wtorek, 31 lipca 2012

Zakazane imperium


Młody człowiek w baseballowej czapce wchodzi do zatłoczonej kawiarni. Wyglądem przypominający zwykłego klienta, siada przy stoliku i obserwuje pojedynek Euro 2012. W pewnym momencie odwraca się do innego klienta i oferuje mu zakład. Okazuje się, że jest pracownikiem nielegalnego zakładu bukmacherskiego, jakich tysiące w Singapurze. Szeregowym żołnierzem - zwanym „gońcem” - w potężnej armii przestępczej, która dzień w dzień przynosi miliony zysków.

„My po prostu siedzimy i udajemy, że oglądamy mecz. Ale tak naprawdę bierzemy zakład” – zwierza się posłaniec. Nikt nie ma wątpliwości. Tacy jak on są głównym źródłem epidemii szwindlowania spotkaniami piłkarskimi. Dla wielu z nich, biednych ludzi zamieszkujących maleńkie azjatyckie państwo, duże imprezy sportowe to szansa na sowity zarobek. Ryzykują, mimo iż żyją w kraju, gdzie obowiązuje drakońskie prawo. Już za zaśmiecanie, grozi krótkotrwała odsiadka oraz kara chłosty.

Zazwyczaj „gońcy” pracują w dwu lub trzyosobowych grupach. O swoich działaniach informują zwierzchników wyłącznie drogą telefoniczną. „Nie znam mojego szefa. Znam jedynie jego głos. Numer telefonu zmienia się codziennie” – mówi anonimowy posłaniec.

„Gońców” zatrudnia bukmacher. Zdaje raporty do „herszta”, który z kolei kontroluje kilka szemranych zakładów bukmacherskich, a także posiada bezpośrednie powiązania ze zorganizowanymi szajkami, nazywanymi syndykatami.

W samym Singapurze dokonuje się setek nieuczciwych operacji bukmacherskich. Przebieg operacji zawsze wygląda tak samo: wyławianie potencjalnych ofiar, nakłanianie do typowania i ściąganie długów. Z reguły firmy bukmacherskie funkcjonują w nocy, nie dłużej niż przez jeden tydzień. Po zebraniu wszelkich należności, niszczą całą dokumentację, zamykają interes i później ponownie zaczynają wszystko od nowa.

To jednak zaledwie pionki w mafijnym środowisku Azji. Pieniądze uzyskane z niedozwolonych zakładów, służą finansowaniu meczów w Afryce, Ameryce Południowej oraz Europie. Niezgodny z prawem proceder - napędzany przez wysyp internetowych witryn bukmacherskich, co oznacza możliwość obstawiania spotkań z niemal każdego zakątka kuli ziemskiej – został odkryty w dziesiątkach państw.

Na przestrzeni paru lat afery korupcyjne wybuchały w wielu regionach świata. W Chinach zatrzymano dwudziestu oficjeli i piłkarzy. Na prawie sześć lat więzienia skazano międzynarodowego arbitra – Lu Juna. W Korei Południowej zamknięto pięćdziesięciu siedmiu zawodników. Dziesięciu z nich otrzymało dożywotni zakaz stadionowy, a czterech popełniło samobójstwo. W Zimbabwe w skandal zamieszanych było osiemdziesiąt osób: kadrowiczów, trenerów oraz działaczów. Prezes związku piłkarskiego podał się do dymisji. Sparingi drużyny narodowej między 2007 a 2009 rokiem planowane były z myślą o oszustwie.

W Turcji z europejskich pucharów wykluczone zostały Fenerbahce oraz Besiktas, który musiał również zwrócić krajowy puchar. Na Węgrzech dyrektor drugoligowej ekipy skoczył z okna budynku, kiedy sześciu jego futbolistów aresztowano za manipulowanie wynikami. W Finlandii nieuczciwi bukmacherzy otoczyli pełną opieką klub z Rovaniemi, którego pojedynki ustawiano od przeszło trzech lat. Władze zawiesiły ponadto Tampere United, za przyjęcie prawie pół miliona łapówki od singapurskiej korporacji, związanej z tamtejszymi syndykatami przestępczymi.

Z biegiem czasu na wierzch wychodziły coraz plugawsze praktyki. We Włoszech bramkarz trzecioligowego Cremonese, aby wypełnić zobowiązania wobec gangsterów, podtruwał własnych kolegów. Na Bliskim Wschodzie Bahrajn zagrał z reprezentacją Togo, złożoną z amatorów, zebraną przez futbolowych oszustów. Nielegalny zakład bukmacherski zorganizował „mecz-widmo”, pomiędzy młodzieżowymi zespołami Turkmenistanu oraz Malediwów. Żadna z federacji o niczym nie wiedziała.

Głośny w ostatnich miesiącach skandal korupcyjny w Italii, zwany „Calcioscommesse” bądź „Scommessopoli”, zbiera coraz szersze żniwo. W aferę zaplątani są znani piłkarze: Domenico Criscito (wyrzucony z kadry w trakcie przygotowań do Euro 2012), Stefano Mauri (Lazio Rzym), Cristiano Doni (Atalanta Bergamo) czy Giuseppe Signori (dawny, trzykrotny król strzelców Serie A). Wśród podejrzanych wymienia się nawet nazwiska Conte, Pepe oraz Bonucciego.

Prokurator prowadzący sprawę, Roberto Di Martino, stwierdził: „Na górze organizacji fałszującej wyniki, stoją ludzie z Singapuru, którzy instruują swoich partnerów, w jaki sposób wpływać na rezultaty spotkań”. Do tej pory nie wiadomo jak daleko sięga korupcyjny biznes i jak dużą w tym rolę odgrywają azjatyckie syndykaty. Na Półwyspie Apenińskim doszło do tego, że jakikolwiek przejaw zwykłej, ludzkiej uczciwości jest przejawem niesłychanie osobliwym. Na przykład: Simone Farina, gracz drugoligowego Gubbio, w nagrodę za odmowę przyjęcia łapówki, dostał powołanie na zgrupowanie drużyny narodowej.

Włoska policja wykazała nie tylko ścisłe powiązania afery z singapurskimi siatkami przestępczymi, lecz także wydała nakaz dziewiętnastu aresztowań, m. in. dla członków gangów bułgarskich, współpracujących z domniemanym bossem azjatyckiej bandy – Dan Tan Seet Engiem.

Człowiek, który w mafijnym piłkarskim podziemiu uchodzi za autorytet, manipulował meczami Seria A oraz Serie B od 2008 roku, do dziś nie został schwytany. Podobno podróżuje po świecie z walizką wypchaną forsą, w wybranym mieście przebywa przez zaledwie parę godzin, a potem frunie do następnego. Zeznania, potwierdzające przywódczą pozycję Dan Tana, przekazał jeden z jego najbliższych współpracowników – zatrzymany w ubiegłym roku – Wilson Raj Perumal.

Perumal sfałszował setki meczów na pięciu kontynentach. Podporządkowywał sobie nie tylko pojedynczych zawodników czy arbitrów. On kontrolował caluteńkie piłkarskie związki, począwszy od graczy, przez trenerów, działaczów, aż po samych szefów. Rzekomo reprezentując kampanie Footy Media lub Football4U jako promotor, przygotowujący spotkania towarzyskie, podpisywał kontrakty z federacjami, wyszukiwał rywali i dobierał obsadę sędziowską.

By natomiast ustawić pojedynek potrzebował jeszcze piłkarzy oraz szkoleniowców. Perumal oferował, więc za sprzedanie sparingu około pięciu tysięcy dolarów. Dla ubogich futbolistów z Afryki bądź z Ameryki Środkowej taka suma oznaczała majątek za, który mogli wyżywić własne rodziny.

Według Chrisa Eatona, do niedawna kierownika działu ochrony FIFA, kryminalne przedsiębiorstwa szukają przede wszystkim mało znaczących piłkarzy z biednych państw. To tam kiepsko opłacani zawodnicy oraz arbitrzy są bardziej podatni na przekupstwo. Gangsterzy – niczym skauci – penetrują ponadto regionalne młodzieżowe turnieje i wypatrują graczy najbardziej utalentowanych. Nawiązują kontakt z ich rodzicami, obiecują rozwój oraz świetlaną przyszłość. Tak oto wplątują nieświadomych ludzi w korupcyjne tryby.

Eaton - przez 12 lat pracownik Interpolu, który na dochodzenie określane mianem „Last bet” i utworzenie specjalnej jednostki wykrywającej krętactwa piłkarskie otrzymał od FIFA czterdzieści milionów dolarów - azjatyckie syndykaty opisuje jako: „luźną przestępczość zorganizowaną. Przedsiębiorczych złodziei, wykorzystujących sieć, działającą globalnie”. Dodaje, że: „takich jak Wilson Raj Perumal w Singapurze jest więcej. On jest raptem jednym z uczniów, którzy ukończyli akademię ustawiania futbolowych konfrontacji w swojej ojczyźnie. Kryminaliści związani z nielegalnymi zakładami bukmacherskimi fachu uczą się na miejscu. Dopiero potem wyjeżdżają do odległych krajów”.

Odmiennego zdania jest Declan Hill, kanadyjski dziennikarz, autor książki „The Fix: Organized Crime and Soccer”, który stwierdził, że dzięki rozwiniętej technologii szwindlowanie spotkaniami stało się niezwykle proste i praktycznie niewykrywalne: „W Azji istnieją szajki manipulujące meczami od prawie dwudziestu lat, zrzeszające piłkarzy, sędziów i oficjeli w tysiącach. Lecz społeczeństwo musi nauczyć się trzech słów: każdy może oszukiwać. Banda graczy jakiegoś drugoligowca, niezadowolona z zarobków, może ustawić pojedynek”.

Singapurskie zakazane imperium rośnie w siłę. Internetowe organizacje przestępcze rozkwitają błyskawicznie. Wykorzystują wyłącznie technologię oraz centra telefoniczne, pracują w małych i tymczasowych grupach. Dzięki mobilności i elastyczności są trudne do wykrycia. Bez szerokiej transgranicznej współpracy państw oraz programu ochrony świadków, ich wyeliminowanie nie będzie możliwe. Jeśli ktoś wsiąknął do podziemia, nie chce zeznawać w obawie o rodzinę.

Praktyki stosowane w Singapurze, rozlewają się na okoliczne rejony, gdzie szemrany biznes nie ma żadnych hamulców. W Malezji władze aresztowały około stu osób. Akcja policyjna objęła pięć luksusowych, kamerowanych i strzeżonych przez ochronę zakładów bukmacherskich. W Indonezji tamtejsi bonzowie zajmują całe, ufortyfikowane wyspy, ze wszelkimi możliwymi rozrywkami i udogodnieniami, z miejscami dostępnymi jedynie dla prywatnych łodzi.

Najpopularniejsza dyscyplina sportowa na globie stała się również dyscypliną najbardziej skorumpowaną. Dochodzenia trwają w 25 krajach i na tym zapewne nie koniec. Dawniej manipulowano rezultatami nieistotnych gier w nic nie znaczących ligach. Ledwie wczoraj hańbą okrywały się niewielkie pierwszoligowe kluby. Obecnie proceder szwindlowania meczami rozprzestrzenia się coraz bardziej i wdziera do renomowanych lig, jak np. włoska Serie A.

Już teraz azjatyckie syndykaty w ciągu tygodnia obracają gotówką w wysokości dwóch miliardów dolarów. A to dopiero początek. W piłkarski rynek zamierzają wpompować kolejne miliardy.

niedziela, 22 lipca 2012

Stomilu Olsztyn powrót ze świata umarłych


Mało jest drużyn piłkarskich w Polsce, których losy są tak burzliwe. Zespołów, które na przestrzeni zaledwie kilkunastu lat przebyły drogę z piekła wprost do nieba, by chwilę później osunąć się z powrotem do piekła, a dziś ponownie pukać do bram raju. Stomil Olsztyn to klub unikalny nie tylko ze względu na swoją historię. To klub unikalny również ze względu na kibiców, piłkarzy, trenerów, całe futbolowe środowisko Warmii i Mazur.

Po dziewięciu latach przerwy, wraca do pierwszej ligi. Jedynie krok dzieli ekipę z Olsztyna od nawiązania do najpiękniejszego okresu – drugiej połowy lat dziewięćdziesiątych.

Lata dziewięćdziesiąte w dziejach zespołu to były lata barwne i szalone. W 1994 awans do pierwszej ligi obserwował tłum, wypełniający stadion po same brzegi. Tuż po ostatnim wygranym pojedynku na murawę wjechały Fiaty 126p, stanowiące nagrodę dla kopaczy. Euforia i entuzjazm zdawały się nie mieć końca. Ojcem sukcesu obwołany został legendarny dla Stomilu szkoleniowiec, Bogusław Kaczmarek. W ciągu czterech sezonów pracy wprowadził na piłkarskie salony - można rzec - plebejski klub z przez niewielu znanej mieściny. Jego siłę oparł na zawodnikach wyłowionych z okolicznych boisk. Wychował ponadto reprezentantów Polski, ściągniętych z A-klasy: Sylwestra Czereszewskiego oraz Tomasza Sokołowskiego.
Nieprzerwanie przez osiem kolejnych sezonów Stomil bił się o punkty w najwyższej klasie rozgrywkowej. Był wtedy oczkiem w głowie każdego mieszkańca Olsztyna, każdy żył meczami ukochanej drużyny. Frekwencja na trybunach nie spadała poniżej 10 tysięcy, a konfrontację z Legią wiosną 1995 obejrzało rekordowe 16 tys. widzów. 

Biedny klub, który wiązał się z graczami na zasadzie umowy o dzieło, aby odprowadzać jak najmniejsze składki do ZUS, zadziwiał kraj głównie zaangażowaniem i atmosferą. Asystent Kaczmarka, Józef Łobocki, tak przywoływał tamte czasy: „Człowiek miał wrażenie, że wszystkim w Olsztynie zależy na drużynie. My też się nie oszczędzaliśmy z trenerem Kaczmarkiem. Siedzieliśmy na stadionie od rana do wieczora. Sprawdzaliśmy wszystko, niemal i to, jak trawa rośnie”.

Już w drugim sezonie pobytu w pierwszej lidze (obecnie Ekstraklasa) ekipa, pod wodzą Ryszarda Polaka, zajęła najwyższe w swej historii miejsce w tabeli – szóste. Wówczas o jej sile stanowili wspominani reprezentanci – Czereszewski oraz Sokołowski. Wsparci dodatkowo takimi solidnymi zawodnikami, jak Jacek Płuciennik, Arkadiusz Klimek czy Rafał Kaczmarczyk.

Do annałów polskiej piłki klubowej przeszły dramatyczne boje Stomilu z Legią (remis 3:3, mimo dwubramkowej straty na dwadzieścia minut przed ostatnim gwizdkiem sędziego) oraz zwycięstwa po 1:0 z ówczesnymi mistrzami: Widzewem i ŁKS-em.

Największe kłopoty zespołu zaczęły się – paradoksalnie - w momencie, kiedy posiadał on zamożnego sponsora. Przedsiębiorstwo Halex w zamian za inwestycje nabyło prawa do piłkarzy. Gracze otrzymywali bajońskie kontrakty, m. in. Cezary Kucharski, kupiony z Legii, zarabiający 200 tys. dolarów rocznie. Problemy pojawiły się wraz z pogarszającą się sytuacją finansową spółki. Zobowiązania wobec futbolistów rosły, a klub popadał w coraz większe zadłużenie. Z finansowania wycofała się ponadto fabryka opon. Francuska firma Michelin, która przejęła zakład, nie chciała inwestować w drużynę. To był symboliczny początek końca.

Szerokim echem odbił się transfer Zbigniewa Małkowskiego do Feyenoordu Rotterdam. Oficjalnie transakcja opiewała na sumę 350 tysięcy marek. Nieoficjalnie Stomil zainkasował prawie milion, z czego 400 tys. nielegalnie przewieziono przez granicę. Zawodnicy i trenerzy podzielili kwotę między siebie, a pieniądze dostarczył podobno jeden z senatorów, posługując się paszportem dyplomatycznym. Wielu tłumaczyło, że to jedyna szansa na  ratunek. Szansa, która i tak okazał się tylko gwoździem do trumny.

W 2002 zespół spadł do drugiej ligi. W następnym roku zleciał z hukiem jeszcze niżej i ogłosił upadłość. Nie miał pieniędzy (debet wynoszący ok. 9 mln złotych), boiska, nie dysponował odpowiednią ilością graczy. Najgorsza dla sympatyków była jednak zmiana nazwy, spowodowana bankructwem. Stomil zniknął z futbolowej mapy Polski. Przemianowany najpierw na OKP Warmia i Mazury, a potem na OKS 1945 Olsztyn, sezon 2005/2006 spędził w 4 lidze.

Raptem pięć lat wystarczyło, by klub sięgnął dna. Przez ten okres fanów drużyny spotkało sporo najpaskudniejszych rzeczy. Każdy kolejny rok wydawał się gorszy i boleśniejszy od poprzedniego. Dawne wspaniałe czasy mogli wyłącznie wspominać z rozrzewnieniem, udawać się w sentymentalną podróż do wydarzeń, które z biegiem lat w ich pamięci zacierały się coraz bardziej, aż w końcu przybrały postać pięknego, niewyraźnego snu.

Kibice, mimo to nie poddawali się. Usiłowali przywrócić poprzednią nazwę, pragnęli również powrotu sportowego. W 2005 założyli zespół Stomilowcy. W 2007 w ramach protestu nie wyszli na pierwszą połowę spotkania z Motorem Lubawa. Rozsyłali dziesiątki maili do różnych instytucji. Utworzyli stronę internetową, gdzie każdy mógł wyrazić opinię na temat szyldu ekipy. Władze klubu pozostawały natomiast nieugięte. Włodarze nie chcieli dawnej nazwy, bo obawiali się odziedziczenia długów.

Pięć wiosen, żeby stoczyć się na dno i tyle samo, aby się z niego wydobyć. Jedyny pierwszoligowiec z Warmii i Mazur dziś wszystko, co najgorsze ma już za sobą. Niebawem zagra na zapleczu Ekstraklasy. W tym roku powrócił do nazwy, z której zasłynął w całym kraju, bo zadłużenie uległo przedawnieniu (zgodnie z prawem trzeba było czekać dziesięć lat).
Ożył stary Stomil, zmartwychwstał stary herb z kormoranem na pierwszym planie i wraca wielka piłka do Olsztyna. Przed klubem piekielnie ciężkie zadanie. Jako jeden z najuboższych w lidze skazywany jest na zażartą batalią o utrzymanie. Swoją siłę ponownie, jak za dawnych lat, opiera na piłkarzach z okolic. Fani wierzą, że niedługo objawią się talenty na miarę Czereszewskiego i Sokołowskiego. A sam szkoleniowiec, Zbigniew Kaczmarek, przekonuje: „Nie potrzeba nam gwiazd spoza Warmii i Mazur, bo tylko dzięki ciężkiej pracy możemy coś osiągnąć”.

Czas pokaże, czy podróż Stomilu Olsztyn ze świata umarłych, w odróżnieniu od mitycznej wędrówki Orfeusza z Hadesu, będzie miała swój szczęśliwy finał. W popapranym polskim piłkarskim świcie możliwe jest dosłownie wszystko. Nawet to, że drużyna jednego dnia przygotowuje się walki w Ekstraklasie, a następnego budzi się w B-klasie.

środa, 18 lipca 2012

Przyszłość futbolu - pomieszanie z poplątaniem


Niegdyś sztywny podział ról na boisku. Napastnicy od wpychania futbolówki do siatki, pomocnicy od dostarczania jej w obręb pola karnego, obrońcy od tworzenia zasieków nie do przebycia dla rywali. Dziś: snajperzy potrafiący grać jak skrzydłowi i na odwrót, pomocnicy umiejący wypełniać rolę napastników oraz defensorów, boczni obrońcy szalejący na murawach niczym skrzydłowi i ci sami boczni obrońcy organizujący szczelny mur defensywy.

W finale Euro 2012 zagrały drużyny, które posiadały w swych kadrach piłkarzy najwszechstronniejszych. Prandelli nie tylko przestawił ustawienie swojego teamu, z początkowego 3-5-2 na 4-4-2, on również rozrzucał swoich podopiecznych po różnych sektorach boiska. Daniele De Rossiego widzieliśmy przecież na środku obrony, Giorgio Chellini biegał na lewej flance defensywy, a Emanuele Giaccherini wystąpił jako boczny defensor. Ponadto pomoc zazwyczaj złożona była z samych środkowych pomocników, stale wymieniających się pozycjami.

Vicente del Bosque w swej wizji piłki nożnej zaszedł jeszcze dalej i na boisku upchnął sześciu środkowych pomocników. Nie znalazł miejsca dla, choćby jednego klasycznego snajpera. System gry, który wzbudził tyle kontrowersji, dał Hiszpanii bezapelacyjne mistrzostwo. „La Furia Roja” ukazała najdoskonalsze oblicze futbolu totalnego. Każdy gracz potrafił rozegrać, zaatakować oraz błyskawicznie chronić dostępu do bramki w momencie utraty piłki.

Granica pomiędzy obroną a atakiem uległa niemal całkowitemu zatarciu. Obserwowaliśmy zawodników umiejących zarówno nacierać, jak i bronić. W ofensywnie ujrzeliśmy jedną ruchomą formację, będącą w ciągłym ruchu, bez ustanku przeobrażającą się, niezwykle ciężką w upilnowaniu. Kiedy zaś nie posiadała futbolówki przemieniała się w blok obronny, stosujący zwykle zaciekły pressing.

Zupełnie nowatorską rzeczą w systemie zastosowanym przez Del Bosque jest postać tzw. „fałszywej dziewiątki” (na turnieju tę funkcję spełniał Cesc Fabregas). Nietypowego napastnika, kogoś ustawionego najbliżej świątyni przeciwnika, aczkolwiek często schodzącego w głąb pola, krążącego między liniami, szukającego piłki, łamiącego zwarte szeregi defensywne rywala i stwarzającego wolną przestrzeń dla kolegów.

Owszem, można przywołać, chociażby pojedynek Węgrów z Anglikami z 1953 roku, kiedy to Nandor Hidegkuti odgrywał identyczną rolę, lecz obok niego biegali wybitni łowcy goli – Ferenc Puskas oraz Sandor Kocsis. Natomiast u zwycięzców Euro 2012 obok Fabregasa znajdowali się sami specjaliści od konstruowania akcji, a nie od ich wykańczania.

To, co kiedyś wydawało się nierealne, teraz staje się chlebem powszednim. W pierwszym międzypaństwowym meczu, Anglii ze Szkocją, w 1873 roku na murawie przebywało trzynastu napastników. Obecnie, Hiszpania podbiła Stary Kontynent armadą znakomitych pomocników, gdzie snajperzy nie mają po prostu racji bytu. Niewykluczone, że stoimy w przededniu wymierania graczy, zdolnych jedynie, choć w nawet najbardziej niekonwencjonalny sposób, wepchnąć piłkę do siatki. Taktyka pozbawiona fachowców wyłącznie od strzelania okazuje się, bowiem wyjątkowo skuteczna.

Już kilka lat temu Carlos Alberto Parreira przewidywał, że ustawienie bez typowych napastników zdominuje futbol. Pierwsze próby podjął w AS Romie Luciano Spalletti. Tam funkcję ostatniego żądła zespołu pełnił Francesco Totti, klasyczny „trequartista”, czyli ktoś grający pomiędzy linią pomocy a ataku.

Ustawienie, które śmiało można określić jako 4-5-1-0, zachwyciło Alexa Fergusona tak dalece, że ten postanowił przetestować je na własnym podwórku. Efekt: mistrzostwo oraz puchar Ligi Mistrzów. Blok ofensywny tworzyli wówczas Wayne Rooney, Carlos Tevez oraz Cristiano Ronaldo, lecz żaden z nich nie występował na szpicy. Z równie skutecznym rezultatem po ustawienie bez tradycyjnego „sępa” pola karnego sięgnął Josep Guardiola w Barcelonie.

Futbol na przestrzeni lat bezustannie ewoluuje. Taktyczne rewolucje zmieniały oblicze tej dyscypliny: od krycia strefowego użytego po raz pierwszy przez Brazylię w latach pięćdziesiątych, przez początki pressingu z lat sześćdziesiątych w wykonaniu Dynama Kijów, czy wreszcie wprowadzenia w latach siedemdziesiątych do terminologii piłkarskiej określenia „futbolu totalnego”.

Obecnie piłka kopana przeżywa prawdopodobnie zmianę najbardziej radykalną i szokującą. Kto wie, wkrótce być może na boiskach nie zobaczymy już zimnokrwistych snajperów, błyskotliwych dryblerów przeprowadzających huraganowe szturmy na skrzydłach bądź atletycznych kolosów tylko od obrony. Już niedługo próby systematyzacji gry na formacje, pozycje i ściśle przestrzegane role nie będą miały przypuszczalnie sensu.

Casus Hiszpanii pokazuje, że w cenie będą przede wszystkim uniwersalizm, wszechstronność, nieprzerwana wymienność, płynność między defensywą a atakiem. Na murawach przebywać będą wyłącznie zawodnicy doskonali w niemal każdym elemencie piłkarskiego rzemiosła. To przyszłość futbolu, czyli totalne pomieszanie z poplątaniem.