poniedziałek, 19 grudnia 2011

Przepis na Ligę Mistrzów


Apoel Nikozja i FC Basel narozrabiały w tej edycji Ligi Mistrzów tak bardzo, że powinniśmy zastanowić się czemu polskie kluby nie potrafią dokazywać w równie dużym stopniu. Ich sukces to nie tylko ogromny powód do dumy dla tamtejszych kibiców, ale także ciężki orzech do zgryzienia dla prezesów naszych drużyn, gdyż kwestionuje trudności związane z awansem do tego turnieju wynikające jedynie z braku pieniędzy (cypryjska ekipa posiada przecież mniejszy budżet od Wisły Kraków, Lecha Poznań, Legii oraz Polonii Warszawa).

Powiadają, że Liga Mistrzów to elitarne rozgrywki dla najbogatszych. Tymczasem niedawno po europejskich murawach biegali, chociażby gracze Bate Borysów, którego budżet nie wystarczyłby nawet na walkę o utrzymanie w Ekstraklasie. Zatem kwestie finansowe nie stanowią już kłopotu. Liga stopniowo się bogaci, zbliżające się Mistrzostwa Europy napędzają koniunkturę, a infrastruktura sportowa jest w więcej niż zadowalającym stanie. Prezesi mogą pozwolić sobie na coraz wyższe kontrakty dla największych gwiazd. Dość powiedzieć, że stać nas na połowę zawodników z Serie A. Problemów należy doszukiwać się raczej w sposobie zarządzania zespołami i przygotowaniami do sezonu.

My jednak pogody ducha nie tracimy nigdy, na wszelkie kłopoty patrzeć nie chcemy, zachować przytomność umysłu jest nam tym ciężej, im więcej mamy powodów do radości. A ostatnio podobno uzbierało się ich co nie miara. Wszak od 41 lat nie mieliśmy dwóch drużyn, które zagrają w europejskich pucharach wiosną (szmat czasu wobec 15 lat oczekiwań na występy w Lidze Mistrzów). Nieważne, że jeszcze w latach 70-tych i 80-tych mogliśmy rozkoszować się sukcesami Wisły (w 1979 roku doleciała do ćwierćfinału Pucharu Mistrzów) bądź Widzewa Łódź (w 1983 dofrunął do półfinału Pucharu Mistrzów). W latach 90-tych mogliśmy liczyć na pojedyncze wybryki Legii (w 1996 zanotowała awans do ćwierćfinału LM) czy Widzewa (w 1996 doczłapał do fazy grupowej LM).

Nieistotne, że potem następował powolny, acz sukcesywny uwiąd polskiej piłki. Obecnie w tak dalece zaawansowanym stadium, że Ligę Mistrzów trzeba umieścić w sferze marzeń, a każdy najmniejszy sukcesik przyjąć za okaz endemiczny (patrz: wyniki w Lidze Europejskiej), którego pojawienie się na terenach nadwiślańskich jest rzeczą wyjątkową i, którym wypada nacieszyć się zawczasu, gdyż może być tym jednym z niepowtarzalnych.

Piętnaście lat czekamy na pomyślne wiatry w eliminacjach do Ligi Mistrzów. Piętnaście lat w futbolowym świecie to wieki. W ciągu tych piętnastu lat formuła turnieju zmieniała się czterokrotnie – najpierw poszerzono ją do 24 zespołów, następnie do 32, wprowadzono drugą rundę grupową, później z niej zrezygnowano, a ostatnio zreformowano system eliminacji (podział na koszyki „mistrzowskie” i „niemistrzowskie”). Na przestrzeni piętnastu lat w tych rozgrywkach obserwowaliśmy reprezentantów z trzydziestu krajów Europy. Pozostałe albo mają, zaledwie iluzoryczne szanse na awans (amatorskie ligi w Andorze, San Marino, Luksemburgu itd.) albo wstąpiły pod egidę UEFA stosunkowo niedawno (Kazachstan, Czarnogóra). W trakcie piętnastu lat w Lidze Mistrzów zagrały drużyny z liczącego 800 tysięcy mieszkańców Cypru (Anorthosis Famagusta, Apoel Nikozja), 2 miliony mieszkańców Słowenii (NK Maribor) czy pięciomilionowych państw jak Finlandia (HJK Helsinki) bądź Słowacja (FC Kosice, Artmedia Petrzalka, MSK Zilina).

Niezmienna jest tylko pozycja naszego państwa w piłkarskim światku, któremu nie pomogły nawet sprzyjające i niezwykle łaskawe reformy UEFA. Niezmienny od dobrych kilku lat jest poziom polskiej kopanej. Wszystko inne zmieniło się diametralnie, lecz pytanie pozostało to samo: dlaczego polski klub od tylu lat nie potrafi wyszarpać promocji do tego upragnionego turnieju ?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz