piątek, 6 lutego 2015

Złamana kariera Salvadora Cabañasa

O godzinie piątej nad ranem w klubie nocnym „Bar Bar” rozległ się strzał. Salvador Cabañas leżał we krwi. Czy gdyby reprezentant i lider Paragwaju wiedział, że na sześć miesięcy przed mundialem zostanie postrzelony, unikałby lokalu niczym ognia? Czy gdyby wiedział, że ta feralna noc na zawsze odmieni jego życie, nie wdałby się w wyglądającą początkowo na niewinną sprzeczkę?

„Pomyśl ostatnie życzenie, ponieważ za chwilę umrzesz” – powiedział i przystawił piłkarzowi pistolet do głowy. Cabañas stwierdził, że nie zamierza zginąć, a jemu w dodatku trzęsą się ręce. Napastnik odpowiedział, że wcale tak nie jest i rzucił: „Wyobrażasz sobie różne rzeczy, bo zaraz umrzesz”. Paragwajczyk zdążył tylko odrzec – „Na co czekasz” – gdy padł strzał.

Piętno śmierci

„Cały czas żałuję, że poszedłem do tamtego klubu” – mówił kilka lat później w wywiadzie dla BBC Sport. W rozmowach z dziennikarzami wracał wielokrotnie do wydarzeń, które można by wziąć za sceny rodem z jakiegoś filmu gangsterskiego, a nie za zwykłą rzeczywistość.

Pięć lat temu, 25 stycznia 2010 roku, Cabañas przebywał wraz z żoną w znanym w mieście Meksyk lokalu „Bar Bar”. Odwiedzali go słynni ludzie – gwiazdy kina, telewizji i estrady. Tym razem jednak pojawił się w nim handlarz narkotyków Jose Jorge Balderas, zwany „JJ”. Zaglądał tam od dawna. Tego wieczoru siedział przy stoliku obok ofiary. Kamery zarejestrowały, a pracownicy zauważyli, jak przyjechał do baru swoim czarnym Dodgem wraz z eskortującymi go srebrnym Seatem i beżowym Nissanem. Zaobserwowano również, jak Balderas wchodzi do toalety tuż za paragwajskim zawodnikiem, a po paru minutach wychodzi z niej w pośpiechu i odjeżdża.

Powody, dla których chciał zastrzelić Bogu ducha winnego gracza, nie są do końca jasne. Cabañas relacjonował potem, że od samego początku wrogo do niego nastawiony mężczyzna wytykał mu, że okrada Meksykanów i uważa się za nie wiadomo kogo, że trzymał wymierzoną w niego broń przez blisko dziesięć minut. Mający powiązania z najgroźniejszymi meksykańskimi gangami przestępca, został aresztowany następnego roku.

Gwiazdor Club América tymczasem do szpitala jechał w stanie krytycznym, zawieszony gdzieś pomiędzy życiem a śmiercią. Utrzymywał, że rozmawiał z samym Bogiem. Kiedy dojechali, był już świadomy. Nic nie pamiętał i pytał wciąż, gdzie się znalazł, dlaczego go tutaj przywieźli i co się z nim stało. 

Z kulą w głowie

„Doznał tak ciężkiego urazu, że większość by go nie przeżyła” – miał potem powiedzieć agencji informacyjnej AFP jeden z medyków, Augustin Cassacia. Lekarze przeprowadzili niezwykle skomplikowaną operację. Musieli najpierw wycięli część czaszki, aby zmniejszyć ciśnienie spowodowane obrzękiem mózgu, a następnie wyjąć kulę.

„Nie wyciągnęliśmy pocisku z głowy pacjenta, gdyż znajduje się on w miejscu, z którego wydobycie mogłoby wyrządzić znaczne szkody. Zatrzymaliśmy krwawienie i usunęliśmy skrzepy. Stan Salvadora Cabañasa jest ciężki, lecz stabilny” – objaśniał mediom doktor Francesco Martinez, nadzorujący cały zabieg. Po czym dodał: „Piłkarz cierpi na niebezpieczny uraz głowy. Nie możemy zagwarantować, że jego życie nie jest zagrożone. Pozostaje świadomy, ma natomiast problemy z sercem, które staramy się ustabilizować”.

Neurochirurg Carlos Codas, uczestniczący w operacji, orzekł wkrótce, że to prawdziwy cud. Cud, że po tym co się wydarzyło, jeszcze żyje. Przeżył nieprawdopodobnym zrządzeniem losu, bo zabrakło dosłownie milimetrów i pocisk naruszyłby istotne obszary mózgu. Nie daliby rady wtedy go odratować.

Paragwajczyk jednak, z kulą w głowie, przetrwał, ale już nigdy miał nie wrócić do wyczynowego uprawiania sportu. Rokowania były gorsze niż ponure. Lekarze powtarzali ciągle, że ich celem było utrzymanie pacjenta przy życiu. Czekała go ponadto trudna, mozolna, prawdopodobnie ciągnąca się latami rehabilitacja, która mogła nie przynieść żadnych rezultatów.

Wyścig z czasem

Kiedy leżał w szpitalu, opowiadał przyjaciołom z Club América, którzy go odwiedzali, że musi zdążyć na obóz przygotowawczy i sparing Paragwaju przed mundialem. Rodrigo Iñigo mówił wówczas: „Byłem smutny. Cabañas nie zdawał sobie sprawy z tego, jak poważna jest jego kontuzja”.

Ten jednak robił błyskawiczne postępy. Zaskakiwał wszystkich, gdy po tygodniu od zdarzenia potrafił wysławiać się w miarę normalnie. Kilkanaście dni później mógł chodzić, jeździć na rowerze i wykonywać pierwsze ćwiczenia. Został przeniesiony z oddziału intensywnej terapii do centrum neurorehabilitacji. Po cichu wciąż marzył o zwykłych treningach, obsesją stał się wyjazd z kadrą na mistrzostwa do RPA.

Tymczasem po kolejnych parunastu tygodniach jego forma ciągle była daleka od ideału. „On wie, że nazywa się Salvador Cabañas. Wie, że jest piłkarzem i ma dwóch synów. Choć rozpoznaje rodziców i nazywa ich po imieniu, to w dalszym ciągu pozostaje zdezorientowany. Nie umie wyjaśnić, co się z nim dokładnie stało. Nie potrafi zapamiętać, co robił wczoraj lub jadł na śniadanie. Jego neurologiczny powrót do pełnej sprawności może potrwać rok, dwa, a nawet trzy lata” – lekarze nie pozostawiali mu złudzeń, tłumacząc prasie, że zawodnik cierpi na niepokojące zaniki pamięci.

Niecałe cztery miesiące po zabiegu zaczął kopać futbolówkę w argentyńskiej klinice w Buenos Aires. Poczynił gigantyczne postępy, lecz umiejętności motoryczne nadal wymagały poprawy: „Naprawdę widać ogromny progres. Na przykład - teraz jest w stanie podać na lewo i prawo, a w początkowej fazie ćwiczeń okazywało się to dla niego zbyt trudne” – zauważał wtedy i podkreślał doktor Lisandro Olmos. Aż przyszedł cios – dla Cabañasa zabrakło miejsca w kadrze na turniej w Afryce.

Niezłomny

Nie załamał się, nie zaczął rozczulać nad swoją sytuacją i użalać na perfidny los. Nieustannie trenował. Ćwiczył z paragwajskim mistrzem Libertad i reprezentacją. Nagroda przyszła 14 kwietnia 2012 roku, dwa lata, dwa miesiące i dwadzieścia dni po tym straszliwym wypadku. Piłkarskie zmartwychwstanie – w końcu wybiegł na murawę w oficjalnym spotkaniu. Z kulą w głowie, na przekór wszystkim i wszystkiemu, wrócił.

Pierwsze kroki na boisku i sprint, walka o piłkę, pierwsze przyjęcie, podanie i strzał, każdy cenny oddech, jedno uderzenia serca za drugim, błogie uczucie zmęczenia – to wszystko musiało być dla niego na wagę złota. Podczas wywiadu z BBC Sport mówił wówczas: „Biorąc pod uwagę to, co się ze mną stało i mój powrót? Przecież nikt sobie tego nie wyobrażał”.

Zdobył nagłówki lokalnych gazet, media zachwycały się jego drogą wprost z objęć śmierci na boisko. Artykuły wypełniały słowa uderzające w optymistyczne i motywujące tony. Jednemu z miejscowych dzienników wyjaśniał: „Jestem piłkarzem. Muszę więc grać w piłkę. Na pewno nie rozważałem rezygnacji z futbolu, ponieważ to moja praca. Zawsze myślałem o powrocie i nie przestałem w to wierzyć”. Kiedy został postrzelony, lekarze uznali, że nie założy ponownie klubowej koszulki: „Powiedzieli mi, że to po prostu niemożliwe. Odpowiedziałem, że się mylą. Stwierdziłem, że wrócę. Nigdy w siebie nie zwątpiłem”.

Wszyscy rozpływali się nad historią Paragwajczyka, nad jego niezłomnością i hartem ducha, ale w tej urzekającej opowieści nie zabrakło bardziej przyziemnych, zwyczajnie smutnych faktów. „Prawdę powiedziawszy jest tutaj z przyczyn ludzkich, a nie piłkarskich. Chcemy, aby stale się rozwijał i poprawiał, ale nie jest już tym Salvdorem, co wcześniej. Zaczynając z nami treningi ledwo mógł poruszać lewą ręką i nogą, tracił również orientację na murawie” – opowiadał w rozmowie z reporterem BBC Rolando Chilavert, trener Cabañasa w ekipie 12 de Octubre.

(Bez) przebaczenia

Powrót okazał się trudniejszy niż myślał. Gracz, który zajrzał śmierci prosto w oczy, zaliczył tylko niewiele warte epizody w nic nieznaczących zespołach z zapomnianych przez Boga mieścin. We wspomnianym trzecioligowcu z rodzinnego miasta – 12 de Octubre – zagrał w zaledwie czternastu niepełnych spotkaniach. Potem znalazł się w drugoligowym General Caballero, tam nie zaliczył żadnej minuty, i powtórnie w Octubre. Znowu nie wystąpił choćby w jednym meczu. Rzecznik prasowy klubu mówił wtedy przed kamerami, że Salvador był zupełnie bez formy fizycznej, że postanowili go wykluczyć z rozgrywek, pozwolili natomiast brać mu udział w treningach.

Niegdyś król strzelców ligi chilijskiej i meksykańskiej, dwukrotny król strzelców Copa Libertadores, najlepszy gracz Paragwaju i Ameryki Południowej w 2007 roku, najskuteczniejszy strzelec reprezentacji w eliminacjach do mundialu w RPA, który lada chwila miał posmakować gry w Premier League, kilka wiosen później pałętał się po najbardziej zapchlonych futbolowych dziurach.

Dalsza kariera stanęła pod dużym znakiem zapytania, a Cabañas otrzymywał ciosy zewsząd. Żona, kiedy jeszcze leżał półprzytomny na łóżku szpitalnym, wytoczyła mu proces rozwodowy. Były agent położył łapę na kontach bankowych. Sam z sarkazmem na ustach komentował, że nawet jego prawnik przeszedł do drużyny przeciwnika.

W ciągu paru lat stracił wszystko: zawodową karierę, żonę, dzieci - nie widuje ich, nie może ich odwiedzać - pieniądze i dom. Club América nie wypłacił mu obiecanego odszkodowania, nawet ludzie, ci którzy dawniej podawali mu rękę, o nim zapomnieli. Pozostała tylko kula w głowie. Niczym przekleństwo jednej nocy, która zmieniła całe jego życie. Hiszpańskiemu dziennikowi „Marca” powiedział jednak: „Wybaczyłem osobie, która mnie postrzeliła”.

Złamany

Dziennikarze, którzy w ostatnim czasie z nim dyskutowali, pisali o niesamowitej aurze optymizmu jaką roztacza, o zrelaksowanej postawie i uśmiechu na twarzy. Zdaniem żurnalisty „Reutersa” tylko jego oczy skrywają smutek, jakiś wewnętrzny żal po tym co miał kiedyś i co nastąpiło później.

Cabañas w styczniu 2014 roku ogłosił koniec przygody z piłką. Wrócił wiosną tego samego roku i podpisał trzymiesięczny kontrakt z brazylijskim czwartoligowcem z Sao Paolo. Nie wystąpił w żadnym spotkaniu. Ponownie zawiesił buty na kołku. W czerwcu pragnął spróbować jeszcze raz – z Independiente Caballero - lecz pod koniec sierpnia zrezygnował ostatecznie. Stwierdził, że nie jest w stanie utrzymać rytmu meczowego, odkąd cztery lata temu uległ wypadkowi.


Dziś pracuje wraz z rodzicami. Wiąże koniec z końcem wstając każdego dnia o czwartej rano i rozwożąc chleb. O futbolu nie chce już słyszeć. Mecze ogląda jedynie w telewizji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz