poniedziałek, 20 lutego 2012

Bajka bez happy endu


Według mieszkańców Vauvert, maleńkiej wioski w południowej części Francji, można nastawić swój zegarek zgodnie z nawykami Rene Girarda. Każdego ranka, zawsze o tej samej porze, wpada do tej samej kawiarni i zamawia kawę, odwiedza zawsze ten sam kiosk, by odebrać poranne gazety. Potem wyrusza w 35-kilometrową podróż do Montpellier, niewielkiej - liczącej trochę ponad 200 tysięcy, położonej nad Morzem Śródziemnym – mieściny, która tego roku jest na ustach niemal każdego Francuza.

Wszystko za sprawą piłkarskiej drużyny, która w obecnym sezonie jest największą rewelacją Ligue 1. Zajmuje drugie miejsce, ze stratą jednego punktu do liderującego PSG. Wczorajszego wieczoru przeciwstawiła się paryżanom na ich własnym stadionie, będąc o krok od sprawienia nie lada sensacji. Do 88 minuty prowadziła 2:1 i jedynie genialna akcja Jeremy’ego Meneza pozwoliła podopiecznym Ancelottiego uratować skórę. Zespół zbudowany za niespełna siedem milionów euro stawił czoła ekipie, której podstawowa jedenastka kosztowała dziesięciokrotnie więcej (wliczając zawodników, którzy weszli z ławki rezerwowych, wyjdzie suma piętnastokrotnie większa).

W ogóle ten sezon to dla Montpellier piękna bajka, która zdaje się nie mieć końca. Ogrywali już Marsylię, Lyon, Rennes, remisowali z Saint Ettiene oraz Bordeaux. Nad czwartym miejscem mają bezpieczną 11-punktową przewagę i nawet, jeśli rywale zwyciężą w zaległych spotkaniach to różnica ośmiu oczek nadal będzie komfortowa. Klub, którego budżet wynosi, zaledwie 33 mln euro - szósty najmniejszy w lidze – potrafi rywalizować z potentatami finansowymi rozgrywek. W ciągu minionych pięciu lat na transfery poszło nieco ponad pięć milionów. Co więcej, w kadrze nie nastąpiły prawie żadne zmiany personalne względem sezonu poprzedniego (zakończonego dopiero na 14 pozycji).

Tajemnicę ostatnich triumfów Montpellier stanowi system szkolenia młodzieży. W pojedynku z Paris Saint Germain po murawie biegało pięciu wychowanków: bramkarz Geoffrey Jourden, obrońca Mapou Yanga-Mbiwa, pomocnicy Jamel Saihi i Younes Belhanda oraz Benjamin Stambouli, który wszedł z ławki rezerwowych w 63 minucie. W 27-osobowej kadrze znajduje się 13 graczy, będących produktem miejscowym.

Trzeba również wspomnieć o znakomitym systemie skautingowym, dzięki, któremu z drugiej ligi udało się wyciągnąć największą aktualnie gwiazdę – Oliviera Girouda. Kupiony za dwa miliony z FC Tours, jest nie tylko najlepszym strzelcem swojej drużyny, ale także całych rozgrywek – 16 goli w 23 meczach (34 procent bramek zdobytych przez podopiecznych Girarda). Wcześniej furorę robił Alberto Costa, ściągnięty za darmo z trzecioligowego FC Sete, wytransferowany później do Valencii za 6,5 mln.

Obecny zespół to zlepek niedoświadczonych młokosów z lokalnej szkółki bądź reprezentantów młodzieżówek Francji (m. in. Garry Bocaly, Remy Cabella); futbolistów bez większego stażu w Ligue 1, jak Giroud czy Joris Marveaux; oraz weteranów boisk europejskich: Hilton, Estrada, Utaka. Nad całością panuje wspomniany wcześniej Girard.

Zanim przejął ekipę z Montpellier jego trenerski dorobek nie robił imponującego wrażenia. Dość powiedzieć, że do 2009 roku na ławce rezerwowych w Ligue 1 spędził niespełna dwa sezony (Olympique Nimes 1991/1992 oraz Racing Strasbourg w roku 1998). Potem był asystentem Aime Jacqueta oraz Rogera Lemmera, a następnie trenował sekcje młodzieżowe Francji.

Dziś tworzy coś niezwykłego w Montpellier. Klubie, który wyłącznie raz zabłysnął na francuskiej scenie. W 1988 uplasował się na trzeciej pozycji w lidze, w 1990 sięgnął po krajowy puchar, a w 1991 dofrunął do ćwierćfinału Pucharu Zdobywców Pucharów. Wtedy zespołem dowodzili, m. in. Laurent Blanc, Carlos Valderrama oraz Eric Cantona. Girard dokonuje czegoś niezwykłego, bo już w pierwszym roku pracy zajął piąte miejsce, w kolejnym doprowadził drużynę do finału Pucharu Ligi, a w bieżącym toczy batalię o ostateczny triumf w rozgrywkach. Dokonuje czegoś niezwykłego, bo urzeczywistnia najszlachetniejsze idee piłki nożnej (istotą sukcesu nie są gigantyczne inwestycje, lecz szkolenie młodzików). Pod jego pieczą wychowankowie dojrzewają w zawrotnym tempie (Younesem Belhandą interesuje się podobno sama Barcelona, a Mapou Yanga-Mbiwą Olimpique Lyon). Siedem lat praktyki w młodzieżówkach dało mu niezbędne doświadczenie, a teraz zaowocowało doskonałym postępem młodzieży z Montpellier.

Taki też był cel prezesa Louisa Nicollina. Najął szkoleniowca kompetentnego w pracy z nowicjuszami, by wykorzystać potencjał nowicjuszy lokalnych. Właściciela można zatem uważać za protoplastę aktualnych osiągnięć Montpellier. A we francuskim futbolu próżno szukać drugiej tak barwnej postaci.

Człowiek, który nie ma matury, zamiast do szkoły chodził na mecze, zarządza przedsiębiorstwem osiągającym roczny obrót w okolicach 300 mln euro (przedsiębiorstwem parającym się, notabene, wywożeniem oraz utylizacją śmieci). Firma zatrudnia około sześciu tysięcy pracowników i posiada oddziały za granicą. Nicollin założył ją od podstaw w latach sześćdziesiątych. W klubie zresztą musiał spełnić identyczną rolę. Wszystko musiał budować od podstaw. Kiedy bowiem go przejmował w 1974 roku, znajdował się on w stanie agonalnym (w sezonie 1974/1975 zajął ósmą pozycję w czwartej lidze).

Przez tyle lat, mimo licznych niepowodzeń i niewielu drobnych sukcesików, Nicollin nie stracił zapału i pasji. Zamiast na trybunach woli siedzieć na ławce rezerwowych, wśród zawodników, by chłonąć emocje piłkarskie całym sobą. Słynie z prostolinijności oraz niewybrednego języka. Nie przebiera w słowach, zawsze mówi to, co myśli. Po przegranym spotkaniu z Auxerre, tak powiedział o Pedrettim: „Ten mały pedałek przez cały czas wpływał na decyzje sędziego, zajmiemy się nim w rewanżu na La Mosson". Po tej wypowiedzi został zawieszony przez francuską federację na dwa miesiące. O nowym Brazylijskim nabytku PSG potrafił stwierdzić: „Maxwell, czy to nie jest kawa?”. Wspominając o możliwym mistrzostwie jego zespołu, ogłosił: „Montpellier mistrzem Francji ? Gdybym był w Marsylii, Paryżu, Lyonie, Lille czy Rennes dźgnąłbym się w tyłek kiełbasą. Cóż za wstyd to byłyby dla nich”.

Dla Montpellier dotychczasowy sezon jest jak piękny sen, który niedługo może jednak przerodzić się w koszmar. Nie wiemy czy drużyna zdoła utrzymać formę do ostatniej kolejki (w poprzednim po 14 kolejkach zajmowali trzecie miejsce, by na koniec wylądować na pozycji 14). Nie wiemy, co czeka klub podczas letniego okienka transferowego (niewykluczone są sprzedaże najlepszych piłkarzy). Nie wiemy wreszcie jak ekipa Girarda poradzi sobie z walką na kilku frontach (potencjalny awans do Ligi Mistrzów, plus liga i puchary).

Wiele już było w futbolu klubów, które w jednej sekundzie wzleciały na wyżyny, a w następnej pogrążyły się w czeluściach przeciętności, niczym meteory, które w duszącej atmosferze wszechwładnego pieniądza płonęły doszczętnie, zanim zdążyły na dobre rozbłysnąć. Ta bajka dla Montpellier może zatem nie mieć happy endu.

2 komentarze:

  1. Super blog ! Zapraszam na mojego http://manutdmoimzdaniem.blogspot.com/ Niedawno ruszył

    OdpowiedzUsuń
  2. 47 year-old Community Outreach Specialist Jedidiah Whitten, hailing from Revelstoke enjoys watching movies like Class Act and Rappelling. Took a trip to Medina of Fez and drives a Ford GT40. ta strona

    OdpowiedzUsuń