poniedziałek, 10 grudnia 2012

Malaga, czyli kaprys milionera



Nie zna słowa po hiszpańsku, nie odwiedza siedziby klubu, a swoje zainteresowanie jego losami wyraża jedynie poprzez wpisy na Twitterze. Al Thani, członek rodziny królewskiej Kataru, właściciel zespołu z Andaluzji, jest zarówno jego przekleństwem, jak i błogosławieństwem. Panem i władcą Malagi, którą od dobrych kilku miesięcy sukcesywnie prowadzi ku zagładzie. Tegoroczna rewelacja Ligi Mistrzów stoi na skraju przepaści.


Gdy latem 2010 roku Al Thani przybył negocjować wykupienie drużyny, to okazało się, że jego prywatny jacht jest zbyt duży, aby zacumować w pobliskiej przystani – Puerto Banus. Musiał udał się do głównego, największego portu w samym centrum miasta. Sympatycy tamtejszej ekipy mogli wówczas poczuć się, jak prawdziwi szczęściarze, którzy wygrali na loterii.


Przeciętny, słynący dotychczas z rekordowej liczby promocji do pierwszej ligi klub, przejął obrzydliwie bogaty szejk. W państwie pogrążonym w kryzysie, mającym niebagatelny wpływ również na futbol, Malaga mogła poczuć się niczym krezus wśród biedoty. Miała stać się odpowiednikiem Manchesteru City oraz PSG. Budżet w wysokości 150 milionów euro, mniejszy tylko od zasobów Barcelony i Realu, pozwalał roztaczać mocarstwowe plany.


Tymczasem zamysł Al Thaniego był zgoła odmienny. Nie zaczął szastać forsą na prawo i lewo, wszystko podporządkował kilkuletniemu projektowi budowania konkurencyjnego zespołu. W trakcie pierwszego okienka transferowego ściągnął raptem czterech zawodników. Trenera Jesualdo Ferreirę zwolnił po zaledwie dziewięciu meczach. Nic nie wskazywało wtedy, że drużyna w trybie ekspresowym wedrze się do czołówki Primera Division.


Rzeczywiste inwestycje rozpoczęły się od momentu przyjścia Manuela Pellegriniego. W ciągu paru miesięcy ekipa miała kompletnie nową podstawową jedenastkę. W caluteńkiej 30-osobowej kadrze ze „starej gwardii” zostali jedynie dwaj gracze.


Przed sezonem 2011/2012 klub wydał najwięcej spośród wszystkich z pierwszej ligi. Prawie 60 mln poszło, m. in. na: jednego z najlepszych zawodników La Liga Santiego Cazorlę oraz jednego z najbardziej utalentowanych młodzianów ziemi hiszpańskiej – Isco. Skład uzupełniono o doświadczonych, pozyskanych za darmochę graczy, jak Ruud Van Nistelrooy, Joris Mathijsen, Martin Demichelis, Joaquin czy Julio Baptista.


Maladze daleko było do nuworyszów z Paryża lub Manchesteru, trwoniących mamonę na gwiazdy futbolu. Tylko dwie transakcje przekroczyły barierę dziesięciu mln. W ogóle obecna wyjściowa jedenastka kosztowała raptem 40 baniek, wielokrotnie mniej od obracających setkami milionów zespołów Manciniego i Ancelottiego.


Rewolucja Al Thaniego doprowadziła do zmian w kierownictwie. Fernando Hierro, dawniej gwiazdor Realu i reprezentacji, został dyrektorem generalnym. Antonio Fernandeza - człowieka odpowiedzialnego za osiągnięcia Sevilli, która na przestrzeni 15 miesięcy zdobyła pięć trofeów i wyszukanie oraz sprowadzenie Daniela Alvesa za niecały milion - mianowano dyrektorem sportowym.


Nowy właściciel wpakował szmal w remont stadionu i szkółki piłkarskiej, lecz jego zamiary wybiegały znacznie dalej. Przejmując drużynę z Andaluzji pragnął nie tylko zainwestować w zespół, ale także stworzyć sportowe miasteczko z nowoczesnym stadionem, akademią, kompleksem treningowym, centrum handlowym, hotelem oraz portem. Na przestrzeni dwóch lat szejk ulokował na południu Półwyspu Iberyjskiego 200 milionów i zamierzał wpompować kolejne.


Radni odrzucili jednak jego koncepcje. Milioner znad Zatoki Perskiej nie ukrywał niezadowolenia. Swoją frustrację wyrażał poprzez wpisy na Twitterze. Narzekał na trudną współpracę z władzami, oskarżał dziennikarzy o rasizm, pisał o niesprawiedliwym podziale wpływów z praw do transmisji, a cały tamtejszy futbol określił mianem skorumpowanego.


Wraz z fiaskiem swoich planów, stracił zainteresowanie ekipą. Z dnia na dzień zakręcił kurek z gotówką. Malaga historyczny sukces – czwarte miejsce w lidze – świętowała w atmosferze niepewności.


Przestał wypłacać zawodnikom pieniądze. Zaległości wobec nich wynosiły już podobno 9 milinów. Zaległe wynagrodzenia regulował z trzymiesięcznym opóźnieniem i pokrywał jedynie w połowie. Czterech z graczy poskarżyło się federacji hiszpańskiej.


Włodarze Villarreal złożyli skargę do UEFA, gdyż nie otrzymali pełnej sumy za Cazorlę. Kasy w terminie nie dostały również HSV Hamburg (transakcja Mathijsena) oraz Osasuna (Nacho Monreal), której zażalenie poskutkowało zakazem transferowym dla Malagi zimą poprzedniego sezonu.


Organa podatkowe zablokowały konta bankowe klubu, bo ten winny jest im około siedmiu milionów. Burmistrz wezwał katarskiego biznesmena do spłaty wszystkich należności. Maladze w pewnym momencie groziło wykluczenie z europejskich pucharów i relegacja do niższej klasy rozgrywkowej. Działacze zaś kłopoty finansowe tłumaczyli procesem restrukturyzacji i dostosowywaniem się do wymogów „Financial Fair Play”.


Wyjściem z impasu stała się wyprzedaż wartościowych zawodników. Do Arsenalu odszedł Cazorla, a w odległej Rosji szczęścia postanowił szukać Salomon Rondon. Al Thani ani myślał pomagać zadłużonej drużynie. W lipcu bieżącego roku chciał opchnąć go albańskiej korporacji Taci Oil.


W Maladze doszło zatem do zupełnie nieprawdopodobnej sytuacji. Kiedy uzyskiwała nadzwyczajne wyniki, wydarzyło się coś niebywałego – szejk zgubił zapał. I tak w trakcie zaledwie kilku tygodni z pretendentów do tytułu mistrza zmienili się w ekipę walczącą o przetrwanie. Potem stało się coś jeszcze bardziej zadziwiającego. Los klubu w swoje nogi wzięli piłkarze. Zdecydowali bić się o przyszłość własną i zespołu.


W nastrojach nieufności, goryczy i niepokoju wygrali rywalizację w Lidze Mistrzów z Milanem i Zenitem Sankt Peterburg. Zajęli pierwsze miejsce, awans zapewnili sobie na kolejkę przed końcem rundy grupowej. Są bez wątpienia jednym z najlepszych debiutantów w historii tego turnieju. Szokujące triumfy podkreśla fakt, że tegorocznego lata na nowych graczy nie wydali nawet złamanego grosza. Co więcej, o ich obliczu decydują młodzieńcy, jak 16-letni Fabrice Olinga czy 20-letni Isco.


W obecnej edycji Chamapions League prawdopodobnie nie ma zespołu o równie niejasnym położeniu. Kibice zgodnie mówią: „Jesteśmy gigantem na glinianych nogach”. Następne zwycięstwa i potencjalny sukces nie mają wyłącznie wartości samej w sobie. Mogą uratować ekipę z Andaluzji w sensie dosłownym. Dziś w oczach katarskiego milionera to ponownie drużyna nie na sprzedaż. Nie mamy jednak pewności jaka będzie jej przyszłość, bo dla Al Thaniego losy Malagi znaczą tyle, co splunięcie. Bo w Europie niewiele jest klubów tak bardzo uzależnionych od kaprysu swego właściciela.

2 komentarze:

  1. Malaga,uważam podobnie.Lubie tego bloga,czytam każdy post z zaciekawieniem,ale posty pojawiają się rzadko.Obserwuję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za zainteresowanie. Niestety rożnego rodzaju obowiązki sprawiają, że nie mam czasu, aby pisać częściej.

      Usuń