niedziela, 15 lutego 2015

Kraina lodu i futbolu

Grenlandia nie jest przyjemnym miejscem do życia. Ponad osiemdziesiąt procent kraju skuwa wieczny lód, a polarny klimat sprawia, że odechciewa się wszystkiego. Zimą, trwającą przez większą cześć roku, temperatura spada grubo poniżej zera. Jedyny w pełni ciepły miesiąc, kiedy niemal każdego dnia można zobaczyć kilka kresek na plusie, to czerwiec. W takich warunkach uprawianie futbolu wydaje się niemożliwe. Czyżby?

Tam, gdzie nie rośnie trawa

Na tej największej na świecie wyspie, o powierzchni siedmiokrotnie większej niż Polska, gdzie mieszka zaledwie tylu mniej więcej ludzi, co w Pruszkowie, istnieje 78 klubów, zrzeszających łącznie około czterech tysięcy graczy, z czego przeszło dwa tysiące poniżej osiemnastego roku życia. Pierwsza w ogóle drużyna powstała już w 1933 roku, ligę zorganizowano w 1958, a futbolowy związek powołano do życia w 1971.

Same rozgrywki ligowe to prawdziwy ewenement. Piłkę da się tam kopać raptem przez trzy miesiące. Kopać na piaszczystym czymś tylko z pozoru przypominającym boisko piłkarskie, bo trawa w Grenlandii nie rośnie, po prostu nie ma odpowiednich warunków, żeby mogła rosnąć naturalnie.

Napisać, że tamtejsza liga to prawdziwy ewenement, to zdecydowanie za mało. Wygląda to bowiem raczej na jakiś turniej regionalny, podczas którego współzawodniczą ze sobą zespoły z wiosek położonych najbliżej siebie. Dzieje się tak, gdyż w tym państwie nie ma w zasadzie dróg. Podróż z jednego końca wyspy na drugi jest praktycznie niewykonalna ze względu na koszt i czas. Toteż batalie „wewnątrz-wioskowe”, a niekiedy mieścin usytuowanych blisko siebie wyłaniają finalistów.

Dopiero wtedy można mówić o właściwej rywalizacji ligowej, trwającej zazwyczaj tydzień i organizowanej w jednym z miasteczek. Mimo tak wybitnie niesprzyjających okoliczności, sezony udaje się rozgrywać rokrocznie. W ostatnich siedmiu latach hegemonem, który sięgnął po tytuł mistrzowski pięciokrotnie, stał się klub o wdzięcznej nazwie B-67.

Niereprezentacyjna reprezentacja

Na tej ziemi, gdzie warunki są ledwo sprzyjające normalnej egzystencji, występuje sobie jeszcze reprezentacja. Niezrzeszona ani w FIFA, ani w żadnej innej federacji, nigdy nie biorąca udziału w kwalifikacjach do mundialu lub mistrzostw kontynentu, taka która ani razu nie zagrała choćby jednego oficjalnego meczu. Grywa sobie od czasu do czasu w nieuznawanych w świecie sparingach z Wyspami Owczymi czy Islandią. Okazjonalnie wystąpi przeciw równie egzotycznej ekipie jak Tybet.

Nie wie, co to poważne turnieje międzypaństwowe. Od 1989 roku walczy w osobliwym Island Games, osiągając największy sukces w 2013 roku, kiedy dotarła do finału i gdzie musiała uznać wyższość Bermudów. W 2006 roku poleciała do Cypru Północnego na rozgrywki zwane ELF Cup, równie wymyślne, co zespoły w nim uczestniczące. Wygrała z Gagauzją, autonomicznym regionem Mołdawii, 2-0, zremisowała z Zanzibarem 1-1 i przegrała z Kirgistanem 0-1. Udział w pierwszym i ostatnim takim turnieju zakończyła w fazie grupowej. W tym samym roku pojechała na rozgrywki państw niezrzeszonych przez FIFA i tam także nie zrobiła furory. Rywalizację skończyła na dwóch porażkach z Cyprem Północnym 0-1 oraz Zanzibarem 2-4.

To reprezentacja, która rzadko kiedy zwycięża – tylko 20 z 91 spotkań, z czego 64 przegrane – którą swego czasu prowadził sam Sepp Piontek i która ma poważne problemy, aby zorganizować treningi ze względu na koszty – przelot samolotem w jedną stronę waha się w granicach kilkuset funtów. To również futbolowa federacja, która niezmiennie od paru lat pragnie wstąpić w szeregi FIFA.

Tam, gdzie nie ma boisk

Zagraniczni gracze, jak niegdyś Robert Pirès, którzy sporadycznie odwiedzali wyspę i występowali tam w sparingach, za każdym razem podkreślali, że po gorszych boiskach nie biegali nigdy. W warunkach wiecznego lodu i srogich mrozów utrzymanie trawiastej murawy jest niemożliwe. Trudny klimat sprawia, że boiska są żwirowe i twarde. Każde kopnięcie bądź sprint wzbija tumany kurzu. Piłka na niezbyt równej nawierzchni ciągle płata figle. A wślizg lub upadek może być nieprzyjemny i groźny. Stąd zawodnicy zawsze biegają w getrach. Szatnie zaś wyglądają jak baraki zbite naprędce z desek. A za ławki dla kibiców służą najczęściej rozsiane w pobliżu klepisk skały.

Grenlandczycy mierzą się zatem z elementarnymi problemami – gdzie grać, z kim i czym, jak zapewnić transport? W autonomicznym regionie Danii dyskutuje się teraz nad tworzeniem sztucznych muraw oraz budowaniem wielkich hal na wzór Islandii, gdzie dałoby się grać przez okrągły rok. W 2009 roku w Qaqortoq oddano do użytku pierwsze boisko ze sztuczną nawierzchnią. W tym roku powstało pierwsze pełnowymiarowe. Jedyny stadion i funkcjonalna hala znajdują się w stolicy Nuuk.

To z powodu nierozwiązywalnych kłopotów komunikacyjnych – dróg jest tyle, co kot napłakał, raptem 15 kilometrów, wszystkie zaczynają się i kończą w stolicy – braku boisk oraz w pełni profesjonalnej drużyny narodowej, FIFA nie chce przyjąć Grenlandii w swe szeregi. Oni sami zaś twierdzą, że członkostwa nie chcą, pragną tylko pozwolenia na rozgrywanie oficjalnych meczów. Marzą, że któregoś dnia zawitają do nich ekipy pokroju Niemiec, Francji czy Hiszpanii, bo dla nich futbol to coś więcej niż zwykła gra.

Piłkarska gorączka w krainie zimy

To nie tylko sport narodowy, wszyscy tam mają bzika na punkcie tej dyscypliny. Regularnie kopie co dziesiąty mieszkaniec tego 56-tysięcznego państwa. Ludzie dla nieodpłatnych występów w reprezentacji rzucają pracę. Boiska, które boisk nie przypominają, istnieją w każdej wiosce, nawet tej położonej daleko w głąb koła podbiegunowego, i zawsze zajmują centralne miejsce. To swoiste centrum rozrywki Grenlandczyków. Na te piaszczyste klepiska patrzą z szacunkiem, są one otoczone swego rodzaju kultem.

Spotkania najpopularniejszej tam Premier League oglądają dziesiątkami, przez długie zimowe wieczory nie odrywają oczu od telewizorów. Dziennikarze odwiedzający kraj wspominają, że z kim by nie porozmawiali, to po pięciu minutach rozmowa dotyczy już wyłącznie piłki. Przyjezdnych Polaków potrafią się zapytać o Zbigniewa Bońka i Grzegorza Latę. Noszą koszulki ulubionych klubów, cieszą się, kiedy ich ulubieńcy zwyciężają i nie kryją się z tym na ulicach. W stolicy można ponoć usłyszeć radosne okrzyki i klaksony samochodowe, gdy ich faworyci wygrywają tytuł.

Pomimo ciężkich warunków klimatycznych - sezon można rozgrywać od końca moja do połowy września - starają się uganiać za futbolówką o każdej porze roku, zarówno w te letnie, jak i mroźne dni. Nieistotne staje się wówczas to, czy pole do gry całe jest zaśnieżone lub oblodzone, mawiają bowiem, że wystarczy trochę cieplejszych ubrań i pomarańczowa piłka. W mieście Nuussuaq, na północy wyspy, grają nawet w zimową odmianę tej dziedziny sportu – organizują turniej na lodzie morskim.

Za garść piłkarskich chwil

Futbol jest tam wszystkim: płomienną pasją, wielką frajdą, zwykłą codziennością, odtrutką na nieprzyjazną rzeczywistość i ponurą zimową aurę. Dla piłkarza-amatora, parającego się na co dzień czymś zupełnie innym, podróż do oddalonej o setki kilometrów wioski, zaledwie dla paru piłkarskich chwil, może trwać tydzień w jedną stronę. Może być trudna i niebezpieczna. Nie brakowało przypadków, że zawodnicy nie wracali do swoich domów.

Tak jak to miało miejsce w sierpniu 2004 roku, gdy podczas drogi powrotnej ze spotkania zniknęło trzech graczy. Dosłownie zapadło się pod wszechobecny lód, jakikolwiek słuch o nich zaginął, a ciągnące się tygodniami poszukiwania nie przyniosły żadnych rezultatów. Ich ciała odkryto dopiero niecały rok później. Zbłądzili, a ich łódź utknęła na jednej z mniejszych, niezamieszkanych wysp. Na niej zbudowali prowizoryczne schronienie z dryfującego w pobliżu drewna i ułożyli napis SOS. Zmarli z głodu albo przez mordercze mrozy. A wszystko z powodu niewinnego meczu, w Grenlandii tylko i aż meczu.


W tej krainie lodu i futbolu nawet dawne legendy przesiąknięte są tą dyscypliną. Jedna z nich mówi, że kiedy na bezchmurnym niebie zobaczysz zorzę polarną, to znak, że swój pojedynek toczą duchy, które jako piłki używają czaszki morsa. A zorze występują tam przez okrągły rok.

2 komentarze:

  1. Bardzo ciekawy tekst. Myślę iż kiedyś reprezentacja Grenlandii zostanie wcielona w struktury UEFA.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo fajny artykuł i cały blog. Nie miałem pojęcia, ze tam kopią piłkę. Ciekawe, czy Polska by z nimi wygrała :>

    OdpowiedzUsuń