w głównej mierze od pogody. Nie raz, nie dwa zdarzało się, że niektórzy z nich maszerowali na ćwiczenia na bosaka po parę kilometrów w strugach deszczu – a ulewy występują tam wyjątkowo często, wszak to drugi najmokrzejszy zakątek ziemi.

Pomijając wszystkie inne, nierozwiązywalnym problemem stawał się brak pieniędzy. Watson musiał zmierzyć się z nim samemu, gdyż Conrad wyjechał do Stanów Zjednoczonych, gdzie został przyjęty na wspomniany Uniwersytet w Kalifornii. Za pracę nie dostawał wynagrodzenia i zadłużał się coraz bardziej. W Wielkiej Brytanii fundusze zbierał jego brat, komik z zawodu, Mark. Wysłał prośby o darowiznę do 92 angielskich zespołów, lecz odpowiedziały tylko dwa. Norwich City, które sprzedało im pudło używanych koszulek po dwa dolary oraz Yeovil Town, ofiarowując całą partię strojów za darmo.

Pomocy w ogóle nie otrzymali od FIFA, do której Anglik bezskutecznie wysyłał wiadomości e-mail. Nadaremnie również odwiedził około 50 lokalnych przedsiębiorców. Pomocną dłoń wyciągnęła za to linia lotnicza Coyne Airways, jej właścicielem był znajomy Matta Conrada i specjalizowała się ona w transporcie do trudno dostępnych miejsc, typu Afganistan lub Irak. Bez jej życzliwości nie doszłoby do tournée po Guamie i pierwszego, historycznego zwycięstwa Pohnpei z FC Crushers 7-1.

Jak ważna była dla nich ta wygrana tłumaczył Watson na łamach serwisu internetowego fifa.com: „Największym osiągnięciem było wtedy to, że ta grupa graczy mogła wrócić na wyspę i być żywym przykładem, że futbol daje ci szansę, by stać się kimś wyjątkowym”.

Misja: Mongolia

Do Mongolii trafił latem 2013 roku. Można powiedzieć, że przez kompletny przypadek. Dostał wiadomość z Ułan Bator od niejakiego Enkhjina Batsumbera. Przeczytał on jeden z artykułów na temat Watsona, po czym wysłał do niego e-mail z zapytaniem, czy nie chciałby objąć nowo powstałej drużyny, FC Bayangol. Anglik zgodził się i na drugim krańcu świata zaczął od podstaw budować piłkarską ekipę. Ich wspólnym celem stało się stworzenie najsilniejszego klubu w kraju, który funkcjonowałaby identycznie jak te z Europy.

Buduje w najsłabiej zaludnionym regionie na globie, gdzie 30% populacji prowadzi koczowniczy tryb życia, a 40% mieszka w stolicy Ułan Bator, najzimniejszej na planecie, w której temperatura zimą dochodzi do 40 stopni poniżej zera. W państwie nie ma hal piłkarskich, więc przez sześć-siedem miesięcy, najczęściej do końca marca, zawodnicy ćwiczą w zwykłych salach gimnastycznych.

Ale w odróżnieniu od Pohnpei, futbol jest tam bardzo popularną formą rozrywki, jej mieszkańcy nałogowo oglądają europejskie ligi i kibicują namiętnie najlepszym zespołom. Postrzega się go jednak jako swoisty fenomen i obcy sport, który należy jedynie obserwować i który nie powinien być naśladowany przez Mongołów. To dlatego profesjonalnymi graczami stają się tam dopiero trzydziestolatkowie. I to dlatego Watson zaczął od szkolenia młodzieży, która nigdy wcześniej nie uczęszczała na ćwiczenia z prawdziwego zdarzenia i nie trenowała pod okiem trenera. A cały proces wyławiania i szlifowania talentów transmituje, w postaci reality show, lokalna stacja telewizyjna NTV.


Anglik może przypominać piłkarskiego misjonarza, nauczającego futbolowej sztuki w zupełnie niedostępnych zakątkach kuli ziemskiej. Z bezkształtnej bryły tworzy rzeźby swego życia. Stare porzekadło mówi - bądź artystą w tym, co robisz. I nawet jeśli Paul Watson wykonuje swoją życiową misję na krańcach świata, to jest nim z pewnością.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz