sobota, 4 czerwca 2011

Nieistotna reforma

„Financial fair play”, jak się rzekło, zmieni niewiele bądź nie zmieni nic, przynajmniej w kwestii równiejszego i bardziej sprawiedliwego współzawodnictwa. Powiadają, że duże kluby nadal pozostaną dużymi, a małe małymi. Dlatego, mimo iż zaczęła obowiązywać od 1 czerwca, przeszła zupełnie nie zauważona (wprawdzie drużyny mają czas na wyprostowanie sytuacji do 2013 roku, ale zaostrzony system licencyjny już obowiązuje). Jej głównym założeniem jest to, że zespoły będą mogły wydawać tylko tyle, ile zarobią. Zatem nie będą mogły już szastać kasą pochodzącą od możnych szejków czy bogatych firm, gdyż ich dochody nie będą wchodziły w budżet. Nowe przepisy będą dotyczyły tylko tych, grających w europejskich pucharach i wprowadzone zostaną etapami: przez pierwsze pięć lat deficyt będzie mógł wynieść maksymalnie 45, a od sezonu 2015/2016 30 mln euro.

Wielu twierdzi, że szef UEFA początkowo pomacha ze złością szabelką, ale na groźbach tylko się skończy. Sprawa natomiast wygląda dużo poważniej. Powołany został Panel Kontroli Finansów Klubów, który będzie sprawował pieczę nad wydatkami drużyn. Z kolei sam Platini twierdzi, że te niespełniające nowych wymogów będą wykluczane z rozgrywek pucharowych, nawet jeżeli będą to firmy pokroju Chelsea (obecnie 70 milionów deficytu) czy Manchesteru City (aktualnie 110 mln długu). Warto zatem przyjrzeć się bardziej reformie, której pomysłodawcą był Michel Platini, bowiem może mieć istotny wpływ na zmiany, jakie zajdą w piłce od momentu jej całkowitego wprowadzenia. Ma ona jednak zarówno plusy, jak i minusy.

Wielką zaletą jest - być może iluzoryczne, choć w dalszej perspektywie możliwe - wyrównanie szans, między bogatszymi a biedniejszymi. Zespoły przestaną być zabawkami w rękach możnowładców, a ich główne atuty nie będą pochodziły tylko i wyłącznie z wielomilionowych transakcji. Słowem, niektóre, jak np. Manchester City, stają się silniejsze tylko dzięki temu, że zyskały bogatego właściciela. O wyborze klubu, być może już w tak dużym stopniu, nie będą decydowały pieniądze. W końcu daje to także dużą szansę na to, iż rynek transferowy wreszcie stanie się normalniejszy, gdzie stawki za piłkarzy będą odzwierciedlały ich rzeczywiste umiejętności. UEFA ma nadzieję, że reforma doprowadzi do stopniowej redukcji długów, które wynoszą teraz łącznie aż 10 miliardów. Dużą zaletą jest również to, że wymogi finansowego „fair play” nie przewidują wliczania do deficytu pieniędzy przekazywanych na rozwój infrastruktury czy szkolenia młodzieży. Zatem o wiele bardziej opłacalne stanie się promowanie wychowanków.

Nie jest to jednak reforma idealna, oprócz wielu zalet, posiada liczne wady. Malkontenci twierdzą, że przepaść pomiędzy wielkimi a małymi pozostanie taka sama, gdyż tym znanym i rozpoznawalnym na całym świecie łatwiej dbać o rozwój własnej marki. Dlatego próba wyrównywania szans budzi uzasadnione wątpliwości. Z kolei drużyny, należące do tzw. klasy średniej (typu Szachtar, Zenit, Anderlecht), zostaną pozbawione szansy na dalszy rozwój, współmierny do rozwoju największych. Wpływy od możnych właścicieli zostaną po prostu zredukowane, a w rywalizacji czysto marketingowej nie mają najmniejszych szans. Aby zwiększyć możliwości finansowe w okienku transferowym, zespoły mogą także zwiększyć ceny biletów bądź sprzedawać prawa do transmisji za jeszcze wyższe stawki. Niejasny pozostaje również stosunek najbogatszych do zmian proponowanych przez Platiniego. Najbardziej wpływowe kluby od dawna marzyły o utworzeniu wspólnej ligi, a lepszego pretekstu, jak sprzeciw wobec reform UEFA, nie będą miały nigdy.

Mimo wszystko takie zmiany są koniecznością, gdyż zadłużenie drużyn rośnie w zastraszającym tempie, które, aby być konkurencyjne na rynku, zaciągają coraz większe pożyczki w bankach. Owszem, można powiedzieć, że zyski, jakie generują ci najwięksi, są ogromnie i w dłuższej perspektywie deficyt przestałby rosnąć. Jednak niewielu zwraca uwagę na fakt, że w tej chwili futbol jeszcze nigdy nie był tak popularny w całej swej historii. Zapotrzebowanie na pojedynki „medialnych gigantów”, zespołów pełnych gwiazd jest przeolbrzymie. Coraz prężniej rozwijają się rynki Azji Wschodniej, gdzie piłka nożna panuje już niepodzielnie. Komercyjne chwyty marek skupionych wokół najlepszych, sięgnęły apogeum. Jeszcze nigdy ta dyscyplina nie była tak medialna, jeszcze nigdy ważne wydarzenia w niech zachodzące nie docierały do setek milionów kibiców z całego świata (sam finał Ligi Mistrzów wygenerował około miliarda euro zysku, a spotkanie obejrzało ponad 300 milionów widzów).

W dobie powszechnej globalizacji futbolu, szukania wpływów finansowych gdziekolwiek się da, nikt nie zawraca sobie głowy przyszłością. Niemniej jednak popyt na pełne przepychu widowiska piłkarskie kiedyś się skończy, gdyż po prostu się znudzą, nastąpi przesyt, a wówczas wiele klubów zbankrutuje. Dlatego reformy UEFA są wyrazem troski o ich przyszłość. Z drugiej strony zmiany zaproponowane przez działaczy powinny być tylko początkiem i wstępem do zmian dalszych, takich jak wprowadzenie systemu 6+5. Warto także zastanowić się nad wprowadzeniem „systemu amerykańskiego”, którego głównymi założeniami są odgórnie ustalone limity na wysokość transferów czy kontraktów (tylko „trzy gwiazdy” w kadrze mogą zarabiać więcej).

Takie reformy z pewnością nie zmienią hierarchii w piłce, ale są realną szansą na zahamowanie szaleństw na rynku transferowym, a przede wszystkim dadzą poczucie, że sukcesy osiągane przez kluby nie będą tylko dziełem pieniędzy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz