wtorek, 14 stycznia 2014

Wiatr zmian w Azerbejdżanie

Przez dwie dekady dostarczali piłkarskich przyjemności swoim rywalom. Przegrywali mecz eliminacyjny za meczem eliminacyjnym, masowo tracili gole, a każdy, kto tam zawitał, chwilę później odjeżdżał usatysfakcjonowany z łatwym łupem punktowym i okazałą zdobyczą bramkową. Ale w Azerbejdżanie w końcu coś się zmienia. Już nie zajmują ostatnich miejsc w grupach, zdarza się im coraz częściej wygrywać i coraz rzadziej ulegać. Wiatr futbolowych zmian dotarł właśnie do tego dalekiego i ciągle anonimowego państwa.

Do 2008 roku pokonani schodzili w 53 z 68 spotkań kwalifikacyjnych. Za każdym razem, gdy dochodziło do losowania grup, spoglądali na dno tabeli. W ciągu tylu lat upokorzeń przyzwyczaili się po prostu, że przedmundialowe zmagania skończą z kompletem porażek. Jakim szokującym odstępstwem od reguły musiały zatem być kwalifikacje do mistrzostw w Brazylii. Dziesięć pojedynków i zaledwie trzy przegrane, w dodatku remis z Rosją Fabio Capello i pokazanie pleców Irlandii Północnej – od nadmiaru spektakularnych, jak na Azerbejdżan, sukcesów musiało się im tam porządnie zakręcić w głowach.

Nie byłoby oczywiście takich dokonań, gdyby nie obcokrajowcy. To oni przecież przywieźli futbol do tego kraju – piłkarskiego bakcyla zaszczepili angielscy robotnicy i marynarze na początku ubiegłego wieku – i to oni wyciągają go z czeluści mizerii. Za osiągnięciami reprezentacji stoi Berti Vogts, niegdyś filar defensywy wielkiego RFN z lat siedemdziesiątych i przez niemal całe lata dziewięćdziesiąte głównodowodzący kadry niemieckiej. Nad Azerbejdżanem pieczę sprawuje od kwietnia 2008 roku.

Adamsa sny o potędze

Duże nazwiska zakotwiczały również w tamtejszej lidze. Chazar Lenkoran przez pół roku prowadził John Toshack, dawniej gracz Liverpoolu i trener Realu Madryt. A w Gabali swoją przystań na piłkarskiej emeryturze odnalazł Tony Adams. Osiemnaście miesięcy dowodził klubem, a obecnie jest doradcą jego prezydenta.

W Anglii jego dalekowschodnie wojaże prasa odebrała z dużym zaskoczeniem. Zastanawiano się, co też musiało się stać, że legenda Arsenalu Londyn wybrała się w trenerską podróż do odległej, znanej jedynie z pól naftowych, trochę ponad dziesięciotysięcznej Gabali. Adams z wyjaśnieniami spieszył w mediach. W rozmowie z dziennikarzami BBC stwierdził: „Dali mi tutaj wolną rękę w budowaniu drużyny. To szansa jakiej nie otrzymam w Wielkiej Brytanii”.

W tym maleńkim miasteczku planował postawić futbolowy gmach na podobieństwo tego, który w stolicy Anglii stawia Arsène Wenger. Pragnął, by zespół rozwijał się i nie chciał dokonywać rewolucji. Co zresztą tłumaczył na łamach „The Guardian”: „Mamy plan i budżet, których będziemy przestrzegać. Budujemy stadion, szkółkę oraz ośrodek treningowy. Owszem, to nie stanie się z dnia na dzień, lecz nie wywierają na mnie presji, bym na przykład wygrał ligę. Powiedziałem prezydentowi, żeby dał mi sto milionów. Ja zdobędę mistrzostwo i sobie pójdę. Ale to nie o to chodzi, ja tu buduję drużynę”.

W stawianiu fundamentów jako asystent pomagał mu Gary Stevens, wcześniej zawodnik Tottenhamu Hotspur. Opiekę nad akademią roztoczył ceniony w Holandii szkoleniowiec młodzieżowy, Stanley Brard, który przez dziewięć lat zajmował się juniorami w Feyenoordzie. Mimo to FK Gabali bliżej było do Chelsea Abramowicza niż długofalowej i cierpliwej myśli wengerowskiej.

Adamsa do Azerbejdżanu ściągnęła przede wszystkim wypchana milionami wizja tworzenia klubu i sen o potędze jego właściciela, Tale Heydarova. Piękne słowa Anglika i szlachetne cele niewiele tak naprawdę znaczyły. Zespół stał się lokalną repliką londyńskiej ekipy rosyjskiego oligarchy, bo nie istniał tam problem braku pieniędzy, fundusze na transfery i ogólny rozwój były nieograniczone.

Kiedy Adams poprosił o najnowocześniejsze boiska, kupiono je od kompanii SIS, która kładła murawę m. in. na Santiago Bernabeu i Wembley. Gdy gracze nie prezentowali odpowiedniego poziomu, na życzenie Anglika sprowadzono - za rekordowe na rodzimym podwórku kwoty i pensje – zawodników, takich jak: napastnika Charltonu Athletic i reprezentanta Jamajki Deona Burtona, wcześniej skrzydłowego Manchesteru United i City Terry’ego Cooke’a oraz obrońcę Aalborg, który miał za sobą występy w Lidze Mistrzów – Steve’a Olfersa.

Liga możnowładców

Najbliższe jednak Abramowiczowi skojarzenia powoduje osoba prezydenta, Tale Heydarova. To pan i władca FK Gabali na wzór Rosjanina, jego ojciec – Kamaladdin - zasiada w rządzie, a w garści trzyma podobno połowę państwa. Cała skądinąd liga wypełniona jest właśnie takimi wpływowymi ludźmi. I w tym upatruje się szansy dla Azerbejdżanu. Raptem parę kroków dzieli tamtejsze rozgrywki od modelu ligi ukraińskiej, klubów o potężnym zapleczu finansowym, fantastycznych arenach, ośrodkach treningowych i szkółkach, penetrujących ponadto rynki południowoamerykańskie i wyławiających co lepsze perełki.

Wspomniany Chazar Lenkoran, gdzie pół roku spędził Toshack, znajduje się w rękach multimilionera Mubariza Mansimova. Największy klub, Neftçi Baku, kontrolowany jest przez giganta naftowego SOCAR. FK Baku z kolei dowodzi Hafiz Mammadov, biznesmen i założyciel przedsiębiorstwa zajmującego się transportem ropy naftowej.

Jeżeli piłkarski Azerbejdżan nabiera rozpędu to nie tylko dzięki uznanym obcokrajowcom, ale także, a może nade wszystko dzięki petrodolarom i osobom nie szczędzącym ogromnych środków na futbol. Wiatr zmian ma więc zapach niezbędnego doświadczenia i jeszcze bardziej niezbędnych pieniędzy.

Nawet jeśli infrastruktura sportowa przeżyła swój renesans, a ligowe zmagania skupiają coraz liczniejszą widownię, to wciąż czeka ich długa droga do futbolowego raju, o czym przypomina - studząc nieco nastroje - Tuygun Nadirov, wiceprezydent Khazaru Lenkoran: „W Europie są ekipy, które posiadają trzystumilionowe budżety. U nas budżety zespołów nie osiągnęły jeszcze trzydziestomilionowego pułapu. Sądzę jednak, że nadejdzie czas, kiedy poziom naszej piłki będzie wystarczająco dobry, aby przyciągać znanych zawodników”.

Kraj futbolowych kontrastów

Azerbejdżan to mimo wszystko nadal państwo piłkarsko anonimowe, w którym dochodzi do kompletnie niecodziennych zdarzeń, jemu ciągle jeszcze daleko do europejskich rozgrywek i ich standardów. Bo zupełnie nie do pomyślenia byłoby rzucanie w selekcjonera rolką od papieru toaletowego. A tak swoją dezaprobatę względem metod Bertiego Vogsta wyraził jeden z miejscowych dziennikarzy podczas konferencji poprzedzającej pojedynek z Niemcami.

W FK Gabali profesjonalizm miesza się z absurdem wszędzie i na co dzień. Wprawdzie budują nowy, 13-tysięczny stadion, tworzą boiska treningowe, zakupiono również profesjonalny sprzęt gimnastyczny, lecz przechowuje się go w szopie, za siłownię służy stary magazyn, spotkania u siebie wciąż rozgrywa się na obiekcie z klatkami dla kibiców i z boiskiem ogrodzonym drutem kolczastym, a asystent głównego fizjoterapeuty był dentystą, zanim podjął pracę w drużynie.

Swoje trzy grosze do tego zwariowanego świata wtrącił Tony Adams, który na łamach „Daily Mail” wspominał: „Tuż przed jednym z meczów zauważyłem, że na całym boisku znajdowały się psie odchody. Pewnego razu w trakcie ćwiczeń krowa napaskudziła na samym środku murawy”.

I ponadto, chyba tylko w Azerbejdżanie mogło dojść do tego, że dzięki dokonaniom w Football Manager - podobno z Shrewsbury United zdobył Ligę Europy - dyrektorem sportowym pierwszoligowego klubu został 22-letni chłopak. To najmłodszy dyrektor sportowy na kuli ziemskiej, a w jego CV widnieje jedynie dziewięcioletnie doświadczenie związane z komputerowymi symulatorami. Vugar Huseynzade najpierw został doradcą prezesa FK Baku, a potem dyrektorem. Skończył zarządzanie na Uniwersytecie w Bostonie, a w wyścigu o tę posadę wyprzedził samego Jean-Pierre Papina.

Czas przypływu

Choć piłkarski Azerbejdżan posiada dwie twarze - tę ładniejszą, naznaczoną pierwszymi sukcesikami oraz tę brzydszą, o groteskowych rysach – to na przestrzeni lat zmienił się on nie do poznania. Po latach chudych, przyszedł wreszcie czas futbolowego przypływu. Reprezentacja wdarła się do pierwszej setki świata, a w październiku w rankingu FIFA zajmowała rekordowe, 88 miejsce. Poprawiła się wspomniana infrastruktura sportowa: „Kilka sezonów temu nie mieliśmy żadnych stadionów. Teraz każdy zespół ma własny obiekt” – opowiadał na witrynie thenews.com.pk Vagif Javadov, zawodnik Interu Baku.


Etatowy chłopiec do bicia wyrósł, nie wychodzi już na boisko wyłącznie z myślą o srogiej porażce, potrafi się w miarę skutecznie bronić i niekiedy oddać nieprzyjemnie, o czym przekonał się Fabio Capello. I nawet jeśli są to ładne chwile w skali globalnej zupełnie niezauważalne, i nawet jeśli za słowem sukces skrywają się niewiele znaczące zwycięstwa z podrzędnymi rywalami, to przecież, żeby osiągać rzeczy wielkie, najpierw trzeba zacząć od tych małych. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz