niedziela, 2 grudnia 2012

Marzyciel



Simon Clifford miał dwanaście lat, kiedy po raz pierwszy ujrzał „Canarinhos” Tele Santany. Reprezentację wypchaną gwiazdami pokroju Socratesa i Zico, prezentującą na Mundialach w 1982 i w 1986 roku futbol bezsprzecznie najładniejszy. Widowiskowy, atrakcyjny, nastawiony wyłącznie na atakowanie. Nie dowiemy się, czy to wtedy w umyśle Clifforda zaczęła kiełkować myśl, której echa z biegiem czasu wybrzmiewały coraz natarczywiej i donioślej. Nie odgadniemy, czy już wtedy w jego głowie pojawiło się szalone marzenie - z Anglii zrobić drugą Brazylię.

Z prostej obserwacji wywiódł jeszcze prostszą idee: skoro najlepsi gracze pochodzą z „kraju kawy”, to dlaczego by nie uczyć brytyjskich dzieci, grać tak, jak w ojczyźnie Pelego.

Jego historia, tak naprawdę, rozpoczyna się w 1995 roku. Wybrał się wówczas na jeden z meczów FC Middlesbrough. Pod stadion przyjechał spóźniony. Bilety na tańsze sektory zostały wykupione. Pozostały jedynie te, przeznaczone dla zawodników, ich rodzin i krewnych. Niezrażony ceną, udał się na sektor. Tam poznał gracza Middlesbrough Juninho. Dla Anglika przyjaźń szybko przerodziła się w obsesję. W mieszkaniu zawodnika przesiadywał codziennie, dniami i nocami dyskutował o futbolu, chciał wiedzieć wszystko, zwłaszcza o brazylijskiej piłce.

Obładowany wiedzą, zabrał się za tworzenie podręcznika szkoleniowego. W 1996 na strychu własnego domu założył organizację, współcześnie zrzeszającą ponad 600 szkółek piłkarskich. Rok później, jako nauczyciel wychowania fizycznego, pożyczył od rady pedagogicznej pięć tysięcy funtów, które pozwoliły mu sfinansować podróż do Brazylii. Na miejscu rozmawiał m. in. z Rivelino oraz Zico, podpatrywał ich metody szkolenia, poznawał tajniki tamtejszego futbolowego rzemiosła.

Clifford wyjechał do państwa Ameryki Południowej nie tylko po to, aby zobaczyć treningi na własne oczy i zebrać cenne doświadczenie, ale także po to, by odnaleźć sekret sukcesów „Canarinhos”. Do Wielkiej Brytanii wracał z przeświadczeniem, że za osiągnięciami Brazylii stoi gierka, zwana futebol de salao. „To unikalna 5-osobowa gra, gdzie używa się piłki o rozmiarze 2. Pele rozwinął dzięki niej wszystkie swoje umiejętności. Ronaldo ćwiczył się w niej do czternastego roku życia. Dopiero potem zaczął kopać normalne futbolówki i biegać po pełnowymiarowych boiskach” – stwierdził.

W zgłębianiu arkanów futebol de salao pomagał mu Juninho. Opowiedział o uganianiu się za futbolową miniaturką, która znacznie wyostrza kontrolę i czucie piłki. Zdradził, że większość gwiazdorów z „kraju kawy” w dzieciństwie zasuwała właśnie za taką piłeczką.

W 1998 Clifford założył pierwszą akademię piłkarską, opartą na brazylijskich sposobach wychowywania graczy. Na sesjach treningowych młodzi adepci szlifują głównie technikę, zdolności przyjmowania i prowadzenia piłki, uderzania na bramkę, drybling oraz sztuczki. Z reguły bawią się wyłącznie tą mniejszą, cięższą futbolową kulą, zdaniem Clifforda pozwalającą polepszyć warsztat, znacznie bardziej niż ganianie za zwykłym balonem po błotnistych murawach w 11-osobowych zespołach.

Jak przekonuje: „W moich szkołach wykorzystujemy normalne i małe piłki. Skupiamy się na precyzji podań, ćwiczymy na parkiecie i rozwijamy w szczególności sztukę atakowania. Technika uzupełniona znakomitą kondycją jest tym, w co wierzę”.

W 2001 stworzył rewolucyjny projekt szkoleniowy o nazwie „Socatots”, pierwszy na świecie skierowany do dzieci jeszcze w wieku niemowlęcym – od sześciu miesięcy wzwyż. Program uczy podstawowych umiejętności w panowaniu nad piłeczką, zawiera ćwiczenia na koordynację ruchową oraz poruszanie się w ogóle. Clifford chwali się: „Nauczamy brzdąców, które jeszcze nie zaczęły chodzić”.

Opracowany przez niego system zyskuje coraz większe uznanie. Trener młodzieżówek Evertonu - spod którego ręki wyszli, m. in. Wayne Rooney oraz Jack Rodwell - Tosh Farell, twierdzi, że ten system „wyprzedza jakiekolwiek inne o lata świetlne”. Dodaje: „Nasze sekcje do lat 7, 8, 9 i 10 wykorzystują jego pomysły w 75%. Nasi adepci do lat 9, którzy od dwóch sezonów kształcą się zgodnie ze wskazówkami Clifforda są jedną z najmocniejszych grup młodzieżowych w klubie”.

Ostatnio współpracowali z nim, m. in. Ronney oraz Theo Walcott. Ogromnym entuzjastą jego metod stał się Michael Owen. Zaczął stosować ćwiczenia zgodne z brazylijskim duchem, lecz nie był w stanie nauczyć się wszystkiego, trudności sprawiały mu zwłaszcza niektóre triki.

Clifford doszedł do wniosku, że jeśli nawet najznamienitsi napastnicy nie potrafią przyswoić sobie pewnych rzeczy, to dlatego, że treningi według nowej formuły rozpoczęli zbyt późno. Zdaniem Anglika chłopcy z wysp brytyjskich muszą rozpoczynać ćwiczenia jeszcze zanim są w stanie samodzielnie wstawać z łóżek: „W jednej z naszych akademii mamy w tej chwili dwulatka, umiejącego zrobić z futbolówką to, czego nie potrafił wyuczyć się Owen”.

Dziś jego organizacja nabrała znamion globalnych. Na całym świecie szkółek pod szyldem „Brazylijskie Akademie Piłkarskie” jest około 600. W samej Anglii prawie 100. Filozofia szkolenia Clifforda podbiła niemal każdy zakątek świata, od RPA, Nigerii, przez Tajlandię, Malezję, Singapur, aż po Kanadę, Stany Zjednoczone oraz Bermudy. Każdego tygodnia do szkółek chodzi 150 tysięcy dzieci. W programie ogółem bierze udział niemal milion chłopców.

Akademie uczą wszystkich bez wyjątku, selekcji, bez względu na to, czy ktoś ma mniej lub więcej talentu. Aktualnie 1700 tam uczęszczających młodzianów, występuje w juniorskich sekcjach profesjonalnych ekip. 47 z nich to reprezentanci krajowych młodzieżówek. Sam Clifford zaś nie ukrywa pragnienia: „Chciałbym dochować się zawodnika idealnego. Takiego, jakiego nikt jeszcze nigdy nie widział”.

Swoje najskrytsze i najbardziej szalone z marzeń Clifford próbuje urzeczywistnić w niepozornej, liczącej trochę ponad 15 tysięcy mieszkańców, mieścinie – Garforth Town. Lokalny zespół chce wepchnąć na pierwszoligowe salony. Klub założony w 1964, który nie posiadał początkowo osobnego boiska, a własne wybudował na wysypisku śmieci. Obecnie występujący w rozgrywkach amatorskich, którego największym osiągnięciem była gra w 7 lidze.

Garforth Town A.F.C. przejął w 2003 roku i natychmiast ogłosił ambitny plan, zgodnie z którym drużyna miała stopniowo piąć się po ligowych szczeblach. W 2018 powinna zawitać do Conference League, a w 2034 zapukać do drzwi Premiership: „Posiadamy trzydziestoletni projekt, który prawdopodobnie nie przyniesie dobrych rezultatów przez wiele lat, ale bazuje na tym, co zaobserwowałem w Sao Paulo”.

Jego fascynacja Brazylią nie wygasła, można odnieść wrażenie wręcz odwrotne, z biegiem czasu ona tylko się pogłębia. Ściany klubowego biura oprawione są w koszulki reprezentantów „Canarinhos”, podpisane przez Ronaldo, Pele, Zico i Rivelino.

Jesienią 2005 w prowincjonalnym miasteczku doszło do wydarzenia bezprecedensowego. Ziściło się jedno z wariackich marzeń Anglika. Do maleńkiego Garforth przyfrunął słynny Socrates. Emerytowany gracz zawarł miesięczny kontrakt. Na boisku jednak pojawił się zaledwie raz. Zagrał jedynie 12 minut, lecz w momencie, gdy wbiegał na murawę, stadion - dotychczas nie wypełniający się nawet w połowie – pękał w szwach.

Zagrał z zupełnymi amatorami: nauczycielem, sprzedawcą odzieży, ogrodnikiem, elektrykiem i bezrobotnym Francuzem, mieszkającym w pobliskim Leeds. Niespełna kwadrans w ciągu, którego oddał jeden celny strzał i raptem pięciokrotnie dotknął futbolówki. Na koniec powiedział: „Angielski styl jest bardzo szybki, a ja jestem 50-letnim starcem”.

Clifford nie wystawił już go ani razu: „Postanowiłem nie wprowadzać Socratesa w następnych meczach, bo jego rozgrzewka przed spotkaniem z Tadcaster składała się z dwóch wypitych butelek Budweisera i trzech wypalonych papierosów”.

W tym samym sezonie w drużynie występował Lee Sharp, dawniej zawodnik Manchesteru United i reprezentant kraju. W 2005 w jednym ze sparingów zagrał Careca. Kolejną stukniętą fantazją Clifforda jest sprowadzenie do klubu innych wielkich niegdyś Brazylijczyków, jak Cafu, Romario lub Bebeto.

Jego działania jak dotąd mają słodko-gorzki posmak. Choć szkółki opanowują całą kulę ziemską, a system szkolenia zdobywa coraz większą popularność, to realnych efektów na razie nie widać. Jedynym znanym piłkarzem, który ukończył kurs Anglika w stu procentach jest Micah Richards. Garforth Town w ligowej drabince nie poruszyło się nawet o milimetr. Żaden z ukształtowanych wedle brazylijskiej receptury graczy, nie przebił się do pierwszego składu zespołu, występującego w ósmej lidze.

Mimo to Clifford nie przestaje marzyć i roztacza buńczuczne plany: „Wiem dokładnie, co się stanie. Przyjdzie czas, kiedy większość brytyjskich ekip będzie posiadała w swych kadrach piłkarzy wychowanych przez moje akademie, a Garforth będzie w Premier League. W przyszłości połowa reprezentacji Anglii wyjdzie spod mojej ręki. Mam najwartościowszy kawałek ziemi na globie i nasiona, jakich nie ma nikt. Zamierzam podlewać i pielęgnować je, a potem to kwestia czasu aż rozkwitną”.

Simona Clifforda można uznać za skończonego szaleńca, a wizje, które rozpościera za fantasmagorie i złudzenia. Można jednak również uznać za człowieka, który nie rzuca słów na wiatr i konsekwentnie, wytrwale dąży do obranego celu. Na pytanie czy jego koncepcje nie są nadto ambitne i dalekosiężne, odpowiada: „Do tej pory zrealizowałem wszystko, co sobie założyłem, więc dlaczego mój plan miałby się nie powieść ? To wyścig na 400 metrów, a ja przebiegłem dopiero dwa, trzy metry”.

Clifford to wizjoner, nieco oderwany od rzeczywistości, dla którego tu i teraz nie ma znaczenia. On żyje jutrem, odległą przyszłością, a jego marzenia wykraczają daleko poza ograniczone ramy myślowe gatunku homo sapiens. Wszak nie każdy ze swojej ojczyzny pragnie uczynić namiastkę Brazylii. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz