czwartek, 27 grudnia 2012

Bezradność piłkarza



Rujnuje zawodnikom kariery, a ich życia obraca w zgliszcza. Medycyna nie wie o niej praktycznie nic. Nie wiadomo, dlaczego się pojawia. Nie ma na nią skutecznego leku. Nie wiadomo, czemu ze zdwojoną siłą atakuje profesjonalnych graczy. Stwardnienie zanikowe boczne, zwane ASL bądź chorobą Lou Gehriga, zbiera coraz większe śmiertelne żniwo wśród piłkarzy.

To straszliwe schorzenie, według książkowych definicji, prowadzi do powolnego, systematycznego pogarszania się sprawności ruchowej, a następnie do całkowitego paraliżu i śmierci poprzez niewydolność oddechową, która nadchodzi zwykle w ciągu 3-5 lat od momentu postawienia diagnozy.


Przykry polski akcent

Krzysztof Nowak mógł czuć się jak prawdziwy szczęściarz. Piorunująco pokonywał kolejne stopnie trudności. Stał się pierwszym obok Mariusza Piekarskiego zawodnikiem, który trafił do ligi brazylijskiej. Chwilę później biegał po boiskach Bundesligi w koszulce Wolfsburgu z numerem dziesięć. Grał na pozycji rozgrywającego. Momentalnie wywalczył miejsce w podstawowej jedenastce. Znalazł się w rankingu „Kickera” w gronie najbardziej uzdolnionych środkowych pomocników rozgrywek. Jego umiejętności oceniano wyżej nawet od samego Michaela Ballacka.

W 2001 roku wartość rynkowa Nowaka wynosiła około 10 milionów marek. Wróżono mu wspaniałą przyszłość, przymierzano do Bayernu Monachium oraz Borussi Dortmund. Zdaniem kolegi z zespołu, Andrzeja Juskowiaka, zapowiadał się na gracza wielkiej klasy.

W tym samym roku zachorował na anginę. Ominął przygotowania do drugiej części sezonu. Kiedy się wyleczył i rozpoczął treningi, to z wydolnością nadal nie było dobrze. W rundzie wiosennej wystąpił zaledwie trzy razy. Nie potrafił już przez 90 minut grać na pełnych obrotach. Wówczas nic nie zwiastowało dramatu.

Jeszcze w tym samym roku przeszedł szereg testów i badań. Okazało się, że jego organizm zaatakował tajemniczy wirus. Wykryto poważne kłopoty związane z układem nerwowym, polegające na nieprawidłowym przewodzeniu impulsów nerwowych. Pięknie rozwijająca się kariera została brutalnie przerwana. Jak grom z jasnego nieba spadła informacja o ciężkiej chorobie i konieczności zawieszenia butów na kołku.

Leczył się w Niemczech, Holandii oraz w Stanach Zjednoczonych. Lekarze pozostawali jednak bezsilni wobec postepującej choroby, która dla współczesnej medycyny była po prostu nieuleczalna. Z bezradnością mogli jedynie obserwować, jak stopniowo niszczy komórki i mięśnie zawodnika, jak sukcesywnie prowadzi do zaburzeń w mowie oraz koordynacji ruchowej.

Krzysztof Nowak w 2001 roku biegał po niemieckich boiskach, jako profesjonalny piłkarz, słynący z pracowitości i żelaznej kondycji. Dwie wiosny później nie miał siły, by zrobić, choćby dwa kroki. Mięśnie odmawiały mu posłuszeństwa, nie mógł przemieszczać się samodzielnie, nie umiał poruszyć nawet palcem. Z dnia na dzień tracił kontrolę nad swoim ciałem. To, co niegdyś było dla niego łatwą, codzienną czynnością, nagle stało się nierealnym wyzwaniem.

Kilkanaście miesięcy wcześniej uganiał się za futbolówką, odbierał piłkę, podawał, asystował i strzelał gole. Potem, przykuty do wózka inwalidzkiego, nie potrafił podnieść ręki i utrzymać sztućców. Musiał być karmiony. Nie miał czucia w plecach, nie mógł samemu kierować wózkiem, musiał więc być dostarczany wszędzie niczym drogocenna paczka.

Andrzej Juskowiak tak opisywał całą tę sytuację: „Trudno uwierzyć, że coś jest w stanie w tak szybkim tempie zrujnować zdrowie młodego, silnego mężczyzny. Tempo w jakim ta choroba się rozwijała było zastraszające”.

Sam poszkodowany niechętnie opowiadał o swoich problemach: „Mnie na razie doktorzy mówią, że o piłce powinienem zapomnieć. Szczerze powiedziawszy, o powrocie do gry w ogóle nie myślę. Chciałbym tylko znów normalnie chodzić”.

W 2002 klub i zawodnik założyli fundację, próbującą w pełni zdiagnozować schorzenie i mającą pomagać osobom cierpiącym na ASL. Rozegrano mecz charytatywny, by zebrać środki na leczenie Nowaka. Przez caluteńkie spotkanie kibice skandowali jego nazwisko. Lecz nauka ciągle pozostawała kompletnie bezbronna w obliczu stwardnienia zanikowego bocznego. Mimo to gracz Wolfsburga do samego końca nie tracił nadziei: „To wszystko wygląda tak, jak w futbolu – nigdy nie wiesz, jak się zakończy”. Zmarł w 2005 roku.

Choroba niczym wyrok śmierci

Przebieg ASL i jej objawy przypominają sadystyczne znęcanie się nad człowiekiem. Paskudne i okrutne choróbsko unicestwia organizm, który po ostatnie dni zachowuje pełną świadomość. Dotknięty schorzeniem, widzi jak mięśnie stopniowo zanikają. Czuje jak życie, powoli, oddech po oddechu, się z niego ulatnia. Podejrzewa, że z tego nie wyjdzie, że koniec jest bliski, choć on przez długi czas nie chce nadejść. To precyzyjny i rozłożony na kilkanaście miesięcy wyrok śmierci. Nie inaczej musiał się czuć Lou Gehring, pierwszy znany medycynie przypadek osoby chorej na ASL.

W latach międzywojennych Gehrig uchodził za sławę baseballu, legendę New York Yankees, bijącą wszelkie możliwe rekordy, prawdziwy okaz zdrowia, który nie opuścił meczu rozgrywek MSL przez czternaście sezonów – ponad dwa tysiące kolejnych rozegranych spotkań. W pewnym momencie znakomita forma nieoczekiwanie zniknęła. Baseballista zaczął mieć niewyjaśnione kłopoty z kondycją. Nie umiał już rzucać z taką jak dawniej siłą, w końcu przestał biegać i trenować.

Diagnoza lekarzy brzmiała niczym wyrok: błyskawicznie pogłębiający się paraliż, coraz większe trudności z mową i połykaniem, szanse na przeżycie – mniej niż trzy lata. Żonie zawodnika powiedziano, że męża zaatakował nieznany, niezakaźny i nieuleczany wirus. Doktor tłumaczył: „Na tę przypadłość nie ma antidotum, bo w tej chwili jest bardzo mało takich zaburzeń”.

Dziś, choć medycyna rozwija się w ekspresowym tempie, a śmiertelne niegdyś choroby stały się zupełnie niegroźne, to stwardnienie zanikowe boczne nadal okrywa gruba kotara niewiedzy. Blady strach padł w szczególności na Półwysep Apeniński. Badania przeprowadzane przez Uniwersytet Medyczny w Turynie wykazały, że wśród emerytowanych piłkarzy, grających w pierwszej oraz drugiej lidze w latach 1970-2006, było aż 41 przypadków zachorowań na ASL.

Z zatrważających statystyk wynika, że futboliści są siedmiokrotnie bardziej narażeni na tę dolegliwość niż zwykli ludzie, nie uprawiający sportu na poziomie wyczynowym. Zgodnie bowiem z ogólnie przyjętą normą, tylko jeden spośród wszystkich występujących w tym czasie graczy, powinien cierpieć na stwardnienie zanikowe boczne. Co więcej, schorzenie najczęściej dopada mężczyzn po sześćdziesiątce. U młodszych prawdopodobieństwo pojawienia się choroby wynosi dwa do stu tysięcy.

We Włoszech na tajemniczą chorobę umierają byli zawodnicy i nikt nawet nie wie, dlaczego tak się dzieje. Nie ma jednej, stuprocentowej hipotezy. Lekarze niepokojącą tendencję tłumaczą na różne sposoby: stosowaniem środków dopingujących oraz medykamentów poprawiających wydolność, nadmiernym wysiłkiem fizycznym i stresem, wielokrotnym główkowaniem, ciężkimi kontuzjami lub kontaktem z murawami, w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych spryskiwanymi różnego rodzaju pestycydami i herbicydami.

Problem typowo piłkarski ?

ASL wykryto również poza granicami Italii. W Turcji na identyczną przypadłość zmarły dwie osoby, a w Anglii trzy. Na najbardziej typowe odmiany chorób neurologicznych w samej Wielkiej Brytanii cierpi około pięciu tysięcy osób. Na stwardnienie zanikowe boczne w Stanach Zjednoczonych choruje ponad trzydzieści tysięcy ludzi.

Znamienne dla świata sportu jest to, że w pozostałych dyscyplinach nie odnaleziono żadnego przykładu sportowca, dotkniętego schorzeniem Gehriga. Nie pojawia się ono u koszykarzy, rugbistów, siatkarzy czy kolarzy. Naukowcy nie są przekonani, co do powodów jej występowania, ale są niemal pewni, że istnieje korelacja między futbolem a dolegliwością.

Niektórzy badacze twierdzą, że występuje pewna współzależność: „Może istnieć jakaś cecha w systemie nerwowo-mięśniowym, która odpowiada jednocześnie za zdolności do sportu i podatność na ASL” – opowiada dr Ammos Al-Chalabi z Instytutu Psychiatrycznego w Londynie.

Inni utrzymują, że ma to raczej związek z wysokim poziomem aktywności fizycznej. Tego typu domniemania stara się bagatelizować Al-Chalabi: „Jeden człowiek na czterystu umrze na stwardnienie zanikowe boczne. Więc to wielce prawdopodobne, że wśród ofiar będą piłkarze”. 

„Prawda jest taka, że po prostu nie wiemy nic” – odpowiada Adriano Chio, doktor z Uniwersytetu w Turynie. Jego słowa zdają się potwierdzać niektóre przedziwne sytuacje. W piłce hiszpańskiej i francuskiej do tej pory nie odnotowano, choćby jednego przypadku tego schorzenia.

Tajemnicza choroba potrafi dopaść w różnych miejscach i o różnym czasie. W Anglii trzech amatorskich graczy, doświadczonych stwardnieniem zanikowym bocznym, kopało dla tej samej okolicznej drużyny i pochodziło z tej samej wioski. „W Chicago jedenaście ofiar ASL mieszkało w tym samym budynku i nigdy tak naprawdę nie zrozumieliśmy dlaczego” – zwierza się Vincent Meninger, jeden z najlepszych na świecie neurologów.

Zapomniani

Uczucie spotęgowanej bezradności wobec parszywego losu, a może bezsilność w obliczu postępującej, wżerającej się w każdy kawałek ciała choroby. Wyrok zapisany gdzieś w gwiazdach, który stał się przerażającą realnością. Z dnia na dzień, z godziny na godzinę, stale i niespiesznie zaciskająca się pętla na szyi i widmo jednego, ponurego końca.

Dopóki nauka jest bezbronna i dopóty stwardnienie zanikowe boczne będzie czyniło takie spustoszenie, to zawsze czymś niewyobrażalnym będzie opisanie losu graczy doświadczonych przez tą straszną chorobę.

Warto jednak pamiętać o takich historiach. O krótkiej, lecz imponującej karierze Krzysztofa Nowaka. O wielu innych zawodnikach, jak Stefano Borgonovo, niegdyś napastnik Milanu, strzelec bramki w finale Pucharu Mistrzów w 1990 roku, który teraz wprawdzie żyje, ale wszystkie jego funkcje życiowe podtrzymuje specjalistyczna aparatura.

Warto pamiętać szczególnie dziś, kiedy piłka nożna kojarzy nam się już tylko z nadętymi do granic komercyjnych możliwości widowiskami, z rekordami Lionela Messiego i jego zaciekłą rywalizacją z Cristiano Ronaldo o miano najlepszego na globie. Warto pamiętać, że w tym lukrowanym i pudrowanym na okrągło futbolowym świecie nie brakuje zwykłych opowieści i cichych, ludzkich dramatów.

1 komentarz:

  1. Zapraszam cię do udzuału w programie partnerskim.
    http://goo.gl/WWZUt

    OdpowiedzUsuń